Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strażacy uratowali małego Jasia

Rafał Krzymiński 68 324 88 44 [email protected]
Kamil Sroczyński (z lewej) i Krystian Misiak nie czują się bohaterami, cieszą się, że mogli pomóc.
Kamil Sroczyński (z lewej) i Krystian Misiak nie czują się bohaterami, cieszą się, że mogli pomóc. Mariusz Kapała
W tej akcji wszyscy się spisali. Pogotowie przyjechało szybko. Rodzice nie spanikowali. A strażacy uratowali życie 2,5-letniego Jasia przez telefon. Wczoraj chłopczyk opuścił szpital.

Zobacz także:To nasi Czytelnicy dali chłopcu nadzieję

Czwartek - 20.40. Aleksandra Ejchart dzwoni pod telefon alarmowy 112. Odbierają zielonogórscy strażacy.
- Ratujcie moje dziecko - mówi zapłakana kobieta. - On mi cały czas sinieje. Nie oddycha. Nie wiem, może się gdzieś uderzył.
- Proszę się uspokoić - słychać spokojny głos strażaka. - Czy dziecko oddycha?
- Wydaje się, że nie. Nie rusza się. Sinieje.
- Czy dziecko, leży na pleckach?
- Mąż próbuje mu zrobić sztuczne oddychanie.
- Proszę odchylić głowę dziecka i sprawdzić, czy w ustach czegoś nie ma.
- Nie wiem. Jaś nie chce otworzyć buźki.
- Czy jest przytomny?
- Jest. Piotr robi mu sztuczne oddychanie. Brzuszek się rusza.
- Nie charczy. Teraz oddycha...
Pogotowie wezwane przez strażaków przyjechało szybko, po ok. 6,5 minutach. Prawie 2,5-letni Jaś trafił do szpitala na oddział pediatrii ogólnej. Wczoraj opuścił lecznicę. Lekarze stwierdzili, że przyczyną ostrej niewydolności oddechowej dziecka była wysoka gorączka. Towarzyszyły jej małe drgawki.

Życie malucha uratowali strażacy Krystian Misiak (służy w straży od 8 lat) i Kamil Sroczyński (od 3 lat). Obaj nie czują się bohaterami.

- Wykonywałem tylko swoją pracę - mówi K. Misiak. - Wykorzystałem wiedzę w praktyce. Po raz pierwszy jednak ratowałem człowieka przez telefon. Wcześniej reanimowałem osoby, które ucierpiały w pożarze jednego z mieszkań. W takich chwilach chce się pracować, a dla nas jest to rodzaj misji.

A Sroczyński dodaje: - Raz przywróciłem oddech ofierze wypadku. Teraz miałem troszkę trudniej. Podczas, gdy kolega był w kontakcie z pogotowiem, udzielałem wskazówek przez telefon rodzicom chłopca. Najtrudniej było ustalić, z jakiego powodu dziecko miało trudności z oddychaniem. Nie było jednak czasu na myślenie. Musieliśmy szybko działać. Najważniejsze, że się udało. |

Ryszard Gura, rzecznik zielonogórskiej straży jest zadowolony z całej akcji. - Czwartkowa sytuacja pokazała, jak bardzo przydaje się wiedza z zakresu udzielania pierwszej pomocy. Nasi ludzie muszą zdać odpowiedni egzamin. Co trzy lata każdy z nich przechodzi dodatkowe szkolenie. Warto jednak podkreślić, że rodzice małego Jasia w tej sytuacji zachowali się wzorowo. Nie spanikowali i wykonywali polecenia strażaków.

Jaś już czuje się lepiej. Teraz musi być pod kontrolą lekarza. Jego rodzice nie mogą się nachwalić strażaków: - Chciałabym bardzo im podziękować - mówi Aleksandra Ejchart.

Uratowali naszego Jasia. Nie ukrywam, że było nam łatwiej, bo kilka lat temu uczyłam się udzielać pierwszej pomocy na kursie ratowniczym. Z tego też powodu o całej historii opowiadam w "GL". Mam nadzieję, że więcej osób zrozumie, jak ważna jest umiejętność ratowania ludzkiego życia.

Jej mąż Piotr przyznaje, że początkowo miał problem, żeby zachować zimną krew: - W przeciwieństwie do żony nie byłem na żadnym kursie z pierwszej pomocy. Bałem się, że nie zdam egzaminu jako ojciec. Na szczęście nie zawiodłem.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska