Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica pana Edwarda: - Taką żywotność w sobie mam!

Zdzisław Haczek, 68 324 88 05, [email protected]
- Ja nie jestem nauczony tego rozgłosu, a od pół roku wywiady, zdjęcia, internet. Ta sława mnie nieraz przytłacza - mówi pan Edward Łukaniszyn, którego na co dzień możemy spotkać za barem w Staromiejskiej na Starym Rynku w Zielonej Górze.
- Ja nie jestem nauczony tego rozgłosu, a od pół roku wywiady, zdjęcia, internet. Ta sława mnie nieraz przytłacza - mówi pan Edward Łukaniszyn, którego na co dzień możemy spotkać za barem w Staromiejskiej na Starym Rynku w Zielonej Górze. Mariusz Kapała
- Kończę czasem o 5.00 nad ranem, ale gdyby o tej porze był gdzieś jakiś dancing, to dziewczynę bym poderwał i poszedł - śmieje się 73-letni pan Edward, który jako kelner przepracował w Zielonej Górze ponad 40 lat.

Przeczytaj też: Rok gadania, a deptak ginie

Śnieżnobiała koszula, kamizelka, uśmiech i muszka. Tak Edward Łukaniszyn prezentuje się za barem Staromiejskiej, takim można go polubić na internetowym profilu na Facebooku. I tak wita klienta. W kontakcie na żywo dostajemy jeszcze bonus w postaci dowcipu.
Czy pamięta zielonogórską Staromiejską z dawnych czasów?

- Pamiętam! Nawet się tutaj bawiłem, tylko było tu całkiem inaczej. Na dole był bar - tam, gdzie dziś księgarnia. A schodami się wchodziło na górę i tu była restauracja z dancingami.
Dancing to była podstawa każdej szanującej się restauracji. Takiej z obrusami, kelnerami, muzykami.

Ileż można nagość oglądać?

- Dyplom mistrza kelnerskiego, czyli najwyższy stopień w naszym zawodzie, zrobiłem w Topazie. Wtedy, w latach 70., to był najlepszy lokal w mieście - mówi pan Edward. - Piękne lata!

Striptizy były? Masz! Były miesiące, że i trzy dziewczyny rozbierały się na parkiecie. - Dla mnie naga kobieta była powszedniością. Jak one codziennie tańczyły, to ileż można było to oglądać? - śmieje się pan Edward.

A ludzie o wstęp na takie imprezy się zabijali. - Mieli pracę to i mogli chodzić. No bo popatrzmy: Zastal - ponad 3 tysiące ludzi, Polska Wełna - ponad 3 tysiące, dalej - Falubaz... A jak ktoś zajęcia nie miał i milicja takiego na ulicy wylegitymowała, to słyszał: - Dwa tygodnie na znalezienie pracy albo my panu znajdziemy.
- Mnie stać było pójść na dancing przynajmniej raz w tygodniu - mówi pan Edward.

Potop szwedzki

Wtedy wyjście do restauracji to było coś. Święto, a więc panowie zawsze w garniturze, pod krawatem. Aż przyjechali Szwedzi - ci, co wzięli zakłady mięsne w Przylepie. I skończyła się kultura odświętnego ubierania. - Nie chodzi o to, że Szwedzi się źle zachowywali. Tylko oni wprowadzili taką swobodę. Przychodzili w koszulkach. Na luzie. Jak młodzież dzisiaj. Ale Polacy się nie dali. Może nie przychodzili już pod krawatem, ale w marynarce to już tak. Starsze pokolenie ma kulturę we krwi - zapewnia pan Edward, który przyszedł na świat we Lwowie w 1939 r.

- Ojciec poszedł we wrześniu na wojnę, a ja się w październiku urodziłem. Całą wojnę spędziliśmy we Lwowie. Jak miałem sześć lat, to przyjechaliśmy do Jasienia. I tu od razu poszedłem do podstawówki.

Kamień na kamieniu nie został

Pierwsze kroki jako kelner - w 1969 r. w Hotelu Polan. Od 1970 - w Topazie. - Jak potem Topaz przejmował ajent, to mu nie uwierzyłem, że najpierw nas zwolni, a po trzech miesiącach znów zatrudni. Poszedłem do Palomy w Hotelu Śródmiejskim, usiadłem, piję kawę, koleżanka przychodzi.

- Edek, co ty taki smutny siedzisz?
- Zwolniłem się, pracy nie mam.
- Poczekaj - poszła na zaplecze. Kierowniczka mnie woła: - A to pan, panie Edwardzie? Niech pan idzie do działu kadr, składa papiery, od jutra pan pracuje.

- Przepracowałem w Palomie - co jest bardzo rzadkie, żeby kelner w jednej restauracji tyle czasu był - 19 lat. Kupa czasu! - pan Edward wymienia dalej. - Potem pięć lat byłem na świadczeniu przedemerytalnym i znów się zatrudniłem w Zajeździe Pocztowym u pana Gołębiowskiego, bardzo dobrego człowieka. Wszędzie jakoś tak trafiałem, że dyrekcja czy kierownicy byli bardzo fajnymi ludźmi. Bardzo mile ich wspominam. I to nie mnie zwalniali, ale ja się zwalniałem. I nie chcę być samochwałą, ale we wszystkich restauracjach bardzo dobrą opinię miałem.

A co dziś z tamtymi lokalami? Po Polanie kamień na kamieniu nie został, łezka się w oku kręci... W Topazie - bank i sklepy, w Witebskiej, gdzie rok pracowałem - Biedronka, po Palomie - bank, w Podgórnej - Biedronka... Jeden Zajazd Pocztowy działa.

Można by ciąg dalszy "Zaklętych rewirów" nakręcić

- Gdybym wiedział, że przepracuję 40 lat jako kelner i pisałbym pamiętnik, to można drugą część "Zaklętych rewirów" nakręcić. Tyle się napatrzyłem... - pan Edward uśmiecha się tym razem tajemniczo. - Ze Stefanem Lepieszkinem tylko my dwaj obsługiwaliśmy bankiety prominentów, ministrów... A niektórzy się dziwili i pytali: - Jak to jest, że dwóch bezpartyjnych kelnerów wszystkich partyjniaków obsługuje? A prezes odpowiadał: - Po pierwsze to jest siła fachowa, a po drugie - to są studnie. Oni nie powtarzają, co widzą. I dawali nam spokój.

Bardzo dużo artystów obsługiwałem. Krawczyk, Opania, Biedrzycka... Raz Kobuszewski mówi do mnie: - Poproszę zamiast śniadania pierwsze danie. Myślę, kurde mol, jakie mu pierwsze danie dać? Mówię sobie: albo trafię, albo się zblamuję. Poszedłem do bufetu, nalałem pięćdziesiątkę, przyniosłem na tacy, a on: - No patrzcie! Nawet kelner w Zielonej Górze wie, że moje pierwsze danie tak wygląda!

Mieczysława Fogga obsługiwałem dwa razy. Najpierw w Polanie, a po pięciu latach w Topazie. Podchodzę wtedy do niego, a on od razu: - A to się pan z Polanu przeniósł?
Jak w Zajeździe Pocztowym pracowałem, to obsługiwałem samego maestro Krzysztofa Pendereckiego. Pełna kultura. Ze Stasiem Tymem jesteśmy już w tej chwili kolegami. Tak jak z Pasztem i grupą VOX.

Dobre, stare czasy

- Nikt mi nie powie, że te czasy są lepsze. Kiedyś ludzie byli bardziej dla siebie serdeczni. Jeden drugiemu pomógł, starał się doradzić. A teraz? Potworzyły się te grupki nowobogackich. Możesz zdychać na ławce i tak ci nikt nie pomoże. Chyba że kolega podejdzie.

Jak pracowałem do 3.00 w nocy w Topazie czy do północy w Palomie, to się nie bałem iść do domu. Jak dziś kończę o 5.00, a jeszcze sprzątamy i jest 5.30, ludzie już ruszają do pracy, to też się nie boję. Ale jak już wychodzę o 3.00, to biorę taryfę - mówi pan Edward.

Z werwą 20-latka

- W lutym 2011 roku postanowiłem: czas odpocząć, idę na zasłużoną emeryturę. No i odpocząłem. Do września, kiedy wynalazł mnie właściciel Staromiejskiej. Mówię mu: - Szefie, ja 40 lat jako kelner pracowałem, za barem nigdy nie stałem. A on na to: - Dobra, dobra, jeden dzień i będzie pan chodził jak maszynka. Zatrudnił mnie i jestem mu wdzięczny, bo w domu to bym zgnuśniał, ja za żywy jestem. Mam 73 lata, ale werwę 20-latka - uśmiech nie opuszcza twarzy Edwarda Łukaniszyna. - Kończę pracę czasem o 5.00 nad ranem, ale gdyby o tej porze był gdzieś jakiś dancing, to dziewczynę bym poderwał i poszedł. Taką żywotność w sobie mam!

I cały czas z ludźmi żartuję. Tu podejdę, porozmawiam z dziewczynami, tam kawał walnę, tu kawał walnę - ja tu żyję! Laptop, telewizor, kapcie? To nie dla mnie. Całe życie byłem w ruchu, 18 lat w piłkę nożną grałem w Stali Jasień.
A jak ktoś mnie pyta: - Edek, ale dlaczego ty nie pracujesz na pierwszą czy drugą zmianę, tylko po nocach? - to mu odpowiadam: - Dlatego, że ja muszę mieć ruch w interesie albo... interes w ruchu - pan Edward wybucha śmiechem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska