Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielki konflikt w małej wsi wciąż narasta. Czy awantury wreszcie się kiedyś skończą?

Aleksandra Gajewska-Ruc, Dorota Lipnicka
Agata Dawidowicz marznie w sklepie. - Jak tylko napalę w piecu, zaraz zatkają komin - mówi.
Agata Dawidowicz marznie w sklepie. - Jak tylko napalę w piecu, zaraz zatkają komin - mówi. Aleksandra Gajewska-Ruc
Jedyny we wsi wspólny budynek należący do gminy stał się kością niezgody pomiędzy zamieszkującą go rodziną, a właścicielami oraz klientami sklepu.

Budynek stojący w środku wsi koło Bledzewa sławny jest już nie tylko w okolicy, ale i w całym kraju. Po emisji programów telewizyjnych na temat zatargu lokatorów budynku z mieszkańcami wsi, sytuacja wcale nie uległa poprawie. Konflikt trwa i nic nie wskazuje na to, by miał się zakończyć. „Wojna” okupiona jest stratami z obu stron, niezliczonymi interwencjami policji, rozprawami sądowymi, oskarżeniami, donosami i podejrzeniami o najgorsze zamiary.

W tle całego zamieszania stoi sobie spokojnie gminny budynek. Na parterze mieści się świetlica wiejska oraz sklep. Na górze, niewielka biblioteka oraz dwupokojowe mieszkanie z kuchnią, w którym mieszka rodzina Z. (nie życzą sobie podawania ich nazwiska) z sześciorgiem dzieci. Podwórko i pomieszczenia gospodarcze służą im do hodowli zwierząt, dzięki którym utrzymują liczną rodzinę. Jak powiedziała nam pani Z. żyją skromnie, ale niczego im nie brakuje. Dzieci są zadbane, chwalone przez nauczycieli, najmłodszy syn jest pod opieką rehabilitantki.

Z. twierdzą, że nie utrudniają nikomu korzystania z biblioteki, czy sklepu. Przeciwnie, to im inni zatruwają życie. Czują się nękani i szykanowani. Są przekonani, że ktoś czyha na ich mieszkanie i planuje przejąć cały budynek.

Właściciele sklepu nie mają już sił, by walczyć z sąsiadami. - Nie możemy napalić w piecu, bo zatykają nam komin, kładą szybę na wylocie. Już raz nam zadymiło cały sklep, musiałam stać trzy godziny na deszczu, a oni stali i się śmiali. Towar musimy wnosić przez sklep, bo od podwórka nas nie wpuszczą. Grożą mi. Powiedzieli, że wejdą do sklepu i spuszczą mi łomot. Boję się tu sama być. Jak tylko mąż odjeżdża, zaczynają się różne szykany. Ciągle nasyłają na nas policję, sanepid, piszą skargi. Tłuką szkło pod sklepem, śmiecą, a potem robią zdjęcia i mówią, że to klienci. Oni są skłóceni z całą wsią, nawet z rodziną, z nikim się nie przyjaźnią. Ich dzieci nie bawią się z innymi dziećmi ze wsi. To przykre. Szkoda, że nie możemy normalnie się dogadać , jak sąsiedzi- mówi sprzedawczyni, Agata Dawidowicz.

To właśnie ponowne otwarcie sklepu po latach przerwy zapoczątkowało serię zdarzeń niczym z wiersza Fredry pt. „Paweł i Gaweł”. Z. twierdzą, że głównym problemem są urządzane przed sklepem libacje i nieobyczajne zachowanie biesiadników. Wzywają policję za każdym razem, gdy ktoś pije tu alkohol, sypią się więc mandaty. Przeszkadzają im również imprezy okolicznościowe w sali wiejskiej. Uniemożliwili mieszkańcom urządzanie np. wspólnego sylwestra, powołując się na ciszę nocną.

Zdesperowani mieszkańcy złożyli w gminie pismo, w którym proszą o przeniesienie rodziny, gdyż ta uniemożliwia im korzystanie ze wspólnego budynku i utrudnia funkcjonowanie sklepu. Z. zaprzeczają jednak zarzutom, twierdząc, że padają ofiarą zmowy i podłych pomówień. Są przekonani, że podpisy zbierane pod pismem to jedno wielkie oszustwo. Ich zdaniem podpisani są tam ludzie spoza Sokolej Dąbrowy, a poza tym ludzie nie wiedząc o co chodzi, składali podpisy, bo im kazano. Rodzina Z. twierdzi, że chce tylko porządku, ciszy i spokoju pod swoimi oknami.

Dowodem na ich rację mają być m. in. zdjęcia zaśmieconego i zdemolowanego podwórka. - Zrobili je zaraz po tym, jak sami wysypali tam śmieci ze sklepowego kosza. Od tej pory zamykam śmietnik na łańcuch - mówi zrezygnowana i rozżalona sklepikarka.

Rodzina Z. również wymienia szereg złośliwości, jakich wobec nich mieli dopuścić się wrodzy mieszkańcy. W dzień komunii córki spalili im całą hałdę drewna na opał. Głowę rodziny napadli w lesie i pobili. Gdy pan Z. podwoził syna z przystanku motorem, ktoś zrobił mu zdjęcie i doniósł, że dziecko było bez kasku. Zapłacili mandat, 200 zł. Na złość pozrywali im pranie, które suszyło się na dworze... Zarzuty można by wyliczać w nieskończoność.

Pani Z. o inspirowanie tych działań oskarża panią sołtys, twierdząc, że dąży ona do przejęcia budynku i przekazania ich mieszkania dzierżawcom sklepu. Ci mieszkają kilkadziesiąt kilometrów od wsi, więc zdaniem Z. lokum jest dla nich łakomym kąskiem. Postawę sołtysowej Z. odbierają wręcz jako nękanie.

Sołtys, Elżbieta Łozińska bezradnie rozkłada ręce. - Już jedną sprawę o nękanie mi pani Z. założyła. Oczywiście przegrała i teraz musi pokryć koszty rozprawy. Dziwi mnie to, bo przecież im się nie przelewa. Same listy wysyłane do mnie w masowej ilości to przecież koszty, już nie mówiąc o czasie, który poświęca na pisanie skarg. Nie mają one żadnych podstaw. Ja chcę tylko, żeby ludzie mieli normalny dostęp do sali, tak jak w innych wioskach. A rodzina powinna zamieszkać w mieszkaniu o odpowiednich warunkach, przede wszystkim z łazienką, która jest przecież niezbędna, tym bardziej przy chorym dziecku. Wszyscy mamy już dość tych przepychanek. Mój mąż został przez syna Z. pokopany, ma wyniki obdukcji. Mało tego, za kilka dni stanie przed sądem za przecięcie kłódki w bramie do ich podwórka i tak w kółko, ciągle coś - mówi.

Ową kłódkę, założoną przez pracowników gminy, do której klucz mieli wszyscy użytkownicy podwórka, Z. tego samego dnia zdjęli i założyli swoją. Sklepikarz z pomocą męża pani sołtys przecięli ją, by wjechać na podwórko...

Co na to wszystko gmina? Wójt Leszek Zimny tłumaczy, że nakazał lokatorom i innym wspólne korzystanie z podwórza. Powstał nawet szczegółowy plan ścieżek, z jakich poszczególne osoby mogą korzystać. - To absurd - komentuje jeden z mieszkańców wioski.

Z. otrzymali w ostatnich latach od gminy aż cztery propozycje mieszkań o większej powierzchni i wyższym standardzie. Odmówili. Chronią ich przepisy. Żeby usunąć ich z lokalu, trzeba udowodnić drastyczne naruszenie zasad współżycia z sąsiadami.

Czy do drastycznego naruszenia nie doszło? Opowieści mieszkańców nie wystarczą, by powziąć kroki prawne. - Wpłynęło do nas jedno pismo od mieszkańców, w którym proszą o przesiedlenie rodziny. Nie mamy jednak konkretnych skarg. Nie było zgłaszanych przypadków utrudniania dostępu do biblioteki, czy świetlicy. Również dzierżawca sklepu nie występował z pisemnymi skargami. Jeżeli twierdzi, że ktoś zatyka mu komin, niech to zgłosi, my sprawdzimy czy tak jest w istocie - mówi wójt.

Gdyby więc każdy, kto doznał szykan ze strony rodziny Z., zgłaszał to w gminie, wójt mógłby na tej podstawie wypowiedzieć im umowę najmu. - Na pewno nie z dnia na dzień, ale może udałoby się problem rozwiązać - mówi wójt.

Z. są przekonani, że uda im się wykupić mieszkanie na własność. Nic jednak nie wskazuje, żeby gmina zechciała je sprzedać, a nawet jeśli, to możliwość kupna miałby każdy na równych prawach, w ramach przetargu nieograniczonego. Zdaniem wójta, to właśnie sprzedaż mogłaby rozwiązać patową sytuację. - Proponowałem na zebraniu wiejskim, że postaramy się o dotację i wybudujemy nowy budynek na sklep i świetlicę, a ten sprzedamy. Mieszkańcy nie zgodzili się - mówi wójt Zimny.

Dlaczego? Nie zamierzają ustępować i chcą żeby sklep był tam, gdzie do tej pory. - Ludziom bardzo zależy na tym, żeby sklep działał, bo nie wszyscy mają możliwość dojazdu na zakupy do innych miejscowości - mówi sołtys. Jeśli jednak sprawy nadal będą miały taki obrót, sklepikarze zwiną interes. - Co wtedy? - pytają mieszkańcy.

Wójt apeluje o wzajemny szacunek i zaprzestanie waśni. - Musimy jakoś koło siebie żyć - mówi. Mieszkańcy nie wierzą już w pomyślne zakończenie. - Jedyną osobą, która może to zakończyć, jest gospodarz gminy - twierdzą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska