MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zielonogórskie tory teraz umrą po kolei

Artur Matyszczyk
fot. Bartłomiej Kudowicz
Inicjatywa miłośników drezyn miała pokazać, jak duże możliwości turystyczne ma miasto. Za sprawą jednego człowieka, zakończyła się chryją.

Czy to oznacza śmierć zielonogórskiego torowiska?

Nie milkną echa imprezy, która dwa tygodnie temu odbyła się na torach biegnących po wiadukcie nad al. Wojska Polskiego. Przypomnijmy, kilkunastu miłośników drezyn zafundowało zielonogórzanom przejażdżkę zabytkowymi pojazdami, za symboliczną opłatą.

Dochód z przedsięwzięcia trafił na rzecz chorych dzieci, którymi opiekuje się stowarzyszenie Damy Radę. Zabawy było mnóstwo. Szczególnie radowały się maluchy. Przecież takiej frajdy jeszcze nie miały. I wszystko pewnie byłoby w porządku, gdyby... Na drugi dzień po imprezie rozpoczęły się kłopoty organizatorów.

Czy impreza była legalna?

Na stół prezydenta miasta a także do redakcji "GL" trafił list Mieczysława Bonisławskiego. Czytamy w nim m.in.: "Całe przedsięwzięcie odbyło się wbrew obowiązującemu prawu i przeciw wszelkim normom bezpieczeństwa. Złamano przepisy dotyczące organizowania kwest i zbiórek na cele charytatywne.

Organizatorzy nie zapewnili odpowiednich środków bezpieczeństwa. Nie było osób przeszkolonych do obsługi pojazdu szynowego przewożącego osoby. Przedsięwzięcie nie dość, że nielegalne, stwarzało zagrożenie zdrowia i życia dzieci, przewożonych bez właściwej opieki".

Treść listu przewinęła się przez większość regionalnych mediów. Organizatorzy na zarzuty odpowiedzieli niemal natychmiast. - Akcja była w pełni legalna. Zarzucanie nam zbiórki publicznej bez zezwolenia, co całkowite nieporozumienie, nawet oszczerstwo. Akcja nie miała takiego charakteru. Drobne kwoty stanowiły zapłatę za wyświadczoną usługę rekreacyjną - tłumaczy w imieniu organizatorów Piotr Żak.

Rodzice się zgadzali

NIEWIELE JUŻ ZOSTAŁO

Łącznie Zieloną Górę przecina ponad 8 km torów. Z różnych przyczyn jednak niewiele z tego nadaje się do użytku.

Część torów rozebrali złomiarze. Niektóre fragmenty zlikwidowali prywatni właściciele poszczególnych fragmentów. Pojeździć można jeszcze na 1,5-kilometrowym odcinku od wiaduktu nad al. Wojska Polskiego w kierunku 1 Maja oraz na pół kilometra krótszym od. al. Zjednoczenia do dworca PKP.

Zdaniem organizatorów insynuacją był też zarzut rzekomego narażania uczestników na utratę zdrowia i życia. - Czy zatem rodzice, którzy zafundowali pociechom przejazd, ryzykowały ich życiem? Bardzo śmiała teza. Pan Bonisławski nie zauważył, że dzieci woziliśmy wyłącznie za zgodą, a w większości przypadków pod opieką rodziców, także zabieranych na "pokład" - dodaje P. Żak.

I tak za sprawą oświadczeń, listów i wzajemnych oskarżeń obie strony rozpętały prawdziwą wojnę na słowa. Kto w nich ma rację? Wydaje się, że nie to w tym zamieszaniu jest najważniejsze. - Naszym celem było pokazanie, jak zapomniane tory można wykorzystać. Przecież to ogromny potencjał miasta. Potencjał zmarnowany - zauważa Bartłomiej Żak.

- Zarobek nawet nam do głowy nie przyszedł. Tylko dobro biednych dzieci. Takie reakcje, jak pana Bonisławskiego podcinają skrzydła. Bo równie dobrze tak podchodząc do sprawy, możnaby zakazać przelotów samolotowych nad lotniskiem w Przylepie. No bo co będzie, gdy maszyna runie na ludzi?

Piłeczka po stronie miasta

Miłośnicy drezyn nie kryją żalu. Myślą o kolejnych przejażdżkach. Ale już nie w Zielonej Górze. - My naprawdę mamy gdzie jeździć. Są odcinki 20, nawet 30-kilometrowe. I zapomniane dworce, na których ludzie przyjmują nas z otwartymi ramionami - dodaje B. Żak.

Czy ten żal pasjonatów kolei przyczyni się do śmierci zielonogórskiego torowiska? Oni sami, na gorąco nie silą się na deklaracje czy szumne zapowiedzi. Chórem jednak odpowiadają, spoglądając w kierunku Ratusza: - Teraz piłeczka jest po stronie władz miasta.

Jak zagrają urzędnicy? Wiele wskazuje na to, że z żalem pasjonatów czy też bez, torowiska umrą. Śmiercią naturalną.

Szynobus? A gdzie tam!

Prezydent Janusz Kubicki brał pod uwagę możliwość uruchomienia miejskiego szynobusu. Pomysł jednak nie wypalił. Nowy pojazd zaburzyłby dotychczasową komunikację. Na domiar złego część wiaduktów rozebrano. Ich odtworzenie byłoby zbyt kosztowne.

- W dokumentach planistycznych, które w tej chwili powstają tereny przyległe do torowisk są przeznaczone pod szeroko pojętą rekreację. Będą tam więc tereny zielone, ciągi pieszych głównie przeznaczone na spacery dla mieszkańców. Miejsca na wykorzystanie torów prawdopodobnie zabraknie. - opowiada szef prezydenckiego gabinetu Tomasz Nesterowicz.

I dodaje, że zarówno doprowadzenie torowisk do użytku, jak i budowa na nich terenów rekreacyjnych - to przedsięwzięcia kosztowne. - Ale to drugie będzie z większą korzyścią dla społeczeństwa - kończy Nesterowicz.

Niezwykła historia wozów

Zielonogórscy miłośnicy przejażdżek szynowych poruszają się dwoma pojazdami. Oba mają niezwykła historię. Oto one:

  • drezyna z napędem ręcznym - maszyna, którą pasjonaci dostali dzięki Polskim Liniom Kolejowym. Stała przez lata, jako eksponat, na torach przy budynku dyrekcji. Odmalowali ją i wskrzesili. Gdyby nie oni, pewnie już nigdy by nie ruszyła
  • tzw. spalinówka - połączenie żuka z maluchem, który jeździ po torach. Własnoręcznie miłośnicy drezyn skonstruowali pojazd, który oprócz tego, że prezentowała "GL", pojawił się także w Teleexpressie. Mieści w sumie 12 osób.
  • Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!
    Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska