Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyjechali z Niemiec do Szprotawy w poszukiwaniu swoich korzeni

Małgorzata Trzcionkowska
Małgorzata Trzcionkowska
- Przyjazd tutaj to był impuls - mówi Jürgen Arnold. - Mieliśmy dwa dni urlopu i postanowiliśmy wrócić do korzeni mojej żony.

Arnoldowie mieszkają w Nadrenii Północnej-Westfalii. On zajmuje się organizacją wyjazdów, jego żona Dagmar pisze dla wydawnictwa. Są nowoczesną, europejską parą, ale również dla nich ważne są sentymenty.

Pradziadek inżynier

Rodzina Dagmar Arnold pochodzi ze Szprotawy. - Mój dziadek był inżynierem i zaprojektował budynek głównej poczty w mieście - opowiada kobieta. - Jego autorstwa był również dom, w którym urodziła się moja mama, w 1944 roku. Z opowieści rodzinnych wynika, że w salonie stał fortepian, więc rodzina pewnie była w miarę zamożna.
Dziadek Dagmar wyruszył na front. W mieście pozostała jego żona z trójką małych dzieci. W lutym 1945 r. została wysiedlona wraz z innymi Niemcami.
- Ale już w czerwcu zabrała dzieci, parę tobołków i wróciła do Szprotawy - kontynuuje kobieta. - Tęskniła za swoim domem i nie chciała go opuszczać na stałe. Podróż była trudna i bardzo niebezpieczna. Gdy dotarła do miasta, okazało się, że nie wolno jej w nim zostać i została wypędzona. Na szczęście nie doznała krzywdy ze stroni rosyjskich, ani polskich żołnierzy. Jednak tęsknota na długo pozostała w jej sercu i zawsze myślami wracała do domu.

Nikt na nie czekał

W 1984 r., gdy Dagmar miała 17 lat, mama i babcia postanowiły zabrać ją na wycieczkę do Szprotawy. - Było widać, że w Polsce jest biednie i nie ma jedzenia - opowiada. - Miasto też było szare i smutne. Udało nam się odnaleźć dawny dom i dopiero wówczas babcia się otworzyła i zaczęła opowiadać o wojennych losach. Wcześniej milczała lub ucinała temat, gdy chciałam ją o to zapytać.
Kobietom udało się nawet wejść do swojego dawnego domu, w którym mieszkał już ktoś inny. Mieszkańcy byli życzliwi, ale nie udało się z nimi porozumieć, bo nie mówili po niemiecku, a goście nie znali języka polskiego.

Wyjazd z impulsem

Arnoldowie opowiadają, że mieli po dwa dni urlopu i zastanawiali się, co zrobić z wolnym czasem. Wówczas Dagmar powiedziała, że chciałaby pojechać do miasta, w którym urodziła się jej mama. Wsiedli w samochód i wyruszyli do Polski. - Tym razem miasto wygląda zupełnie inaczej - opowiada Dagmar. - Jest piękne i kolorowe. Widać, że wiele się w nim dzieje. Szukamy śladów dawnych czasów.
W poszukiwaniach pomogła im Teresa Zima, dyrektor Szprotawskiego Domu Kultury, która przyjęła ich bardzo życzliwie i zaproponowała odwiedziny w ratuszu oraz Izbie Historii. - Czy moja rodzina chciałaby tu wrócić? - stwierdza D. Arnold. - Nie, to już zamknięta historia. Ale to miasto ma my w sercach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska