Pożar wybuchł w piątek 26 grudnia. Podpalacz podłożył ogień w składzie słomy dla koni. Wszystko spłonęło. Ogień uszkodził ujeżdżalnię, którą strażakom udało się uratować. Najgorsze jest to, że w stadninie leczone są dzieci hipoterapią.
Pożar wybuchł pod ogromną wiatą w której przechowywane jest siano dla koni. - Płomienie buchały nad dach - mówi świadek pożaru. Błyskawicznie ruszyła akcja gaśnicza. Płomienie wydostawały się na zewnątrz, a kłęby dymu widać było z najdalszych zakątków Zielonej Góry.
To trudny pożar. Ogień błyskawicznie zajął zmagazynowane pod wiatą siano. W dodatku płomienie zajęły ujeżdżalnię. Część strażaków skupiła się na ratowaniu ujeżdżalni, inni gasili słomę pod wiatą. Sytuację utrudniał fakt, że z płonącym obiektem sąsiaduje budynek hospicjum wypełniony pacjentami.
Na szczęście strażakom udało się uratować ujeżdżalnię. Ogień uszkodził jednak sporą część dachu. Około godz. 14.30 opanowany został również pożar wiaty. Zmagazynowanego pod nią siana dla koni niestety nie da się uratować. Jego dogaszanie w dodatku zajmie wiele godzin. - To zapas na rok - martwi się ksiądz Leszek Kazimierczak, proboszcz parafii św. Józefa Oblubieńca na Zaciszu, do której należy stadnina. Po dachem ujeżdżalni odbywa się leczenie dzieci hipoterapią. - Gdyby ogień ją zniszczył musielibyśmy wstrzymać hipoterapię - mówi proboszcz Kazimierczak.
To podpalenie. Nikt nie ma złudzeń. - Takie przykre zdarzenie i w dodatku w święta - martwi się proboszcz Kazimierczak. Udało nam się ustalić, że policja ma już rysopis osoby podejrzanej o podpalenie siana pod wiatą w stadninie koni.
