GKP nie ma szczęścia do drużyny ze Świnoujścia. W czterech pierwszoligowych pojedynkach w poprzednich sezonach gorzowianie zanotowali zaledwie jeden remis i aż trzy porażki. W sobotę dodali do tej statystyki kolejną przegraną, choć przez prawie godzinę pojedynku na stadionie przy Olimpijskiej wcale się na to nie zanosiło.
- Czy mamy patent na GKP? - głośno zastanawiał się tuż po meczu czeski trener przyjezdnych Petr Nemec. - Chyba nie, bo latem ulegliśmy temu rywalowi 0:1 w sparingu. Ale liga to zupełnie inna bajka. W odróżnieniu od Krzyśka Pawlaka miałem dziś do dyspozycji wszystkich zawodników. Cieszę się, że po słabej pierwszej połowie w drugiej pokazaliśmy, iż nieprzypadkowo zajmujemy trzecie miejsce w tabeli.
Absencje graczy rzeczywiście były - i jeszcze długo zostaną! - zmorą szkoleniowca gorzowian. Z powodu żółtych kartek w sobotę nie mógł wystąpić mózg i motor napędowy drużyny Adrian Łuszkiewicz, zaś kontuzje wykluczyły ze składu bocznych obrońców Krzysztofa Ziemniaka i Radosława Jasińskiego oraz ofensywnego pomocnika Grzegorza Wana. Jakby mało było tych nieszczęść, w przynajmniej dwóch najbliższych pojedynkach nie będzie mógł zagrać napastnik Maciej Górski. Za bezmyślne nadepnięcie leżącego na murawie przeciwnika ze Świnoujścia ujrzał bezpośrednią czerwoną kartkę i musi się spodziewać surowej kary.
- Nasza lewa strona, którą do tej pory skutecznie straszyliśmy wszystkich przeciwników, praktycznie przestała istnieć - narzekał Krzysztof Pawlak. - Jasińskiego straciliśmy do końca rundy, bo ma pękniętą łękotkę i za kilka dni czeka go artroskopia kolana. Urazy Ziemniaka i Wana też wyglądają niedobrze, więc pilnie musimy przemeblować zespół. Jak? Wciąż o tym myślimy...
Po spotkaniu z Flotą trener GKP nie ma łatwiejszego zadania. Nie najlepszy mecz rozegrał niespełna 20-letni bramkarz Jacek Skrzyński, który... wpuścił wszystko, co mógł wpuścić. Zupełnie zawiedli obydwaj stoperzy: Łukasz Ganowicz i Paweł Wojciechowski. Trzy bramki, stracone po przerwie w ciągu zaledwie 11 minut, w znacznym stopniu obciążają ich konto. Obydwaj byli odpowiedzialni za pilnowanie Nigeryjczyka Charlesa Uchenny Nwaogu, najlepszego strzelca na zapleczu ekstraklasy i obydwaj... nie sprostali temu zadaniu. Rutynowany Czech Josef Petrzik kolejny raz okazał się lepszy w akcjach ofensywnych niż obronnych, zaś młodziutka druga linia: Damian Jaroń, Adam Banasiak, Daniel Ciach i Radosław Mikołajczak z kretesem przegrała rywalizację z rywalami znad morza.
- Pomysłu na grę starczyło nam tylko do 55. minuty - dodał Pawlak. - Potem przegraliśmy z... Nwaogu i własną głupotą. Moi zawodnicy zaczęli sędziować, zamiast ostro atakować rywali. W taki sam sposób pokpiliśmy końcówkę spotkania w Katowicach i niczego nas to nie nauczyło. Ponieśliśmy przykrą, ale i pouczającą porażkę. Wierzę, że podniesiemy się po niej już w najbliższej kolejce w Szczecinie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?