- Coś mnie tknęło. Była 17.00, czekałam z obiadem, a mąż nie wracał - wspomina Urszula Kaczyńska. - Mówię wtedy do córki: chodź, jedziemy na wysyp. Wózek męża stoi, rower stoi. Przy nim śniadanie, nie ruszył. Picia nie ruszył. Marynarka leżała pod rurą, jak zostawił. Nie mógł sobie tak po prostu pójść. Papierosy przecież zostawił, a on nałogowy palacz. Nigdzie bez nich się nie rusza.
Czekałam do rana. Myślałam, że błądzi. Że wyjść z lasu nie może, bo wokół wysypu las. Rozwidniło się. I nic. I tak leciał dzień po dniu, dzień po dniu... Andrzej Kaczyński pracował kiedyś w gubińskiej Carinie. Gdy zakład padł, zaczął zbierać puszki i złom. Jak wielu w okolicy. Przygotował rower, wózek, haczkę. Było ciepło. Bluzkę miał w pasy. Założył starą marynarkę. 9 maja o godz. 6.00, jak zwykle, wyruszył na wysypisko. Nie wrócił do dziś.
Więcej o całej sprawie przeczytasz w poniedziałek w papierowym wydaniu Gazety Lubuskiej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?