Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Protasiewicz: W życiu najlepiej wyszły mi dzieci

Artur Matyszczyk
Tak Piotr Protasiewicz dziękował zielonogórskim kibicom po ostatnim meczu z Intarem Lazur Ostrów Wlkp.
Tak Piotr Protasiewicz dziękował zielonogórskim kibicom po ostatnim meczu z Intarem Lazur Ostrów Wlkp. fot. Tomasz Gawałkiewicz
Kiedyś rzucał jajkami w dziewczyny, rozpalał ognisko w pokoju. Teraz "PePe" zabiera dziecko na motor i pędzi przez las.

[galeria_glowna]
Żużel w Zielonej Górze to religia. Protasiewicz jest jednym z jej symboli. Po długich 13 latach wrócił, niczym syn marnotrawny, na stare śmieci. Na tor i do ludzi, którzy go wychowali. Mógłby się czuć jak półbóg. Nic z tych rzeczy. Daleko mu do gwiazdorstwa.

- Przepraszam, naprawdę bardzo przepraszam. Ale czy moglibyśmy przełożyć spotkanie na jutro? Mam dziś gości z Anglii - kajał się Protasiewicz we wtorek, kiedy proponowaliśmy mu rozmowę na żywo. Zgodziliśmy bez wahania. Przełożony termin - środa, godzina 10.00.

Nie zawsze był taki grzeczny

"PePe" jest punktualny. Na 10 minut przed zaplanowaną porą spotkania podjeżdża czarnym vanem na parking przy al. Niepodległości. Umówiliśmy się przy fontannie. Zgodnie z obietnicą, przychodzi z rodziną. Żona Katarzyna, czteroletnia córka Oliwia i dwa lata młodszy Piotruś dumnie towarzyszą ojcu. - Witamy - uśmiecha się grzecznie jeden z najlepszych polskich żużlowców.

.

Piotr Protasiewicz: W życiu najlepiej wyszły mi dzieci

"PePe" przejedzie setki kilometrów, żeby spotkać się z kibicami. W Krośnie Odrz. ze swym idolem rozmawiał Artur Babicz.
(fot. fot. Tomasz Gawałkiewicz )

Ale mało kto wie, że Piotr nie zawsze był grzeczny...
Początek lat 80. Sam szczyt 10-piętrowca przy ul. Zubrzyckiego, dziś Cyryla i Metodego. Tu wychował się wielokrotny medalista mistrzostw świata i Polski. Ale niewiele brakowało, a tych wszystkich medali by nie było. - Bo z tego, co pamiętam, we wczesnych latach dzieciństwa byłem bardzo chorowity - przyznaje z rozbrajającą szczerością "PePe". - A jak już wyrosłem z przeróżnych przypadłości, to stałem się... łobuzem.

Urwisem, przez którego o mały włos płomienie nie strawiły potężnego wieżowca.

Cud, że nie zajęła się firana

Tak Piotr Protasiewicz dziękował zielonogórskim kibicom po ostatnim meczu z Intarem Lazur Ostrów Wlkp.
Tak Piotr Protasiewicz dziękował zielonogórskim kibicom po ostatnim meczu z Intarem Lazur Ostrów Wlkp. fot. Tomasz Gawałkiewicz

Pewnego dnia kilkuletni Piotr z młodszym bratem Grzegorzem wpadli na szatański pomysł. - Nie wiem, skąd nam to przyszło do głowy. Ale postanowiliśmy... rozpalić ognisko w naszym pokoju. Nie udało się nam. Na szczęście. Cud sprawił, że firana się nie zajęła. Byłoby po nas - dziwi się sam sobie Protasiewicz.

Pirotechniczne wybryki nie były jedynymi, z których młody Piotr zasłynął na osiedlu. Jedną z jego ulubionych zabaw było... rzucanie z okna jajkami w przechodzące na dole dziewczyny. - Cóż, potwierdza się, że do żużla trafiają... no może nie bandziory, ale łobuziaki - kręci głową "Protas", jakby nie wierząc w przeszłość.

Wyjątkowa żywotność dziecka musiała znaleźć ujście. I znalazła. Na szczęście, w mniej niebezpiecznych dla otoczenia zajęciach. Młody "PePe" wziął się za sport. O dziwo, najpierw zainteresował się... narciarstwem alpejskim. - Kto wie, co by było, gdybym się urodził w Zakopanem - śmieje się dziś.

Tak czy inaczej, szusował po stoku podczas spartakiady młodzieży w Szczyrku. Potem zamienił narty na kierownicę kartinga. Zaliczył też występy w amatorskiej lidze szóstek piłkarskich.

Uwielbia swojskie klimaty

Tak Piotr Protasiewicz dziękował zielonogórskim kibicom po ostatnim meczu z Intarem Lazur Ostrów Wlkp.
(fot. fot. Tomasz Gawałkiewicz )

W trakcie rozmowy łatwo wyczuć, że Protasiewicz miał szczęśliwe dzieciństwo. Chętnie wraca do tego okresu. O wielu faktach opowiada z błyskiem w oku. Gdy zatapia się we wspomnieniach, na jego twarzy często gości uśmiech.

W młodości każdą wolną chwilę między sportowymi rozgrywkami spędzał u dziadków na wsi. W Droszkowie i w Łazie. W tej drugiej miejscowości z sentymentu kupił ziemię. Do dziś pozostało mu uwielbienie dla swojskich zapachów i klimatów.

Ale sentyment do podzielogórskiej wsi wziął się jeszcze z innego powodu. To właśnie na bezdrożach w Łazie rozpoczęła się przygoda Protasiewicza z motocyklami. Najpierw próbował motorynki, potem wueski. Na przejażdżki zabierał chłopaka chrzestny, brat ojca. Tam "PePe" miał swój pierwszy park maszyn. I tam narodziła się jego miłość do żużla. Uczucie, do którego droga nie była usłana różami. Mocno bowiem sprzeciwiał się ojciec żużlowca. - Oj, a miał twardą rękę - wspomina Protasiewicz.

Wziął siatkę i... przepadł

Stanowczość ojca pewnego dnia 15-letni Piotr postanowił pokonać fortelem. - Pamiętam, jakby to było dziś. Zbliżał się kolejny trening. Tymczasem tato wymyślił tapetowanie. Trochę mu nie szło. Cały się gotował. Oczywiście mnie widział w roli pomocnika. Przekonywałem, że muszę pójść na zajęcia przy Wrocławskiej. On stał twardo przy swoim. Pomogła mama - zniża ton głosu Protasiewicz.

Jak? Piotr dogadał się z mamą, że ta wyśle go na zakupy. Niby po... ziemniaki. Chłopak wziął siatkę i przepadł. Na dobre siedem godzin. Ojciec był wściekły. Tak się jednak złożyło, że na tym treningu Piotr upadł. Poobijał się. Kuśtykając, wrócił do domu. Spodziewał się najgorszego. Tymczasem Protasiewicz senior, kiedyś też żużlowiec, spojrzał tylko z drabiny i rzucił półgębkiem: - Widzisz synu, pierwszy raz mnie nie było, a już się obaliłeś.

To był przełomowy moment. Ojciec odpuścił. Ale pod jednym warunkiem: szkoła. Tę "PePe" musiał skończyć. Ostre słowa rodzica przyniosły efekt. Piotrek zdał maturę, skończył studia. Do dziś uchodzi za jednego z najinteligentniejszych żużlowców. Najinteligentniejszych, ale i najprzystojniejszych.

Wierny tylko jednej

Na całym świecie ma setki wielbicielek. Ale od 14 lat jest wierny tylko jednej kobiecie - Katarzynie. Kiedyś narzeczonej, dziś żonie.

Inni sportowcy niechętnie opowiadają o swojej rodzinie, "PePe" na każdym kroku podkreśla miłość do żony i dzieci. Maluchów, które są oczkiem w głowie. Widać, że ma z nimi dobry kontakt. Bo i charakter pociechy odziedziczyły chyba po ojcu.

Podczas rozmowy Katarzyna zrobiła kilka okrążeń wokół fontanny, biegając za dwuletnim Piotrkiem juniorem. W pewnym momencie rozłożyła bezradnie ręce. - Ja już go nie dogonię! - zrozpaczona rzuciła w kierunku męża. Dopiero po reprymendzie ojca chłopczyk się uspokoił. Grzecznie wrócił do mamy. - Ja się bardziej słucham mojej żony - wtrąca żużlowiec. - Jak wrócę po dłuższym wyjeździe, od razu ustawia mnie do pionu.

Protasiewicz pantoflarz? Aż nie chce się wierzyć. A jednak. W domu jest raczej potulny. - Czasem mamy ciche dni. Zdarza się, że muszę z siebie wyrzucić złość. Często przecież go nie ma w domu. Zostaję sama z dziećmi. Trochę się tego nazbiera. Ale szybko się godzimy - zdradza Katarzyna.

Kuchnię omijam z daleka

Żużlowiec ma w domu swoje obowiązki. Nie ucieka przed nimi. Jako pierwszy wykąpał Oliwię, tuż po urodzeniu. Jak przyznaje, stres był nie mniejszy niż podczas pierwszego startu pod taśmą. "PePe" z daleka omija tylko kuchnię. - Tyle razy już próbowałam go zaciągnąć, żeby coś upichcił. Na darmo - uśmiecha się żona.

A Piotr sam przyznaje, że beztalenciem jest jeszcze w jednej dziedzinie. To rysowanie i malowanie. Trochę żałuje, bo Oliwka właśnie do tych zajęć zdradza teraz najwięcej zdolności. Z synem natomiast Protasiewicz dogaduje się świetnie. Choć maluch jeszcze wiele nie mówi. - Nie musi. Widzę, z jaką ochotą wsiada ze mną na crossówkę. Często razem jeździmy po lesie. Odkręcam gaz, a on do mnie krzyczy: tato, tato, jesce sibciej! - dodaje Protas.

Jest wierzący. Chodzi do kościoła. Dla niego, jak i całej rodziny, ważne są święta. To przecież czas, kiedy na dłużej są z sobą. Uwielbiają wspólnie ubierać choinkę. - Choć ja jestem tylko koordynatorem. Na koniec zakładam czubek. Dla moich dzieci. Bo one w życiu mi wyszły najlepiej - kończy żużlowiec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska