Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wasze Kresy: Dom pana Wacława to prawdziwe muzeum

Szymon Kozica 68 324 88 63 [email protected]
Archiwum Wacława Nycza
Jeśli gdzieś w województwie lubuskim miałoby powstać muzeum Kresów Wschodnich, to tylko w Nietoperku pod Międzyrzeczem. Z nieprawdopodobnych zbiorów Wacława Nycza. Nie wierzycie? To czytajcie!

Pani Teresa z Zielonej Góry opowiada mi o rodzinnym Zbarażu. Jak zaczarowany słucham poruszających historii. Także tej o gorsecie, który ma ponad sto lat, a który pani Teresa oddała zaprzyjaźnionemu kolekcjonerowi z Nietoperka, co to namiętnie gromadzi kresowe skarby.

Niepowtarzalne wspomnienia ze Zbaraża ukazały się w gazecie, dzwoni redakcyjny telefon:
- Dzień dobry, tu Wacław Nycz z Nietoperka. Przeczytałem artykuł, znam panią Teresę, wie pan, co od niej dostałem? - po głosie wyczuwam, że wiedzieć nie powinienem.

- Przepiękny gorset, który ma przeszło sto lat - uśmiecham się. Po tym telefonie i przemiłej pogawędce spotkanie z panem Wacławem było już nieuniknione.

Bez kustosza ani rusz

Nietoperek pod Międzyrzeczem. Pan Wacław wychodzi na powitanie. Na podwórku makutra, maszyna do szycia, centryfuga, magiel... Serce zaczyna bić szybciej.

- Zapraszam do kresowego domu - pan Wacław wskazuje drzwi. A za progiem... To nie dom, to muzeum. Obrazy, litografie, samowary, mapy, kilimy, książki, albumy, roczniki czasopism, meble. Pokój jeden, drugi, trzeci. Bez kustosza ani rusz.

- Rodzice pochodzą z niewielkiej miejscowości Tarasówka, jakieś dwa kilometry od Zbaraża. Ojciec przyjechał do Nietoperka w 1945 roku, z wojny. Wrócił po matkę i tu się osiedlili. Razem z sąsiadami z tamtej wsi - relacjonuje pan Wacław, który urodził się już na Ziemiach Odzyskanych. A Kresy poznawał z "osłuchania". - Byłem uczestnikiem rozmów jako dziecko. Kiedyś było więcej spotkań z sąsiadami niż dziś, to na święta, to na świniobicie. Rodzice raczej dobrze opowiadali o tamtych czasach, w Tarasówce nie było większych antagonizmów. To tkwiło we wspomnieniach, często powracało. Ja, od kiedy pamiętam, zawsze coś kolekcjonowałem. Zbierałem też stare meble. Gdy znosiliśmy ze strychów leciwe szafy, kredensy, komody, z szuflad wypadały pożółkłe dokumenty, fotografie. I tak się zaczęło.

Kto kielich życia wychylił

- Który eksponat darzy pan szczególnym uczuciem? - pytam. Po dłuższej chwili pan Wacław odwraca głowę w kierunku sporych rozmiarów portretu. - To Stefania z Bröl Platerów Leonowa Wańkowiczowa, żona Leona Wańkowicza, właściciela pałacu w Śmiłowi_czach. Udało mi się to nabyć. Jest cała dokumentacja, ponad 300 zdjęć, życiorys - pan Wacław wyraźnie się ożywia i przede mną ląduje album, którego aż boję się dotknąć. Ale otwieram i ruszam w podróż po wspaniałym pałacu. Zimowy ogród, przedpokój, porcelanowy salonik, zielony pokój, kancelarya, salonik różowy, buduar, lustrzany pokój, jadalna sala... Dalej rodzina, przyjaciele, znajomi, zwierzęta, lokaje, stangret z rodziną, stróż, malarz... To wszystko na fotografiach autorstwa prawdopodobnie Stefanii. I niech nie śmią takiej wędrówce równać się wirtualne spacery po zamkach, gdzie zdjęcia ani nie dotkniesz, ani nie poczujesz.

"Na próżno szukam w pamięci radosnych momentów w moim dzieciństwie i skonstatować muszę, że jako dzieci arystokratycznego rodu byłyśmy chowane surowo pod opieką osób obcych. Matka interesowała się jedynie naszym ubraniem. Ojciec dbał o formę i wykształcenie - to fragment wcale niełatwego do rozszyfrowania pamiętnika (życiorysu) Stefanii. - Następną zimę po śmierci siostry mojej przebywaliśmy w Warszawie, gdzie rodzice dużo przyjmowali. Wielu miałam starających się, ale jeden przypadł mi tylko do smaku. Był nim Włodzimierz Sosnowski. Bardzo człowiek inteligentny. Tę zaletę uważam u mężczyzny za konieczną. Ojciec stanowczo się temu małżeństwu oparł, a życie moje w domu rodzicielskim stało się tak niemożliwe, że postanowiłam z niem skończyć. Odwagi mi nie zbrakło. Przyjęłam truciznę i rozchorowałam się poważnie. Mój przyjaciel serdeczny doktor Dudzewicz został zawezwany, spostrzegł, co zaszło i uratował mnie z trudem i najniepotrzebniej".

I jeszcze fragment testamentu: "Kto kielich życia wychylił, poznał obłudę świata, zawiódł się w miłości i przyjaźni, wie, że polegać na sprawiedliwości nie można, a szczęście jest złudą, ten się przekona o ludzkiej nikczemności, znikomości wszystkiego i pragnie nadejścia spokoju, znajdzie go tylko w grobie". - Stefania i jej mąż spoczywają na Powązkach w Warszawie. Byłem, odnalazłem, leżą w kwaterze Dowborczyków - u pana Wacława wszystko, co ma początek, musi mieć i koniec. Niechybny koniec czeka też pewnie pałac w Śmiłowiczach, którego stan jest agonalny.

Jest Pan Bóg nad nami

A to drewniane pudełeczko przede mną wypełnione jest odznaczeniami: Obrońcom Kresów Wschodnich 1918-1919. Myślę sobie, że to mogłoby być oddzielne pomieszczenie w muzeum pana Wacława. I wcale się nie mylę, bo eksponaty dotyczące Lwowa powinny zająć poczesne miejsce.

- O, generał Tadeusz Rozwadowski, też mam do niego respekt. Po cichu mówi się, że to on był twórcą cudu nad Wisłą. Tylko został przez Józefa Piłsudskiego zniewolony, osadzony na Antokolu w Wilnie. Tam były domysły, że w jego celi malowano ściany farbą z arszenikiem, że do jedzenia dodawano mu końskie włosie, co powodowało owrzodzenie jelit - opowiada pan Wacław. - A tu mam drugiego dowódcę obrony Lwowa: jenerał Wacław Iwaszkiewicz. Też pochowany we Lwowie, byłem na cmentarzu Orląt.

W przebogatych zbiorach jest też "Kajet wojenny dziecka lwowskiego". A w nim relacja Jadwigi J., lat 10, córki kowala: "W czasie ostrzeliwania Lwowa siedziałam w domu w kąciku, bo nie miałam dobrej piwnicy na schronienie się przed ukraińskimi kulami. Nie bardzo się bałam, bo mamusia uspokajała mię, że jest Pan Bóg nad nami, który nas ochroni od wszystkiego złego. Wówczas myślałam o tem, ażeby nas Pan Bóg wszystkich ochronił od pocisków nieprzyjacielskich. Życzyłam sobie zawsze, żeby Pan Bóg dopomagał naszemu wojsku jak najrychlej zwyciężyć. Dnie najcięższe były we środę Popielcową, w czasie zamknięcia naszego grodu i w dzień Wielkanocy". Jest opowieść Heleny Ch., lat 10, córki woźnego; Jadwigi O., lat 9, córki nauczyciela; Zofii W., lat 11, córki robotnika w cegielni; Jadwigi B., lat 12, sieroty, córki krawca...

Pan Wacław ma indeksy studentów Politechniki Lwowskiej z wpisami profesorów, którzy później wykładali we Wrocławiu. Z ilustrowanym wydawnictwem z 1905 roku możemy ruszyć na spacer po uczelni: gmach główny, vestibul, klatka schodowa, muzeum geodezji, inżynieryi, minerologii i geologii, górnictwa, technologiczne, budowy maszyn, katedry teoryi maszyn, elektrotechniki, laboratoryum elektrotechniczne, stacya doświadczalna, gmach chemii, laboratoryum chemiczne, kuchnia bratniej pomocy, dom techniki...

A oryginalna faktura z 16 stycznia 1935, kiedy to hurtowa sprzedaż wyrobów wódczanych J. A. Baczewski wysłała ze Lwowa do Zgaińskiego z Rynku 32 w Lesznie 26,5-kilogramową skrzynię wódek za 80 złotych i 18 groszy? A papierowa torebka na wynagrodzenie od 27 marca do 30 kwietnia 1938 w Polskich Związkowych Rafinerjach Olejów Skalnych - 48 złotych i 97 groszy, z adnotacją: "Uwaga! Pieniądze obliczono i odłożono torebki pod ścisłą kontrolą. Reklamacje co do braku wyszczególnionej wyżej gotówki nie będą przeto uwzględniane"?

I pomyśleć, że dopiero ledwo liznęliśmy skarby pana Wacława...

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska