MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy ludzie od pieczątek

Michał Iwanowski
Małgorzata Wilkin studiowała w Australii, a wybrała pracę urzędniczki w biurze marszałka. I nie zamieniłaby jej na żadną inną, nawet w biznesie.
Małgorzata Wilkin studiowała w Australii, a wybrała pracę urzędniczki w biurze marszałka. I nie zamieniłaby jej na żadną inną, nawet w biznesie. Fot. PaweŁ Janczaruk
Niby jesteśmy miastem studentów. Ale jeśli spojrzeć, kogo nam od kilku lat systematycznie przybywa, to wniosek nasuwa się jeden: stajemy się miastem urzędników.

Siedzi za biurkiem i nie wytwarza Produktu Krajowego Brutto. Kto? Urzędnik. Jedni są na garnuszku państwa, inni - samorządu. Tak czy inaczej, opłacamy ich z podatków. Dziś jest ich w Zielonej Górze 4.426. Było mniej: rok temu 4.289, rok wcześniej 4.216. A będzie ich więcej.

Przybywa setka

Tylko w urzędzie marszałkowskim ma przybyć w tym roku od 70 do 100 nowych etatów urzędniczych w związku z obsługą funduszy unijnych. Ale - jak podkreśla szef departamentu organizacyjno-prawnego tego urzędu Aleksander Sipowicz - trzeba na nich spojrzeć inaczej. Bo po pierwsze pieniądze na ich utrzymanie są wygospodarowane z projektów unijnych, które oni będą obsługiwać i rozliczać. A po drugie nie są oni tylko od przybijania pieczątek i śledzenia przepisów, ale od konkretnych zadań, których efektem ma być rozbujanie lokalnej gospodarki.

- Jeśli przygotują i zrealizują dobry projekt, dzięki któremu powstaną nowe drogi, to więcej zarobią np. firmy transportowe i handlowcy a region stanie się bardziej przyjazny inwestorom - mówi Sipowicz. - Czyli w efekcie lepiej prosperować będą podmioty, które już przyczyniają się do wzrostu PKB.

W urzędzie miasta pracuje 371 urzędników. W ostatniej kadencji przybyło ich tam około setki. Rzecznik prezydenta Zielonej Góry Tomasz Nesterowicz też widzi w tym wzroście pewne plusy. - Jeśli w mieście są w sumie cztery tysiące urzędników, nawet utrzymywanych z pieniędzy podatników, to trzeba pamiętać, że to są zielonogórzanie, którzy dofinansowują sektor handlu, usług i rozrywki. Bo z niego korzystają.

Zdaniem Nesterowicza, ten sektor będzie miał coraz większe znaczenie w mieście. - Na razie sieć usługowa rozwija się głównie dzięki uniwersytetowi, jest nastawiona na ludzi młodych - mówi. - Ale przecież Polska Wełna nie będzie już wielkim zakładem przemysłowym, tylko ośrodkiem handlu i rozrywki.

Ciągle się rozwija

Trzeba przyznać, że wizerunek zielonogórskiego urzędasa coraz bardziej odbiega od stereotypu. Bywa, że nie jest to już znudzony biurokrata, upaćkany tuszem od pieczątek, który przez osiem godzin gniecie papiery a punktualnie o 15.00 odkłada długopis, by pognać do domu. I bywa nawet, że urzędnicza fucha to nie jest praca-katorga, którą podejmuje się w ostateczności, w myśl zasady ,,na bezrybiu i rak ryba’’. I którą bez żalu porzuci się na rzecz pracy kelnerki w Dublinie.

Przykładem jest Małgorzata Wilkin, która najpierw studiowała polonistykę i dziennikarstwo we Wrocławiu a potem public-relations w australijskim mieście Adelaide. A wszystko po to, by wrócić do Zielonej Góry i zatrudnić się w biurze marszałka lubuskiego. To jej pierwsza praca. Nawet do głowy jej nie przyszło, by w Australii zostać. - Nauka w Australii dała mi wiedzę, znajomość języka i szkołę życia, ale zawsze uważałam, że byłoby nie w porządku porzucić wszystko i zostać za granicą - mówi.

Pani Małgorzata zajmuje się kontaktami zagranicznymi marszałka, współpracuje z biurem regionalnym w Brukseli i tamtejszym Komitetem Regionów. Zaprzecza potocznym urzędniczym stereotypom. - Chociaż mamy plan pracy, to jednak każdy dzień przynosi coś nowego, nigdy nie wiadomo co się zdarzy. Ta praca daje ogromne możliwości rozwoju - podkreśla i dodaje, że właśnie podjęła studia podyplomowe z dyplomacji i stosunków międzynarodowych. Żeby lepiej sprostać swoim urzędniczym zadaniom.

Człowiek niezastąpiony

Jeszcze niedawno naukowcy przewidywali, że postęp techniczny (głównie informatyzacja) sprawi, że urzędników będzie coraz mniej. Bo wyręczą ich maszyny. W Zielonej Górze dzieje się dokładnie na odwrót. Choć jednym z wyjątków jest Urząd Statystyczny, gdzie pracuje dziś 147 urzędników, o kilkanaście mniej niż do niedawna. - Technika nam pomaga, mimo że poszerza się zakres naszych zadań - mówi wicedyrektor urzędu Krystyna Motyl.

O sześć etatów w minionym roku zmniejszyła się też liczba urzędników zielonogórskiej Izby Skarbowej, gdzie pracuje 120 ludzi. W I Urzędzie Skarbowym zatrudnionych jest 115 osób, a w II Urzędzie Skarbowym - 140. - W całym naszym aparacie skarbowym od 12 lat nie przybył ani jeden etat - zauważa rzecznik Izby Andrzej Pieczko, który też podkreśla, że mimo to zadań wciąż przybywa: - Choćby wydawanie zaświadczeń dla ludzi ubiegających się o zasiłki. Naczelnicy muszą tak organizować pracę swym podwładnym, by temu sprostać.

Spośród ponad 4,4 tys. zielonogórskich urzędników, aż 3,6 tys. ludzi to urzędnicy administracji rządowej. Szkopuł w tym, że samych rządowych instytucji jest bez liku. Wliczają się do nich inspektoraty i agencje, instytucje kontrolne, ZUS, KRUS, Narodowy Fundusz Zdrowia, urzędy pracy i wiele innych.

Tylko 800 osób to urzędnicy samorządowi, którzy pracują w urzędzie marszałka, miasta, gminy i starostwie. A samorządy mają ten przywilej, że ich szefowie sami ustalają sobie ilu urzędników im potrzeba. W praktyce wygląda to tak, że zatrudniają ich tylu, na ile wystarcza im finansów.

Zdaniem wielu zielonogórskich urzędników, prawdziwa rewolucja w ograniczeniu liczebności ich grupy zawodowej nadejdzie z chwilą wprowadzenia zasad obiegu dokumentów elektronicznych. Ale przecież technika już dawno miała zastąpić człowieka. A człowiek ciągle jest niezastąpiony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska