Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tu życie zawsze daje w kość, czyli bezrobocie w powiecie krośnieńskim

Grażyna Zwolińska 68 324 88 44 [email protected]
Zuzanna Siemianowska z Maszewa zawodowo prawie nie pracowała. Wychowała dziesięcioro dzieci. Ale to się "nie liczy”, więc emerytury nie dostanie.
Zuzanna Siemianowska z Maszewa zawodowo prawie nie pracowała. Wychowała dziesięcioro dzieci. Ale to się "nie liczy”, więc emerytury nie dostanie. fot. Mariusz Kapała
Było za zimno? Za wcześnie? Może dlatego nikt nie pociągał z butelki pod wiejskim sklepem w Maszewie... Taki przecież obrazek kojarzy się nam z terenami, gdzie bezrobocie kwitnie. A w powiecie krośnieńskim kwitnie najbujniej.

Usiąść i płakać? Gdyby wszyscy bezrobotni z powiatu płakali, to niósłby się szloch ponad pięciu tysięcy osób. Konkretnie 5.332, według stanu na koniec lutego. Wśród nich 2.849 to długotrwale bezrobotni, czyli tacy, którzy nie pracują już od ponad roku albo i znacznie dłużej. W powiecie krośnieńskim na 100 bezrobotnych aż 54 to długotrwali właśnie. W Lubuskiem średnio 37,8.

Żeby już dłużej liczbami nie przynudzać... Na koniec grudnia 2009 stopa bezrobocia wynosiła w powiecie 28,7 proc. Można się pocieszać, że z nastaniem wiosny i prac sezonowych pewnie nieco spadnie. A poza tym w 2006 roku było gorzej, bo osiągnięto 32,6 proc. Ostatnio "Rzeczpospolita" wymieniła powiat krośnieński na czwartym miejscu wśród najbardziej "bezrobotnych" w kraju. Zaszczyt średni.

Musi być lepiej

Przedwiośnie to pora, kiedy w człowieku budzą się nadzieje. - Musi być lepiej - uważa Grażyna Kobylarek z malutkiej wioski Granice. Na razie jest bez pracy, ale na pewno nie pasuje do stereotypowego obrazu bezrobotnego, który czeka, aż mu manna ofert spadnie z nieba.
Pracowała w mleczarni w Krośnie Odrzańskim prawie 20 lat. Od trzech lat mleczarni nie ma. Jak to przeżyła? To było trochę jak... rozwód. Szok! Nowej pracy żadnej. Więc co? Do szkoły. Postanowiła, że zaocznie zdobędzie średnie wykształcenie. Łatwo nie było, ale po trzech latach nauki w Krośnie, w kwietniu odbierze świadectwo. - Trochę lżej kładzie się na biurku cv ze średnim wykształceniem - przyznaje 41-letnia kobieta.

Ale szkoły było jej mało, więc koniecznie chciała zapisać się na jakiś kurs, szkolenie. - Wiek mi przeszkadzał, bo większość jest dla osób do 25. roku życia albo dla tych około 45-50 lat - mówi. Od koleżanki w szkole dowiedziała się o szkoleniu w Zielonej Górze, w kierunku pracy biurowej. Oczywiście, że się zapisała. Kurs zaczyna się latem. Cały czas szuka też pracy. Czasem znajdzie coś na tydzień, na dwa, na miesiąc. Raz udało się jej dostać staż w sklepie na pół roku.

Na autobusy już nie liczy, bo jest tu jeden. Z Granic do Krosna wyjeżdża około 6.00. Powrotny jest o 15.30. Sołtys Władysław Karabat nazywa go wycieczkowym, bo 21 km pokonuje w trzy kwadranse, po drodze odwiedzając Czatowice, Bielów, Skórzyn, Lubogoszcz, Maszewo. W takich okolicznościach komunikacji masowej pani Grażyna postanowiła zrobić prawo jazdy. Od grudnia sama prowadzi tico, a co!

Czy inwestowanie w siebie wreszcie zaowocuje? - Życie pokaże. Jak mimo to, nie znajdę pracy, to pomyślę... Na razie mam nadzieję, że będzie dobrze - odpowiada. I śmieje się, że dziś poczuła wiosnę, więc jak tu nie być optymistką.

O Granicach sołtys mówi, że to zgrana wioska. Łatwo ludzi skrzyknąć do wspólnej pracy, wystarczy dobry pomysł. Marazm? Ależ skąd! Gdyby tak było, to czy udałoby się zrobić w czynie społecznym, przy finansowym wsparciu sponsora, taki ładny plac zabaw dla dzieci? Dorośli też się tu spotykają, są ogniska, kiełbaski, kuligi, można pograć w kosza.

Wśród 86 mieszkańców bezrobotny tak naprawdę (oprócz pani Grażyny) jest chyba jeden. To znaczy szuka czegoś, dorywczo czasem popracuje, do roboty chętny, ale wykształcenia nie ma, więc kłopot. Bezrobotne panie po pięćdziesiątce wnuki bawią, bo i tak nikt by ich do roboty nie przyjął. Zresztą kto by wtedy wnuki bawił, jak córki i synowe w pracy?

Tylko kto taką pracę da?

A do Maszewa wracając... "Dziecko 2 zł" - można przeczytać na tablicy przed miejscowym lumpeksem. - No, nie! Dzieci nie sprzedaję! - śmieje się pani Ewa (woli bez nazwiska), która prowadzi sklep z używaną odzieżą. - Robię wyprzedaż zimowych ubrań dziecięcych, żeby kupić coś letniego.

Pani Ewa mieszka parę kilometrów od Maszewa. Miejsce pracy stworzyła sobie sama. Wcześniej robiła coś dorywczo, chałupniczo. To nie wystarczało. Wprawdzie mąż ma dobrą etatową pracę w Krośnie, ale życie kosztuje coraz więcej, a syn Przemek, jak to 13-latek, rośnie i jego potrzeby także.
W pomieszczeniu, w którym rok temu otworzyła lumpeks, wcześniej był sklep spożywczy. Wiedziała, że lokal stoi pusty, a w Maszewie nikt odzieży używanej nie sprzedaje. Na początku szło dobrze.

Teraz jest gorzej, bo zima. Z wiosną pewnie znowu ruszy. Przed Wielkanocą panie okna umyją, to może firanki nowe, choć używane, zechcą kupić? Albo ciuszek jakiś czy buty dla rodziny? Czasem klienci się targują, choć ceny przecież niskie. A niektóre starsze panie to po prostu przychodzą pogadać. Niekiedy po pół godzinie bluzeczkę kupią. Takie klientki też są mile widziane.

Pani Ewa mówi, że wprawdzie kokosów w tej pracy nie ma, ale jakby było jakieś wolne miejsce, to kto wie, może i drugi taki punkt by otworzyła. Pracę komuś by dała. Dużo kobiet przychodziło i pytało, czy przyjmie je na staż. Na razie przez trzy miesiące miała jedną stażystkę. Inna rzecz, że gdyby pani Ewie ktoś zaproponował dobrą legalną robotę na etat, taką z opłacanymi wszystkimi składkami, to długo by się nie zastanawiała i swój interes zwinęła. Tylko czy ktoś jej taką pracę da?

Taka harówka to nie zasługa

Nikt nie da już chyba pracy Zuzannie Siemianowskiej z Maszewa, z zawodu krawcowej. Nie tak dawno dostała w pośredniaku propozycję zatrudnienia w tartaku. Nie wzięła, bo do sześćdziesiątki się zbliża, to w fizycznej robocie już chyba by się nie sprawdziła. Choć tak w ogóle to pracy się nie boi. Jak jej sama szukała, to dać nie chcieli, bo komu potrzebna matka dziesięciorga dzieci, choćby i już trochę podrośniętych.

Z dorosłej już dziś dziesiątki tylko jeden syn nie pracuje, ale sama matka mówi, że to jego wina. Roboty nie ma też jedna córka, choć usilnie szuka. Czasem trafi się umowa zlecenie na trzy miesiące, czasem coś dorywczego. Pracujące córki musiały coś wynająć w Krośnie, bo nie byłyby w stanie codziennie dojeżdżać. Trzeba przecież czasem zostać po godzinach albo w sobotę, kiedy już naprawdę mało co jeździ.

Pani Zuzanna, która lata całe o 4.00 wstawała, żeby przynieść wodę ze studni na pranie sterty pieluch i ciuchów, która gary jedzenia gotowała, do dzieci w nocy się zrywała, dorabiała szyciem i robieniem swetrów na drutach w wolnych chwilach (kiedy je miała, Bóg jeden raczy wiedzieć), która całe życie precyzyjnie koniec z końcem wiązała, jako osoba niepracująca (!) na starość nie może oczekiwać dla siebie żadnej emerytury, choćby i najniższej. Harówka przy wychowaniu dziesiątki obywateli dla ojczyzny, w której średnia wieku mieszkańców wciąż się podnosi, więc demografowie biją na alarm, nie jest żadną zasługą. A w każdym razie nie taką, za którą pani Zuzannie coś od państwa się należy.
1.000-1.200 na rękę

W niedalekich Rybakach, jako że dość chłodno, bezrobotni też nie snują się po wsi. Za to przed jednym z domów ze znajomymi rozmawia pan, nazwijmy go, Andrzej (bez nazwisk, proszę). Za bezrobotnego właściwie się nie uważa, choć na bezrobociu akurat jest. - Ale tylko przejściowo - podkreśla. - Pracuję w ZUL-u w Cybince już pięć lat. Teraz jest przerwa zimowa. Od 1 kwietnia wracam.

Dla wielu mężczyzn z miejscowości w lesistych terenach województwa lubuskiego Zakłady Usług Leśnych są ratunkiem przed trwałym bezrobociem. Pan Andrzej wkrótce, zamiast brać zasiłek z pośredniaka, pracując na akord w lesie zarobi jakieś 1.000-1.200 na rękę. Jego żona kiedyś pracowała, teraz jest na zasiłku. Raczej nie ma ofert dla 56-letniej kobiety. Dobrze, że choć dzieci robotę mają.

Można powiedzieć, że w tej części powiatu krośnieńskiego tak źle jeszcze nie jest. W rejonie gubińskim to dopiero bezrobocie, a długotrwale bezrobotnych jest aż 70 proc. Tutaj, kto bardzo szuka, w końcu coś znajduje. Inna sprawa, że zbyt często jest to praca, po którą w regionach bogatszych w oferty nikomu nawet nie chciałoby się schylić. Do tego często nie daje emerytalnego zabezpieczenia na starość.

Co to u nas zmieni?

Pod jednym względem gmina Maszewo taka zwykła nie jest. W 2007 r. zasłynęła tym, że była tu najniższa frekwencja wyborcza w kraju. Głosować na posłów i senatorów poszło tylko 28,76 proc. uprawnionych. W telewizji nawet o tym mówili. W tym roku jesienią znów czekają nas wybory. Podwójne.

- Czy pójdę głosować? Nie wierzę, że to coś da - mówi Lucyna Socha z Rybaków, wiekowo już zaliczająca się do osób, na które pracodawcy nie polują. - Chociaż może warto się tymi wyborami interesować, żeby wnukom lepiej było?

14-miesięczną Zosię i trzyletniego Kornela pani Lucyna ma na myśli. Śliczną Zosię poważna rozmowa wyraźnie nudzi, więc zaczyna marudzić. Za to pan Andrzej daje się wciągnąć w polityczne rozważania. Na wybory chodzi. Na kogo zagłosuje, nie powie, bo najpierw musi się przyjrzeć, kto ma co do zaoferowania.

Pan Andrzej wyraźnie należy do grupy 28,76 proc. głosujących. Wie, kto to Palikot, Sikorski, Komorowski, Ziobro, Kalisz. Ogląda czasem dyskusje w telewizji. Inni na widok gadających głów zmieniają kanał, więc o rywalizacji dwóch kandydatów PO na prezydenta wiedzą niewiele. O politykach mówią, że ciągle się kłócą. I to na tematy, które nijak się mają do codziennych trosk i oczekiwań mieszkańców powiatu krośnieńskiego, a gminy Maszewo w szczególności. Gdyby politycy i dziennikarze z dalekiej telewizji chcieli się zainteresować tym, jak żyją ludzie za tak śmieszne grosze, które tym ze stolicy nie starczyłyby nawet na kilka dni, to może widzowie z gminy Maszewo na inny kanał by się nie przełączali. A tak, to zbyt wielkiego powodu, żeby jesienią głosować w wyborach nie widzą. - Co to u nas zmieni? - pytają.

Trzeba szukać samemu

Lokalne władze pewnie wolałyby być władzami powiatu, w którym bezrobocie jest nieduże, a nowych miejsc pracy przybywa. Bo co czuje starosta Jacek Hoffmann, gdy w ogólnopolskim dzienniku widzi swój powiat wyróżniony jako ten, w którym bezrobocie jest rekordowo wysokie? Zaskoczony nie jest. Przekonuje, że wciąż podejmowane są działania, żeby przynajmniej nie rosło.

Zresztą z perspektywy kilku lat widać spadek. Podkreśla, że dane o bezrobociu nie do końca odzwierciedlają faktyczny stan rzeczy. Mówi o statystycznych zawiłościach. Poza tym nie każdy zarejestrowany tak naprawdę szuka pracy. Kiedyś starostę odwiedziła pani, która dostała skierowanie do roboty i przyszła odwołać się od tej decyzji, bo pracować nie chce. Po co rejestrowała się w pośredniaku? Żeby korzystać z zasiłków z ośrodka pomocy społecznej. Inni rejestrują się, żeby mieć ubezpieczenie zdrowotne.

Hoffmann zwraca uwagę na to, że takie bezrobocie w powiecie wzięło się nie tylko z tego, że upadły duże zakłady pracy i PGR-y. Zlikwidowano też dwie dywizje wojskowe i padły firmy działające na ich rzecz, po przekształceniach w służbie zdrowia miejsca pracy skurczyły się z 800 do 300... Podkreśla, że wprawdzie powstało mnóstwo malutkich firm, ale sytuację poprawiłoby dopiero wybudowanie czegoś dużego, np. kopalni węgla brunatnego i elektrowni w rejonie gubińskim. Na razie to nieaktualne, mieszkańcy nie chcą.

Starosta wspomina o podstrefie gubińskiej w kostrzyńsko-słubickiej strefie przemysłowej. Pozyskano już dwóch inwestorów. Jeden zakład wkrótce ruszy, trwają prace projektowe przy drugim. W Krośnie powstanie miejska strefa przemysłowa, wykorzystane mają być uzbrojone tereny na przejętym przejściu granicznym Gubinek. Hoffmannowi najbardziej żal absolwentów, którzy swą zawodową drogę zaczynają od bezrobocia. Może będą mieli większe szanse na pracę.

Bolesława Zamorska-Puchta, dyrektorka Powiatowego Urzędu Pracy w Krośnie - choć szczegółowo opowiada, co urząd robi, żeby pomóc bezrobotnym i pokazuje, jak bardzo wzrosły środki z Funduszu Pracy przeznaczone na aktywizowanie osób bez zatrudnienia - podkreśla, że przede wszystkim bezrobotny sam musi szukać. Niektórych udaje się zachęcić, podszkolić, dać motywację. Po szkoleniu na temat metod poszukiwania pracy na 200 uczestników, do roboty poszło ośmiu.

Jaki z tego morał? Jeśli ktoś chciałby podsumować na smutno, to taki, że lepiej nie mieszkać w powiecie krośnieńskim, jeśli chce się mieć dobrą pracę. Morał optymistyczny? Taki, że może powoli idzie jednak ku lepszemu, że są konkretne pomysły i działania. Tak czy owak, najlepiej liczyć na siebie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska