MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wierzyli, że medycyna czyni cuda. "Al Kut. Ostatnia zmiana" (część XXI)

opr. (th)
Huda, 5-letnia dziewczynka, nie słyszała od urodzenia.
Huda, 5-letnia dziewczynka, nie słyszała od urodzenia. fot. 17. WBZ
Tej książki nie kupisz nigdzie. "Al Kut. Ostatnia zmiana" została wydana w zaledwie 500 egzemplarzach. Publikujemy ją na naszej stronie internetowej. Dziś odcinek XXI - o pomocy medycznej dla Irakijczyków i ich szpitali.

Na swój pierwszy dyżur medyczny w bazie Delta medycy czekali w napięciu. Każdy zadawał sobie podobne pytania: czy sprawdzi się w ekstremalnych warunkach, czy da radę? Tutaj byli zdani tylko na siebie. W każdej chwili mogli im przywieźć rannych.
Nagle o godz. 19 przyszła informacja z TOC: "Wiozą wam na bramę ciężko ranną iracką dziewczynkę po wypadku, z urazem głowy". Reakcja była natychmiastowa.

Karetka z piskiem opon pognała na bramę odebrać poszkodowaną. Okazało się, że jest to 5-letnia dziewczynka poszkodowana w wypadku komunikacyjnym. Została co prawda przewieziona do cywilnego szpitala w Al-Kut, jednak tamtejsi lekarze rozłożyli ręce, nie byli w stanie jej pomóc. Dziewczynka miała uraz głowy z pęknięciem czaszki i obrzękiem mózgu. Pomóc jej mogli tylko Amerykanie, którzy w Bagdadzie mieli wysokospecjalistyczne szpitale wojskowe. Zaczęła się walka z czasem. Cały zespół wszedł na wysokie obroty, trzeba było ustabilizować funkcje życiowe dziecka tak, aby nie zmarło w trakcie transportu. - Ale czy Amerykanie zgodzą się ją zabrać? - wciąż powracało pytanie.

Szef grupy medycznej, ppłk Zbigniew Aszkielaniec, wsiadł do samochodu i pojechał do koalicjantów uzgodnić szczegóły. Rozmowa przez telefon to nie to samo co "face to face". Pokrótce przedstawił sytuację. Był problem, gdyż cywili mogą leczyć tylko wtedy, kiedy doznali obrażeń na skutek działań wojennych. Zadzwonili wyżej, zaczynają się negocjacje. -Nie możemy przecież pozwolić, żeby to dziecko zmarło nam w bazie, a my stalibyśmy z założonymi rękami. Nagle uśmiech na twarzy dowódcy US Medevac w Delcie, kpt. Rogera: "OK, mamy zgodę, lecimy do Bagdadu". W tym momencie zeszło ze mnie całe powietrze - wspomina polski lekarz.

Amerykanie byli gotowi za 10 minut. Do tego czasu medycy z BGB musieli wszystko dopiąć na ostatni guzik. To przecież kilkadziesiąt minut lotu śmigłowcem. Nie mogli sobie pozwolić na niespodzianki po drodze. Stan dziewczynki był jednak na tyle ciężki, że wszystko mogło się wydarzyć. Nagle usłyszeli potężny ryk silników śmigłowców.
To Black Hawki z amerykańskiego Medevac, które lądowały "za płotem" naszego szpitala. Procedura przyziemienia odbywała się w zupełnych ciemnościach, bez żadnego oznaczania lądowiska. Zaraz po umieszczeniu rannej na pokładzie podniebnej karetki, wzmógł się ryk silników i śmigłowce zniknęły gdzieś w oddali.

Większość to oparzenia

W trakcie trwania misji personel BGB ewakuował ponad 30 osób, w tym dwoje dzieci. Wszystko to były bardzo ciężkie przypadki. Co do jednej rzeczy mieli na pewno szczęście,
nigdy nie musieli ewakuować polskiego żołnierza.

Kolejne dni po wyjeździe "starej zmiany" płynęły szybko. Zaczęło się sprzątanie gabinetów i układanie wszystkiego po swojemu. Wiadomo, każdy ma swoje przyzwyczajenia, a lekarze w szczególności. Ustawiali więc sprzęt, segregowali narzędzia, środki opatrunkowe i leki, tak aby w razie czego wiedzieć, gdzie co leży.
Okazało się, że w bazie Delta jest jeszcze kilku lekarzy. Polacy poznali wkrótce Yerzhana z Kazachstanu i jeszcze dwóch lekarzy z Armenii. Jeden z nich był anestezjologiem, a drugi chirurgiem. Zaczynał się tworzyć niezły zespół.

Grupa medyczna BGB działała przede wszystkim dla żołnierzy koalicji w bazie Delta, ale oprócz tego przyjmowała ludzi z zewnątrz, proszących o udzielenie pomocy lub porady lekarskiej. Potocznie medycy nazywali takie dni "arabskimi". Polegały one na przyjmowaniu Irakijczyków w wydzielone dni tygodnia, zazwyczaj w poniedziałki i czwartki.
- Podzieliliśmy się na dwa zespoły. Marcin Lewy z Yerzhanem i Śliwką, albo którąś z dziewczyn jechali na bramę i tam prowadzili wstępną segregację pacjentów. Zabierali ze sobą podstawowe leki, środki opatrunkowe, a także maskotki dla dzieci, które szły jak woda. Dzięki temu dzieciaki prawie nie zwracały uwagi na to, co się przy nich robi.
Drobne urazy, czy lekkie zachorowania zaopatrywali na miejscu w karetce, natomiast poważniejsze obrażenia czy dolegliwości druga karetka przywoziła do szpitala - wyjaśnia ppłk Aszkielaniec.

Polacy szybko zorientowali się, że 80 % ran stanowią oparzenia. Najwięcej poparzonych było małych dziewczynek. Sprawa szybko się wyjaśniła. Okazało się, że w arabskiej kulturze, jeśli mąż zdenerwuje się na żonę, to swoją złość wyładowuje najczęściej na córce, oblewając ją wrzątkiem. Momentami lekarze chcieli zareagować, coś powiedzieć, ale pewnie Irakijczycy więcej by już się nie pokazali, więc zaciskali zęby i robili swoje.

Niektóre poparzenia były tak rozległe, że trzeba było stosować znieczulenie, albo silne leki przeciwbólowe. Bardzo przydatny był w tym momencie Chazar, anestezjolog. Poza tym okazało się, że jedna z polskich ratowniczek medycznych trzy lata pracowała na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii. W tym momencie zespół stworzył się sam.

Anestezjolog z Armenii, pielęgniarka anestezjologiczna, chirurg, instrumentariuszka i doktor, por. Lewy w asyście. Szybko okazało się, że będą mieli ręce pełne roboty.
W czasie pobytu w bazie Delta udzielili ponad 3 tysiące porad lekarskich z czego około 1600 dla miejscowej ludności. Irakijczycy bardzo żałowali, że Polacy wyjeżdżają z Al-Kut, ponieważ nie byli pewni, czy Amerykanie podejmą podobną działalność i będą kontynuować tradycję dni arabskich.

Uśmiech Abbasa

Podczas dni arabskich trafił do BGB 11-letni chłopczyk Abbas z rozległymi poparzeniami jednej z nóg. Mimo leczenia nie było poprawy i powstały szpecące blizny, które uniemożliwiały chłopcu chodzenie. Jedynym wyjściem był w tym przypadku przeszczep skóry. Biorąc pod uwagę ludzi i ich kwalifikacje, lekarze zdecydowali, że zabieg ten przeprowadzą samodzielnie.

Rodziców chłopca nie było stać na wyjazd do szpitala w Basrze czy Bagdadzie, a i tak nie było wiadomo czy ktoś by im pomógł. Zabieg zaplanowano na 17 marca 2007 r. Uśmiechnięty pacjent przybył do bazy Delta z wykonanymi już wcześniej, zleconymi przez Polaków badaniami laboratoryjnymi i zgodą rodziców. Został zbadany i zakwalifikowany do zabiegu. Oprócz zamieszania spowodowanego przybyciem małego pacjenta, trwały również gorączkowe przygotowywania sali operacyjnej do zabiegu, sprzętu oraz całego zespołu biorącego udział w przedsięwzięciu. Warunki sanitarno-epidemiologiczne odbiegały bowiem "trochę" od standardów przyjętych w kraju.

Wczesnym rankiem, gdy pacjent się obudził, lekarze dokonali ostatecznej oceny miejsca do pobrania skóry do przeszczepu i rozpoczęli zabieg. Abbas trafił na salę operacyjną w doskonałym humorze, wygłupiał się i śmiał. Zabieg rozpoczął się zgodnie z planem.
Najpierw zostało przygotowane pole operacyjne i przystąpiono do oczyszczenia miejsca pod przeszczep skórny. Potem przyszedł czas na pobranie skóry do przeszczepu z wcześniej przygotowanego miejsca. Skórę lekarze pobrali z okolicy uda tej samej kończyny. Gdy już było to zrobione, nastąpiła najtrudniejsza cześć zabiegu - przyszycie skóry pobranej w miejscu oparzenia. Po wybudzeniu Abbas czuł się dobrze, choć było widać, że jego uśmiech jest trochę wymuszony trudami zabiegu.

Pierwsza noc po zabiegu jest zawsze najgorsza, ale o dziwo chłopiec po środkach przeciwbólowych przespał ją dobrze i rano obudził się z wilczym apetytem. Spędził w bazie Delta jeszcze kilka dni, po czym wrócił do domu. Później zjawiał się regularnie na zmiany opatrunków i kontrolne wizyty. Po upływie miesiąca od zabiegu, po oparzeniu nie zostało ani śladu. Zdrowy i sprawny Abbas mógł kopać piłkę, którą otrzymał od żołnierzy BGB.

Zgrany kolektyw

Huda, 5-letnia dziewczynka, nie słyszała od urodzenia.
(fot. fot. 17. WBZ)

Ponieważ fama szybko się rozchodzi, zaczęli się do Polaków zgłaszać mieszkańcy Al-Kut, którzy do tej pory nie byli w stanie uzyskać pomocy medycznej od służby zdrowia w Iraku. Często były to genetyczne wady wrodzone u dzieci i niestety nic nie można było już zrobić. Ci ludzie wierzyli, że medycyna może czynić cuda. Często pomoc była możliwa tylko w oparciu o wysokospecjalistyczne szpitale w Polsce. I takim sposobem trafiła do nas Huda, 5-letnia dziewczynka, która nie słyszała od urodzenia. W Al-Kut nie było możliwości, aby ją zdiagnozować. W związku z tym, poproszono laryngologa z bazy Echo, Pawła Baranowicza, żeby ją dokładnie przebadał i wstępnie zdiagnozował.

Okazało się, że ma przerośnięty trzeci migdałek i wielokrotnie przebyła zapalenie ucha środkowego. To była najlepsza wersja wydarzeń, ponieważ samo usunięcie migdałka mogłoby już poprawić nieco jej słuch. Jeżeli to nie pomoże, to należy wówczas zastosować aparat słuchowy bądź implant. Taki opis przypadku wojskowi wysłali do Polski w nadziei, że może coś uda się z tym zrobić. Okazało się, że lekarze w kraju chętnie podjęli się wykonania kompleksowej diagnostyki i zabiegu.

- Mieliśmy za sobą połowę sukcesu, ale problem polegał na tym, że trzeba było zorganizować przelot do kraju, zapłacić za pobyt i zabieg w szpitalu. Do tego doszło oczywiście wyżywienie i zakwaterowanie dziewczynki i jej opiekuna, czyli ojca. Wbrew pozorom są to spore koszty i tutaj pojawił się problem, gdyż trzeba było znaleźć sponsorów w kraju. Ale Polak potrafi. Uruchomiliśmy swoje prywatne kanały i okazało się, że jesteśmy w stanie wszystko zorganizować w Łodzi. Fundacja "Safety for Patients" oraz ksiądz Piotr Turek, który prowadzi w Łodzi Archidiecezjalne Duszpasterstwo dla dzieci niesłyszących podjęli się sfinansowania pobytu i leczenia dziewczynki. Wszystko miało się odbyć na bazie Szpitala Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Teraz najważniejszym problemem okazał się transport do kraju. Tak się złożyło, że odwiedzili nas Minister Obrony Narodowej Aleksander Szczygło i Dowódca Wojsk Lądowych gen. broni Waldemar Skrzypczak. W związku z tym nasz dowódca gen. Różański poprosił ich o pomoc i wsparcie dla naszego przedsięwzięcia. Bardzo im się spodobała ta inicjatywa i załatwili, że transport do kraju i z powrotem odbędzie się wojskową CASĄ - opowiada ppłk Aszkielaniec.

Huda poleciała do Polski, gdzie przeszła kompleksową diagnostykę i zabieg. Jednak z czasem okazało się, że sprawa jest bardziej skomplikowana i niestety będzie wymagała wszczepienia implantu. Jako że dziewczynką zainteresowały się media, zorganizowano konferencję prasową, na której lekarze zwrócili się z apelem o pomoc w zebraniu niezbędnych środków na wszczepienie implantu. Spotkało się to z dużym odzewem, głownie wśród Irakijczyków na stale mieszkających w Polsce. Kilka miesięcy później Huda pojechała po raz kolejny do Polski i dzięki ludziom dobrej woli, usłyszała w końcu pierwsze dźwięki. Był to jeden z największych sukcesów żołnierzy z 17WBZ w Al-Kut.

Podsumowując pobyt i działalność w bazie Delta trzeba jasno powiedzieć, że sukcesom przysłużyli się wszyscy ludzie, którzy tu przylecieli. Głównym atutem BGB było to, że tworzyli rdzenną grupę, zgrany kolektyw, który miał okazję pracować wcześniej ze sobą w kraju. I to jest chyba najlepsze rozwiązanie, a także wniosek na przyszłość. Nie traci się bowiem czasu na wzajemne poznawanie i docieranie. Na koniec wszyscy medycy zgodnie stwierdzili, że w takim składzie mogą jechać na każdą misję. I pewnie jeszcze dane będzie im dotrzymać tego słowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska