Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wikary się pogubił? Parafianie nie rozumieją, dlaczego przełożeni tolerują "takie" związki księdza z chłopcami

Beata Bielecka
Ks. Tomasz został przeniesiony do parafii w sąsiednim powiecie. Dostał jeden dzień na spakowanie się!
Ks. Tomasz został przeniesiony do parafii w sąsiednim powiecie. Dostał jeden dzień na spakowanie się! 123RF
Pani Anna nigdy nie sądziła, że będzie o "tym" rozmawiała z dziennikarzem. Bo przecież tak trudno jej, katoliczce, powiedzieć coś złego o kościele. Co jednak znaczy tłumaczenie, że wikary się... pogubił?

Pani Anna jest w radzie parafialnej w jednym z lubuskich miast. O sytuacji w kościele, do którego chodzi mówi tak, jakby słowa nie mogły wydostać się z jej gardła. Głos jej drży, momentami się łamie. Trudno jej - katoliczce - powstrzymać emocje, gdy ma coś złego powiedzieć o Kościele. Boi się, że jedni nie uwierzą, bo jej też trudno było uwierzyć, a dla tych, którzy od kościoła są daleko będzie to pożywką dla wulgarnej krytyki. Obok niej siedzi parafianka pani Maria i pan Kazimierz z rady. Wszyscy proszą o anonimowość (ich imiona zostały zmienione).

Są zdenerwowani, pełni wątpliwości, czy powinni tu być. - Jednak Kościół to my wszyscy. Jeśli damy przyzwolenie na to, co w Kościele złe i nie będziemy reagować, to niedługo u nas, tak jak na zachodzie, kościoły będą świecić pustkami - mówi pan Kazimierz, jakby sam przed sobą chciał usprawiedliwić swoją obecność w redakcji.
- Nie byłoby mnie tutaj, gdyby na to co się dzieje w naszej parafii zareagowali tak jak trzeba biskupi. Ale kuria wolała nie widzieć rzeczy złych i wstydliwych, bo to jest niewygodne. To mnie chyba najbardziej zabolało. Po tej sprawie przekonałem się, że drzwi do kurii są jak żelazna brama. Prościej było rozwalić mur berliński - uważa.

Cichaczem do księdza

To, że coś jest nie tak, rada parafialna zauważyła na początku roku. Proboszcz, który ma już swoje lata, dużo wtedy chorował i mało wychodził z pokoju. Parafianie bywali w tamtym czasie na plebanii częściej niż zwykle.
To wtedy pani Anna zobaczyła ks. Tomasza (imię zostało zmienione) w sytuacji, która ją zaniepokoiła. - To było w czasie kolędy. Księża, którzy wybierali się do wiernych, spotkali się przed plebanią. Po chwili wszyscy się rozjechali, a wikary został. Wyraźnie na kogoś czekał - wspomina i dodaje, że krótko po tym zobaczyła jak podchodzi do niego młody chłopak. - Miał może 16-17 lat (wikary jest przed czterdziestką). Ksiądz głaskał go po twarzy, pieszczotliwie "jeździł" mu głową po brzuchu - wspomina.

Opowiedziała o tym pani Marii. Okazało się, że ona już wcześniej słyszała o tym, że wikary ma słabość do chłopców. Mówił jej o tym sam proboszcz spod Zielonej Góry, skąd dwa lata wcześnie przeniesiono ks. Tomasza. - Niech pani do niego zadzwoni, podaje mi nazwisko proboszcza. Nie wierzę, żeby zaprzeczył - mówi.

Dzwonię. Zaprzecza. - Myśmy żałowali, że on od nas odchodzi. Nie było do niego żadnych zastrzeżeń - mówi o ks. Tomaszu jego dawny przełożony. Słowa pani Marii komentuje tak: - Ludzie przychodzili, różne rzeczy mówili, ale ja wiem, że potrafią zniszczyć wszystko. Nikt tutaj na ziemi nie jest aniołem.
Gdy dopytuję, dlaczego ks. Tomasza przeniesiono słyszę: - Dekrety. Taka jest zasada, że po trzech latach powinna być zmiana. Ksiądz jak żołnierz co rusz jest przenoszony - pada odpowiedź. A wie ksiądz coś na temat tego co się działo w tej drugiej parafii? - ciągnę temat. - To mnie nie interesuje - pada odpowiedź.

Pani Anna opowiada, że od momentu, gdy zobaczyła wtedy zimą wikarego z młodym chłopcem, zaczęła go obserwować. - Widziałam ich jeszcze kilka razy. Ten chłopak na mój widok zawstydzony spuszczał głowę - wspomina. Kiedyś zauważyła jak późnym wieczorem szedł z księdzem do jego mieszkania. Skradał się na palcach, żeby nikt go nie usłyszał.

Na plebani jest zwyczaj, że jak ktoś przyjeżdża do księdza w odwiedziny razem schodzą na śniadanie. Przedstawia się gościa i wszyscy wiedzą, czy to ktoś z rodziny czy może kolega z seminarium. - Tego chłopca ks. Tomasz nigdy nie zabrał na śniadanie, choć często u niego nocował - mówi pani Anna. - Potem zaczął przyjeżdżać kolejny. Wyglądał na jeszcze młodszego. Miał może 15 lat. Niziutki, drobny, bardzo nieśmiały. Widziałam jak kiedyś wychodził rano z plebanii. Szedł po schodach, a nogi stawiał nienormalnie szeroko. Wyraźnie sprawiało mu to ból. Zrobiło mi się go strasznie żal, bo to jeszcze dzieciak. Do dziś żałuję, że nie wezwałam policji, żeby go wylegitymowali. Nie chciałam robić afery ze względu na chorobę naszego proboszcza, który tę sytuację z wikarym bardzo przeżywał - tłumaczy.

Wikary się pogubił?

W lipcu przedstawiciele rady parafialnej nie wytrzymali i pojechali do kurii. - Spotkaliśmy się z biskupem Tadeuszem (T. Lityński odpowiada za księży w terenie - przy. red.). Opowiedzieliśmy mu o spotkaniach wikarego z tymi chłopcami. Był wyraźnie zaniepokojony i zatroskany. Wyjechaliśmy z kurii pełni nadziei, że biskup natychmiast zareaguje. Nie zrobił jednak nic - podkreśla jedna z osób, która była na tym spotkaniu. Nie kryje zdenerwowania, gdy opowiada jak to bardzo przeżyła. - Nie wiedziałam, co zrobić. Idąc do komunii lawirowałam, żeby nie przyjmować jej z rąk ks. Tomasza. Zastanawiałam się, czy nie zmienić kościoła. Niektórzy tak właśnie zrobili. Strasznie żałowałam, że się o tym wszystkim dowiedziałam. Trudno mi do dziś unieść ten ciężar. Powtarzam sobie jednak, że idąc do kościoła idę do Boga, a nie do księdza, ale nie zawsze to potrafi uspokoić moje myśli - przyznaje.

Podobnie czuje pani Maria. Opowiada, że w lipcu ks. Tomasz znów gościł u siebie tych dwóch chłopców. Przez tydzień. Wykorzystał, że proboszcz był wtedy w szpitalu. - Zabierał ich na zakupy. Widziałam jak wracali z torbami z różnych sklepów. Czasami wychodzili rano, a wracali w nocy. Potem poszli wszyscy na pielgrzymkę do Częstochowy - wspomina. Mówi, że w trakcie jej trwania na plebanię zadzwonił ksiądz z innej parafii, który też szedł na Jasną Górę. - Powiedział mi, że rzygać mu się chce, jak widzi co ten nasz wikary wyrabia z tymi chłopakami. Gdy powtórzyłam to później biskupowi Tadeuszowi stwierdził, że wikary się pogubił, trzeba mu rękę podać - kobieta jeszcze dziś trzęsie się ze złości na samo wspomnienie tej rozmowy.

Wtedy w niej i innych parafianach coś pękło. Poprosili o pomoc gazetę. - Jedną z przyczyn problemów w kościele jest przyzwolenie - mówi pan Kazimierz. - Jak księża czują przyzwolenie, a przyzwoleniem jest brak reakcji, niektórzy tracą hamulce i...się zapominają - uważa. Zna wielu księży. Mówi, że już w seminarium wkłada się im do głowy, że największym grzechem jest zapomnieć się z kobietą, bo to łamie zasady celibatu. Zgrzeszyć z mężczyzną to słabość. - A jak nazwać, gdy ksiądz zapomni się z chłopcami? - pyta sam siebie i to pytanie aż go boli.

Biskup nie chce rozmawiać

Pod koniec sierpnia pierwszy raz dzwonię do kurii. Jej rzecznika ks. Andrzeja Sapiehę proszę o spotkanie z biskupem Stanisławem Regmuntem. Nie kryję o czym chcę rozmawiać, pytam dlaczego kuria nie reaguje na sygnały od parafian w sprawie ks. Tomasza? Po kilku dniach dostaję odpowiedź, że biskup nie znajdzie czasu, żeby się ze mną spotkać, ale ksiądz, o którym mówiłam wcześniej został właśnie zabrany z parafii.

Potem dowiem się, że tego samego dnia, gdy dzwoniłam do kurii, na rozmowę z biskupem Regmuntem szykowała się grupa księży z kilku miejscowości, którzy wiedzieli o problemach w sąsiedniej parafii. Niektórzy z nich byli na pielgrzymce i ich też zaniepokoiło zachowanie wikarego. Ponieważ wiedzieli, że kuria miała już sygnały o tym, co się dzieje i nic nie robi, napisali apel do biskupa z prośbą o interwencję.
Zamierzali mu go wręczyć podczas spotkania kapłanów z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej w Rokitnie (w dniu gdy po raz pierwszy dzwoniłam do kurii). Gdy weszli na to spotkanie okazało się, że decyzja jest już podjęta.

Krótko po tym dowiedziałam się, że ks. Tomasz został przeniesiony do parafii w sąsiednim powiecie. Dostał jeden dzień na spakowanie się! W tym dniu do parafii, z której miał zostać przeniesiony, przyjechał sam biskup Regmunt i biskup Lityński. - Gdy zrobił się szum wokół tej sprawy wtedy się nią dopiero zajęli - mówią parafianie.

Próbuję się spotkać z dwoma księżmi, którzy po pielgrzymce chcieli wręczyć biskupowi apel. Od rady parafialnej wiem, że podpisało się pod nim kilka osób. Księża ci nie zgadzają się na spotkanie. Pani Maria obu księży zna osobiście. Bezradnie rozkłada ręce. Podobnie jak pan Kazimierz. On też pyta: - Czy przeniesienie księdza do innej, bogatej parafii to ma być kara?! - Kara by była, gdyby ks. Tomasz, tak jak wcześniej inny ksiądz od nas, który miał podobny problem, trafił do domu dla księży emerytów w Zielonej Górze i do końca życia musiał się nimi opiekować. Poprzedni biskup (ks. Adam Dyczkowski - przyp. red.) natychmiast zareagował, gdy dowiedział się o spotkaniach tego księdza z dwoma studentami i odsunął go od kontaktów z wiernymi - wspomina pan Kazimierz, który już wtedy był w radzie parafialnej i dokładnie zna temat.

Biskup A. Dyczkowski przebywa dziś w domu dla księży emerytów w Zielonej Górze. Nie chce wracać do przeszłości. - Biskup senior nie ma prawa zabierać głosu, żeby uniknąć nieporozumień - tłumaczy dlaczego nie może ze mną rozmawiać.

Intymne kontakty? O masz!

Księdza Tomasza niektórzy parafianie zapamiętali tak: - Nie był to ksiądz z powołania - uważa kobieta, która była z nim w ubiegłym roku na autokarowej pielgrzymce. - Strasznie nas rozczarował. Rano odprawiał mszę, a potem nakładał słuchawki i aż podskakiwał słuchając muzyki w autokarze - wspomina. - Ale msze odprawiał pięknie - uważa inny uczestnik pielgrzymki. Przyznaje, że słyszał o problemach z ks. Tomaszem. - Ale ja niczego nie widziałem to nie będę mówił - stwierdza.
O sytuacji w parafii nie chce też rozmawiać proboszcz. - Strasznie to wszystko przeżył. Przepłacił to depresją i pobytami w szpitalach - tłumaczy go pan Kazimierz.

Dzwonię do ks. Tomasza. Czuję się jak pani Anna, której słowa nie mogły wydostać się z gardła. Cedzę je, bo jak zapytać księdza, czy miał intymne kontakty z chłopcami? Kluczę wokół tematu, pytam o przyczyny złej atmosfery w poprzedniej jego parafii. W końcu zadaje to zasadnicze pytanie.
Żadnego oburzenia tylko zwykłe " O masz!". Gdy mówię o wizycie w kurii księży z kilku sąsiednich parafii, a także rady parafialnej wikary twierdzi, że nic o tym nie wie. Przekonuje też, że jego przeniesienie było rzeczą normalną i odbyło się w normalnym trybie. Przemilcza, że na spakowanie się dostał jeden dzień, do całej sytuacji doszło tuż przed pierwszym dzwonkiem w szkole, gdy takie przeniesienia burzą ustalony już porządek. Zaprzecza też, że miał jakieś kontakty intymne z chłopcami, którzy go odwiedzali. Gdy pytam, kto u niego mieszkał choćby przed pielgrzymką, a potem, jeszcze przez tydzień, po powrocie z Częstochowy mówi, że krewni. W jego głosie nie słychać już jednak takiej pewności i beztroski jak na początku. Gdy próbuje drążyć temat, odsyła mnie do biskupa. - Proszę z nim rozmawiać - ucina.

Kruk krukowi oka nie wykole

Kolejny raz proszę o spotkanie w kurii. Wysyłam też mailem pytania do biskupa S. Regmunta. Tak jak parafianie chcę wiedzieć, dlaczego tak długo nie reagował na sygnały ze strony rady i zwlekał z zabraniem ks. Tomasza z parafii? Czy zamierza zawiadomić o tej sprawie prokuraturę? Czy to kara przenieść księdza, w takiej sytuacji do innej parafii?

Po kilku dniach dostaję odpowiedź. O spotkaniu nie ma ani słowa. - Nie wpłynęły wiarygodne i pewne informacje o tym, jakoby ksiądz dopuścił się czynów, o których pani pisze. Jeśli ktoś takie informacje posiada, może się zwrócić bezpośrednio do właściwych służb - czytam słowa, pod którymi podpisał się rzecznik kurii ks. A. Sapieha.

- To kuria powinna złożyć takie doniesienie - uważa pan Kazimierz. Mówi, że gdyby chodziło o jego wnuka, nie szedłby nawet do prokuratury tylko sam się z takim duchownym rozprawił. - Na pewno jednak, gdybym bym jego zwierzchnikiem dwie minuty bym się nie zastanawiał, żeby zawiadomić prokuraturę. Dla czystości sprawy - podkreśla.

W mailu do biskupa pytam też o przyczyny nagłego przeniesienia księdza? Odpowiedź jest następująca: - Przenoszenie księży na inną placówkę zdarza się również poza tradycyjnym terminem zmian personalnych w okresie wakacyjnym. Takie przeniesienia wynikają najczęściej z pewnych nagłych potrzeb, jak na przykład konieczność zastąpienia księdza, który zachorował lub zmarł. Co jakiś czas takie sytuacje się zdarzają. Zmiany personalne w takich okolicznościach są z natury rzeczy niespodziewane, ale nie należy ich z tego powodu traktować jako nadzwyczajnych. Przenosiny księdza wikariusza z (tu pada nazwa miasta, o którym piszemy) nie powinno być też traktowane jako kara - odpowiada rzecznik kurii.

- Kruk krukowi oka nie wykole - komentuje pani Maria. Podkreśla też, że ks. Tomasz nie poszedł do innej parafii, bo były tam problemy kadrowe. - Przecież na jego miejsce przeszedł ksiądz z tamtego miasta. Doszło do zwykłej wymiany - mówi.

Zobacz też: Kandydaci na prezydentów, wójtów i burmistrzów w Lubuskiem (pełna lista)

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska