Nie znalazł się jeszcze taki, co by sobie z nowosolską hałda poradził. Choć trzeba przyznać, że wiosną ubiegłego roku, w tym ciemnym jak smoła na terenie byłego Dozametu tunelu, pojawiło się światełko. Okazało się, że jest firma, która chętnie przerobiłaby odpady na coś bardziej pożytecznego, jak np. paliwo.
Minęło kilka miesięcy i...? - W Nowej Soli, na spotkaniu z władzami powiatu byłem raz. Ale był to okres przedwyborczy, odniosłem wrażenie, że nikt za bardzo nie chciał się wówczas w to angażować - opowiada Andrzej Śmigielski z firmy Eco-project. - Poza tą wizytą, to żadnego innego kontaktu z władzami nie miałem - dodaje.
Ale władze w powiecie od niedawna mamy nowe. I jak podkreśla wicestarosta Robert Paluch, oprócz przedyskutowanych wcześniej opcji pozbycia się hałdy, zarząd szuka też nowych rozwiązań. - Powołaliśmy nawet zespół ds. hałdy. Bo co do kwestii, kto ma się tym zajmować, to wiadomo, że powiat - wyjaśnia. - W czwartek byłem pod Poznaniem i tam z podobnym problemem, tyle że w mniejszej skali poradzono sobie dzięki funduszom z województwa i powiatu. U nas takie rozwiązanie absolutnie nie wchodzi w grę - wyjaśnia R. Paluch. Według wicestarosty, w temacie sfinansowanie tego karkołomnego zadania, jakim jest wywiezienie nawet 40 tys. ton odpadów, jedyny słuszny kierunek, jaki należy obrać, to Warszawa. - Tylko pieniądze z budżetu państwa wchodzą tu w grę. Trzeba więc dobijać się do ministerstwa czy funduszu ochrony środowiska. Mogę żebrać całą kadencję, jeśli da to skutek - kwituje R. Paluch. Być może już w tym tygodniu w rozmowy na temat hałdy zostanie wciągnięta nowa pani wojewoda.
Wracając do pomysłu A. Śmigielskiego, trzeba pamiętać, że nawet mając pieniądze, wywiezienia hałdy z Nowej Soli i przerobienie jej na coś pożyteczniejszego, to ciągle ogromne przedsięwzięcie. Jeśli w tej maszynie nie zadziała choćby jeden trybik, cała idea spali na panewce. - W tej chwili czekamy na informację z rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach, w sprawie udostępnienia linii produkcyjnej. Chcielibyśmy jej zwyczajnie użyć za stosowna opłatą, z kolei druga strona ostatnio niechętnie podchodzi do tego pomysłu. Pomijając kwestię udostępnienia nam linii, potrzebujemy przynajmniej dwóch zbiorników na miejscu, by przeprowadzić utylizację. Dziś wszystkie są zajęte - tłumaczy A. Śmigielski. - Poza tym nie wiemy jaki jest obecny skład chemiczny. Dopiero po badaniach będzie można podjąć decyzję, co do metody przetwarzania. A nawet gdyby udało się do przerobić, to trzeba znaleźć odbiorcę, który to kupi - wylicza przedsiębiorca. A wszystkie te problemy zdają się blednąć, gdy przychodzi do rozwiązania kwestii transportu. - To jest jakieś 400 km w jedną stronę... Moim zdaniem samorząd powinien przynajmniej dołożyć się do kosztów - mówi A. Śmigielski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?