Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Chłopcy z placu broni"biblioteka kontra smartfony

oprac. (zeb)
Zastanówmy się, gdzie to zmierza. Bo za kilka lat to naprawdę może być tragedia, mimo bogatego, ale coraz bardziej upadającego rynku wydawniczego - pisze studentka z Gorzowa
Zastanówmy się, gdzie to zmierza. Bo za kilka lat to naprawdę może być tragedia, mimo bogatego, ale coraz bardziej upadającego rynku wydawniczego - pisze studentka z Gorzowa fot. pixabay.com
Jak dzieci z pokolenia smartfonów, laptopów i tabletów mają się zainteresować książką z wyblakłym pismem i rozlatującą się okładką? - pyta K.T., studentka filologii polskiej na Akademii Jakuba z Paradyża w Gorzowie

Jestem studentką filologii polskiej i w tym roku miałam okazję do odbycia praktyk w bibliotece w szkole podstawowej. Tam też zrodziły się w mojej głowie następujące refleksje.

Otóż udałam się na ustaloną w czerwcu praktykę studencką w bibliotece szkolnej (studiuję filologię polską z bibliotekoznawstwem i informacją naukową) w wymiarze 60 godzin. Pierwsze spotkanie z bibliotekarką (a niegdyś moją licealną nauczycielką… uwaga, uwaga, biologii) przebiegło typowo, czyli pod tytułem „ale co ja tu z tobą zrobię?!”, czyli jak oczekiwałam. Na szczęście jej podejście nie było w żaden sposób istotne, bo to dyrektor przyjął mnie na praktyki, więc tak czy siak musiała się mną w pewien sposób zająć. I o zgrozo, całe szczęście, że właśnie tam wylądowałam. Chaos, bajzel, nieporządek, jednym słowem – masakra jeśli, chodzi o procesy biblioteczne, podręczniki, nawet znajomość alfabetu… Szło oszaleć. Ale ja nie o tym.

Istotniejsze dla mnie była obecność (a raczej jej brak) dzieci w bibliotece szkolnej. I poziom wyposażenia… równie tragiczny. Na przerwach między lekcjami do biblioteki pukało średnio 2-3 uczniów, których w sumie nie interesowały zbiory biblioteczne, ale pomaganie „Pani Uli” i robienie jeszcze większego chaosu i bajzlu w kartach, papierach, książkach… Mentalnie włosy rwałam z głowy. Zewnętrznie oczywiście uśmiechałam się i przytakiwałam, próbując jakoś ratować bibliotekę pogrążającą się w czarnej dziurze braku informacji i przygotowania pani bibliotekarki.

I co tu jest strasznego?
Otóż, problem czytania dzieciaków w naszym regionie. Jeśli w ogóle sięgają po książkę, to z przymusu (lektury szkolne, przestarzałe, których ponad połowa i tak w całości nie przeczyta) lub (po)twory, które w moim pojęciu nie powinny nigdy zostać dopuszczone do druku – rzędu fanfiction Maincrafta i innych - przepraszam za wyrażenie – badziewi.

Jeśli spojrzeć zaś na poziom czytelnictwa w Polsce (63 proc. osób nie miało w ręku książki przez cały poprzedni rok! O zgrozo, dokąd ten świat zmierza?! A żeby było zabawniej, te 63 proc. nie miało przed oczyma również żadnego dłuższego tekstu medialnego. Zatrważające jest to, że już dzieci w szkole podstawowej nie sięgają same z siebie po książki. Mało tego – nauczyciele-bibliotekarze i nauczyciele-poloniści nie są w stanie zachęcić uczniów do samoczynnego sięgania po co lepsze pozycje. Oczywiście, jak wszędzie mamy wyjątki. W tym przypadku małego Kamila, który przeczytał już niemal całą półkę z fantastyką. 11-letni dzieciak czytający Tolkiena? Ja jestem pełna podziwu! Ale to on jeden. A co z pozostałymi 320 uczniami?

Pożółkłe kartki i laptopy
Kolejną przerażającą statystyką w Lubuskiem jest problem z ilością dysfunkcji, orzekanych przez poradnię pedagogiczno-psychologiczną. W porównaniu do reszty kraju to około 14 proc. więcej takich orzeczeń, w czym głównie dysortografii i dysleksji, które – moim skromnym zdaniem – mocno zależą od poziomu czytelnictwa wśród dzieci.

Ale jak – grzecznie pytam – jak dzieci mają czytać, jak 80 proc. zbiorów w szkolnej bibliotece, to pozycje wydane przed 1950 rokiem. (optymistka ze mnie, 90 proc. lektur z podstawy programowej to pozycje wydane przed 1900 r., Chrystusie dopomóż!)? Jak dzieci z pokolenia smartfonów, laptopów i tabletów mają się zainteresować książką z wyblakłym pismem, żółtymi stronami i rozlatującą się okładką? W dobie atakowania ze wszystkich stron jaskrawymi kolorami, doskonałą grafiką i nowymi technologiami, z całym szacunkiem do „Chłopców z Placu Broni”, tylko historyk książki jest się w stanie zainteresować takimi lekturami.

Czy jesteś mugolem?
I tak. Ja wiem. Jeśli sądzisz, że w dobie komputera sztuka czytania zanika zwłaszcza wśród dzieci, to niezawodny znak, że jesteś mugolem (to słynny fragment recenzji „Harry’ego Pottera - red.)! Ale jak nic nie zrobimy, żeby młodzi ludzie więcej czytali, to grozi nam wtórny analfabetyzm.

A tu kolejne gromy na nauczycieli, zwłaszcza polonistów. W dotychczas obowiązującej (i podobno niedługo nieaktualnej, o ile ktoś podejmie się jej pisania) podstawie programowej nie ma żadnej, powtarzam: żadnej obowiązkowej lektury dla szkoły podstawowej, a wybór lektury szkolnej na tym etapie edukacyjnym ma za główny cel „szerzenie czytelnictwa i dobrych zwyczajów czytelniczych wśród dzieci i młodzieży”.

No, a przepraszam, jak ma mnie zachęcić do czytania opowieść o Nemeczku, który umarł na zapalenie płuc ponad 100 lat temu? Albo opowieść o jakimś kundlu, który jeździł starymi pociągami (przy całej mojej sympatii dla tej książki)? A może gra w wyzwania jakiejś rudej sieroty, która miała taką wyobraźnię, że dzisiaj pewnie by ją leczyli psychiatrycznie (i tu też: moja miłość do Ani z Zielonego Wzgórza naprawdę jest niezmierzona)? Nie tędy droga.

Dzieciaki dzisiaj są zainteresowane technologią, która rozwija się w naprawdę zastraszającym tempie. Wspomniane już smartfony, laptopy, tablety, dzisiejsze zabawy i ich współczesne problemy – emigracja rodziców, niepełne rodziny, przemoc… to o tym dzieci chcą czytać. A znam przynajmniej kilka pozycji, które naprawdę odpowiadają tym wymaganiom (zainteresowanym polecam Szczygielskiego z jego „Za niebieskimi drzwiami” i „Czarnym młynem”, albo Beręsewicz z jego historią o Małgośce).

Tylko trzeba się ruszyć i poszukać. A tu jest problem. Wymóc na dyrektorze (a to dopiero wyzwanie) sfinansowanie zakupu do biblioteki (marne, albo i zerowe środki przekazywane co roku to zdecydowanie za mało względem zapotrzebowania), to jedno, a dostęp nakładów, to drugie. I oba są połączone – po prostu ich brakuje. Ale, jak to mówią, dla chcącego nic trudnego.
Uwierzcie mi, że gdyby nie to, że w odpowiednim momencie trafiłam na „Opowieści z Narnii”, „Harry’ego Pottera”, czy choćby „Akademii Wampirów”, to ja też bym nie czytała.

Zastanówmy się, gdzie to zmierza. Bo za kilka lat to naprawdę może być tragedia, mimo bogatego, ale coraz bardziej upadającego rynku wydawniczego

Czytaj również: Kiermasz książek w bibliotece wystartował. Chętnych do tanich zakupów nie brakuje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska