Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy ten żołnierz był bohaterem? Wracamy do tragedii sprzed lat

Szymon Kozica
Zuzannę Buzun w Słubicach żegnały tłumy. - Rodziny, najbliżsi, dzieci, żołnierze... - wylicza pan Jerzy. - Kondukt, który szedł ulicami, był ogromny. Obserwowałem go z okna szpitala. Nie byłem na pogrzebie. Nie puścili mnie, bo w ranach po odłamkach wciąż miałem dreny.
Zuzannę Buzun w Słubicach żegnały tłumy. - Rodziny, najbliżsi, dzieci, żołnierze... - wylicza pan Jerzy. - Kondukt, który szedł ulicami, był ogromny. Obserwowałem go z okna szpitala. Nie byłem na pogrzebie. Nie puścili mnie, bo w ranach po odłamkach wciąż miałem dreny.
"Wkładam zapalnik, wyjmuję zawleczkę i strzeli jak z korka. Nie bójcie się" - mówił młodszy chorąży. Granat wybuchł... Zginęło dwóch wojskowych, nauczycielka i uczeń. 14 osób zostało poważnie rannych. - Jerzyk umarł mi na rękach. Jerzyk... Mój najbliższy kolega... Mój najlepszy przyjaciel... - wspomina Jerzy Morawski. Bardziej wiarygodnej relacji nie będzie.

Przeczytaj też:
Pijany kierowca doprowadził do tragedii. Zginął pasażer

Środa, 30 kwietnia 1975. Słubice. Dzień Otwartych Koszar. Jednostkę odwiedza szkolna wycieczka. Wybucha granat. Ginie dwóch żołnierzy, nauczycielka i uczeń. W ostatnich tygodniach o tej sprawie pisaliśmy dwukrotnie, w tekstach. O tragedii sprzed lat opowiadał nam prokurator wojskowy i byli żołnierze, cytowaliśmy Czytelników i Internautów...

W poniedziałek w Słubicach spotkałem się z Jerzym Morawskim, który jako uczeń był na tej tragicznej wycieczce w koszarach, a także z Lucjanem Jakubowskim i Mirosławem Buzunem, bratem i synem nauczycielki, która wtedy zginęła. - Jeśli ktoś już poruszył tę historię, to niech wie, jak było naprawdę - mówią panowie.

Między hangarami

- Jeśli ma pan trochę czasu, to pokażę miejsce, w którym to się stało - proponuje pan Lucjan.
Jedziemy wzdłuż Odry. Po chwili zatrzymujemy się. - Tu, w tym bloku, na pierwszym piętrze mieszkała siostra z rodziną - mój przewodnik pokazuje okno z widokiem na rzekę. - A tą ulicą szedł kondukt. I potem dalej, aż na cmentarz przy stadionie.

Ruszamy dalej. Kilka skrzyżowań i jesteśmy na miejscu. Koszar już nie ma. Jest za to miasteczko akademickie. Bardzo ładne, kolorowe, przyjazne. - To ulica Piłsudskiego, wtedy Świerczewskiego. A tam 3 Maja, wtedy Żeromskiego - wyjaśnia pan Lucjan. - Tam, gdzie był sztab, jest starostwo. Gdzie kotłownia i mundurówka - urząd miasta i gminy. Gdzie jednostka remontowa wozów bojowych - prokuratura. A gdzie dwa hangary - dwa akademiki. I właśnie mniej więcej między tymi dwoma akademikami to się stało. Tam wojskowi mieli swoje stanowiska, na których prezentowali dzieciom sprzęt. Na otwartym terenie.

Blizny na ramieniu

- Kostka brukowa ta sama, kasztanowce te same... - pan Jerzy patrzy w dal, a wspomnienia wracają. - Miałem 15 lat, chodziłem do Szkoły Podstawowej numer 1 w Słubicach. Tego dnia była ładna pogoda, przyszliśmy do jednostki. Jedni jeździli w czołgu, drudzy w amfibii. Fajna zabawa. W klasie było 37 osób.

- Miałem w ręku ten granat. Zielony, z namalowaną białą linią - głos pana Jerzego nagle sprawia, że czuję ciarki na plecach. - Razem z Jerzykiem już odeszliśmy od tego stanowiska, ale chorąży zawołał, żeby zobaczyć zasady działania granatu ćwiczebnego. "Wkładam zapalnik, wyjmuję zawleczkę i strzeli jak z korka. Nie bójcie się".

Granat wybuchł... - I tylko zobaczyłem, jak mój kolega Jerzyk leci mi na ręce. Myślałem, że się wygłupia. Ale zaraz zorientowałem się, że mam na sobie mnóstwo krwi. Jakby ktoś wylał na mnie całe wiadro - opowiada pan Jerzy. - Zobaczyłem jeszcze tuman kurzu i ogromny lej w ziemi. Szeroki gdzieś na trzy metry i głęboki na jakieś półtora. I Zygmunta. Z rozerwanym brzuchem. Widać było wnętrzności... I Alę, gospodarza klasy. Z rozerwaną twarzą... Doznałem szoku i zacząłem biegać wokół jednostki. Dopiero żołnierze mnie złapali i zaprowadzili do izby chorych. Potem karetka zawiozła mnie do szpitala. Leżałem na oddziale dziecięcym. Razem z Mirkiem, który chyba miał uszkodzone oko.

Pan Jerzy na chwilę milknie, podwija prawy rękaw i pokazuje dwie solidne blizny na ramieniu. - Jerzyk umarł mi na rękach. Dwa odłamki przebiły mu serce i zatrzymały się tu, na moim ramieniu - po kolei dotyka blizn. - Jerzyk... Mój najbliższy kolega... Mój najlepszy przyjaciel... Jego mama robiła takie długie, modne swetry. Miałem wtedy taki na sobie. W szpitalu lekarz dał mi szczypce, żebym sobie z tych dziur po odłamkach nitki powyciągał.

"Zula nie żyje..."

- Była dwunasta w południe i nagle zawyły syreny - wspomina pan Lucjan. - A potem szwagier dzwoni: "Zula nie żyje...". Pojechaliśmy do szpitala, na oddział ratunkowy. Ordynator chirurgii powiedział, że ciało siostry jest już w prosektorium, że nie udało się, że nawet nie zdążyli operować. Widziałem ciała całej czwórki.

- Ja miałem wtedy 16 lat, a mój brat Piotr 15 - dodaje pan Mirosław. - Chodziliśmy do Zespołu Szkół Samochodowych. Akurat mieliśmy zajęcia w warsztatach. W trakcie wszedł kierownik i... Nie, nie powiedział nam, co się stało. Tylko jakby dał do zrozumienia, że niby coś zbroiliśmy i trzeba jechać do domu. Pojechaliśmy. Ja, brat, kierownik warsztatów i instruktor zawodu. Przed domem było już mnóstwo ludzi. Od ojca dowiedzieliśmy się, co się stało. I najpierw niedowierzanie, a potem szok... Mój ojciec już wcześniej chorował na serce. Ten wypadek go dobił. Zmarł w wieku 51 lat. W 1983 roku.

- W 1968 roku przez tydzień jako żołnierz czekałem w pełnej gotowości, gdyby trzeba było jechać do Czechosłowacji. Tu czekałem, na tym placu - podkreśla pan Lucjan. - Na szczęście, nas nie wysłali. Bo gdybym pojechał, nie byłbym na pogrzebie matki. W 1972 roku zmarła moja siostra w Sopocie. Miała 33 lata, zachorowała na raka. W 1975 roku zginęła druga siostra. Miała 37 lat. Ja miałem wtedy 28 lat i na swój sposób jakoś to przeżyłem. Ale nie mówię już nawet o moim ojcu, który w tak krótkim czasie musiał pochować żonę i dwie córki...

Mam wątpliwości

Pan Lucjan pokazuje wycinek z "Gazety Zielonogórskiej" (dawna "Gazeta Lubuska") z 2 maja 1975. I 28-wersową notatkę pt. "Tragiczny wypadek w Słubicach". Pierwszy akapit: "30 kwietnia br. zdarzył się w Słubicach tragiczny wypadek. W wyniku wybuchu granatu ponieśli śmierć na miejscu por. WP Andrzej M(...), chor. WP Eugeniusz W(...), nauczycielka Szkoły Podstawowej nr 1 Zuzanna Buzun i uczeń Jerzy S(...). 14 uczennic i uczniów odniosło poważne obrażenia". W oryginale podane były nazwiska wszystkich ofiar.

Pan Mirosław otwiera opasłą teczkę z dokumentami. Pokazuje kartę zgonu mamy. Rubryka "przyczyna zgonu wyjściowa - pierwotna", wpis "rany postrzałowe mózgu".

Ostatni akapit notatki z "Gazety Zielonogórskiej" z 2 maja 1975: "Bohaterska postawa chor. Eugeniusza W(...), który własnym ciałem nakrył źródło eksplozji, uratowała życie wielu dalszym osobom, które znajdowały się w pobliżu miejsca wybuchu".

Pan Mirosław delikatnie wyjmuje z teczki dokument datowany na 20 maja 1975. To pismo z Prokuratury Okręgu Wojskowego we Wrocławiu, której prokurator kpt. mgr Krzysztof Henner "postanowił: śledztwo w części dotyczącej mł. chor. Eugeniusza W(...), podejrz. o przestępstwo z art. 136 § 1 pkt 3 i § 2 kk tj. o to, że w dniu 30 kwietnia 1975 r. około godz. 12,00 na terenie parku wozów bojowych Jednostki Wojskowej Nr. 2959 w Słubicach nieumyślnie sprowadził zdarzenie zagrażające życiu ludzi mające postać eksplozji materiałów wybuchowych przez to, że demonstrując młodzieży szkolnej działanie granatu bojowego F-1 - i będąc przekonany, że jest to granat ćwiczebny - doprowadził do jego eksplozji, w następstwie czego on sam oraz Zuzanna Buzun, Jerzy S(...) i por. Andrzej M(...) ponieśli śmierć, a 14 osób doznało poważnych obrażeń ciała, wobec śmierci podejrzanego - u m o r z y ć".

- Nie wiem, czy tego chorążego powinno nazywać się bohaterem. Ja mam wątpliwości. Gdyby przeżył, zostałby postawiony w stan oskarżenia - nie ukrywa pan Lucjan. - Służyłem w wojsku w latach 1967-1969, trochę tych granatów wyrzuciłem. Każdy żołnierz wie, że gdy uzbroi się granat, wyciągnie zawleczkę i usłyszy charakterystyczny dźwięk, to są jeszcze trzy, cztery sekundy, zanim nastąpi eksplozja.

Wyobraźmy sobie tamtą sytuację. Dwa hangary. Między nimi chorąży z odbezpieczonym granatem. Obok grupka dzieci. Gdyby rzucił ten granat na dach któregokolwiek hangaru, najprawdopodobniej nie doszłoby do tragedii. Wtedy byłby bohaterem. Cóż, zrobił jak zrobił...

I jeszcze jeden cytat z "Gazety Zielonogórskiej" z 2 maja 1975: "Rodziny ofiar i poszkodowanych otoczono także troskliwą opieką". - Tak, szwagier jeszcze przez rok przyjmował wojskowych emisariuszy, którzy chcieli "załatwić" sprawę odszkodowania... - pan Lucjan patrzy porozumiewawczo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska