Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem kobietą z męskim sercem

Leszek Kalinowski
Rezygnujący nigdy nie zwyciężają - powtarza Adriana Szklarz.
Rezygnujący nigdy nie zwyciężają - powtarza Adriana Szklarz. Archiwum Adriany Szklarz
Pół roku po urodzeniu syna usłyszała, że musi mieć przeszczep serca. Czekała siedem lat, aż to się stało. Mówi o sobie: - Pobiłam rekord czekania. Teraz chcę pobić rekord długowieczności. Energii można jej pozazdrościć.

Zawsze wszędzie było jej pełno. Stąd określenie: wulkan energii. Życie czerpała pełnymi garściami. Jak coś robiła, to na maksa. I wszystko było takie oczywiste, poukładane. Studia. Praca. Rodzina. Cud narodzin... Najpiękniejsza chwila, która mogłaby nigdy się nie skończyć. A tu nagle życie wywróciło się do góry nogami.

- Ktoś tam na górze pokrzyżował mi plany. Mnie, Zosi-samosi. Myślącej, że zawsze będą młoda, piękna i zdrowa - mówi Adriana Szklarz, obecnie specjalista ds. rozwoju personalnego w gorzowskiej firmie, jednej z największych w woj. lubuskim.
To był 2002 rok. Sześć miesięcy po urodzeniu Maćka. Na spacerze pojawił się ból. Organizm musi dojść do siebie po ciąży - wymyśliła powód złego samopoczucia. Ale ono nie mijało. Lekarz stwierdził, że to oskrzela. I uśpił jej czujność. Gdy leżała w łóżku, wydawało się, że bulgoce. To już była woda w płucach. Na prześwietleniu wyszło, że... serce jest powiększone. Kolejne badania u kardiologa, skierowanie do szpitala. I jak grom z jasnego nieba diagnoza: kardiomiopatia rozstrzeniowa. Konieczny przeszczep serca!
- Dlaczego ja? - zadawała sobie pytanie na początku choroby, patrząc ze łzami na sześciomiesięcznego synka. Boże, co będzie z Maćkiem?
Minęło trochę czasu, zanim postawiła sobie to ważne, inaczej zbudowane pytanie: - Dlaczego nie ja? Czym się różnię od innych? Tak sformułowane zdanie pozwoliło jej odnaleźć w sobie siłę do walki z nierównym przeciwnikiem.

Jeszcze nie tym razem

Na serce czekała siedem lat. Cztery razy wzywano ją do przeszczepu. Za każdym razem były pożegnania z rodziną. Ogromne emocje, których nie oddadzą żadne słowa.
- I nagle okazywało się, że muszę wracać. Że jeszcze nie tym razem - opowiada dziś A. Szklarz.

Nie chciała bezczynnie czekać. I myśleć. Szukała różnych zajęć. By być potrzebną. Zaczęła działać w stowarzyszeniu „Życie po przeszczepie”. Pojechała też na szkolenie, dotyczące finansów. Nagle telefon ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
- Nie jestem teraz w domu - tłumaczyła przerażona, że jest z dala od rodziny.
- Przyjedziemy po panią, w każde miejsce w Polsce - usłyszała po drugiej stronie słuchawki. - Ma być pani zaraz gotowa.
Zadzwoniła do domu. To już... - wyszeptała. Zeszła na recepcję. Tłumaczyła, że zaraz będzie tu karetka. Serce jakby chciało wyskoczyć.

Na ekranie telewizora ksiądz powtarzał: Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.
- Boże, dziś środa popielcowa. Matko Boska, nie tym razem! Nie tym razem! - powtarzała, pakując rzeczy.
Za kwadrans, który trwał wieczność, znów telefon: Wyjazd odwołany! Dawca się załamał! Znów emocje. Tłumaczenie rodzinie, że nic z tego. Że jutro się widzimy.
Znów schodzi do recepcji. Przeprasza za zamieszanie. Wyjaśnia, że akcja została odwołana. Kobieta za pulpitem patrzy z niedowierzaniem.
- Pewnie myślała, że chciałam zwrócić na siebie uwagę. Że jestem jakaś niepoważna - mówi kobieta z męskim sercem. - Bo często niepełnosprawność - tak jak w moim przypadku - nie jest widoczna na zewnątrz. Dlatego często powtarzam: - Nie oceniajcie nikogo po opakowaniu!

Takich sytuacji było więcej. Przed gabinetami lekarskimi, gdzie inni czekali, a ona musiała wejść bez kolejki, by nie narażać się na wirusy i bakterie. Ileż nieprzyjemnych uwag słyszała...
- Mówiłam, OK, niech pani wejdzie, tylko zamieńmy się swoimi schorzeniami - wspomina teraz. - Zazwyczaj pomagało...
Mijały kolejne lata. Organizm słabł z każdym dniem, z każdą godziną.
We wrześniu 2009 trafiła do szpitala w Gorzowie. Spędziła w nim ponad miesiąc.
- W ostatniej chwili zostałam przetransportowana do Zabrza. Tylko tydzień przetrwałam tam na samodzielnej pracy swojego serca - opowiada A. Szklarz. - Później musiano mi wszczepić specjalny balon, który pomagał mojemu sercu skurczać się i rozkurczać, żeby mogło pracować.
4 listopada usłyszała: - Jest dla pani serce! Jest!
Następnego dnia odbył się przeszczep.

- Dla mnie to mistyczna data. Bo 5 listopada prof. Zbigniew Religa dokonał pierwszego udanego przeszczepu - podkreśla.
Dla rodziny były to najdłuższe godziny w życiu. Po 13.00 usłyszeli: - Serce ruszyło! Teraz najważniejsze są dwie kolejne godziny. Po 15.00 wywieźli Lubuszankę na salę. Minął jeden dzień, drugi. Ścisnęła mamę za rękę. Ona słyszy! Reaguje. Radość nieopisana. Szczęście!
- Jak otworzyłam po transplantacji oczy, powiedziałam: - Boże, dziękuję! Dziękuję! Ja chcę żyć. Będę za to życie dziękowała - wspomina tamte chwile.
Mówiła sobie, że jak wyjmą jej chore serce, to zrobi mu zdjęcie. Na pamiątkę. Ale była w takim stanie, że nie pamiętała. Powoli dochodziła do siebie. Dopiero po miesiącu przypomniała sobie o sercu. Niestety, już go w centrum nie było...
Do domu wróciła dopiero po trzech miesiącach. Organizm był przecież bardzo wyczerpany. Najważniejsze, że święta spędziła w gronie najbliższych. To był najlepszy prezent na świecie.

Nie dostałam drugiego życia

Musi się oszczędzać. Unikać słońca. Smarować kremami z filtrami powyżej 50.
Nie chciała jechać do sanatorium, by się rehabilitować. Sama dojdzie do siebie - postanowiła. Będzie ćwiczyć na miejscu. W domu. Z rodziną. Potrafi. Zosia-samosia.
Później bez wiedzy lekarzy, bo pewnie by się nie zgodzili, poszła na kurs instruktora nordic walking. Ba, był kolejny - zrobiła uprawnienia sędziego nordic walking.
- Chciałam jak najszybciej mówić dziękuję - zauważa Adriana Szklarz.
Pojechała na Bornholm. Zakochała się w nim. Postanowiła tam wrócić. W tzw. międzyczasie ponownie zaczęła propagować ideę transplantologii i dawstwa narządów.
W podejmowaniu decyzji pomagał cytat: „Są dwa sposoby, by znaleźć się na czubku dębu. Pierwszy - można usiąść na żołędziu i czekać aż urośnie. Drugi - wspiąć się na to drzewo”.

- Ja zaczęłam się na to drzewo wspinać - mówi Lubuszanka po przeszczepie. - Stąd pomysł obejścia Bornholmu. Obejścia przez osoby po przeszczepie! Chciałam także udowodnić coś lekarzowi, który na początku choroby powiedział mi: - Pani Ado, będzie pani musiała mieć przeszczep, ale nie wiem, czy warto. Bo życie po transplantacji jest do niczego. Chciałabym się go zapytać, czy dziś powtórzyłby mi to samo?

Razem z koleżanką, z którą chodziła „na kije” Izabellą Łukowiak (po przeszczepie nerki), pewnego dnia oznajmiła: - Pieszo okrążymy Bornholm i będziemy w ten sposób propagować transplantologię i życie po przeszczepie. W sierpniu stanęły na starcie. Zrobiły ponad 175 tysięcy kroków, pokonały 120 kilometrów. Nogi czasem odmawiały posłuszeństwa ze zmęczenia. Ale nie poddawały się. Powtarzały: - „Zwycięzcy nigdy nie rezygnują, rezygnujący nigdy nie zwyciężają”.
Po drodze spotykały Polaków. Niektórzy wiedzieli o rajdzie z telewizji i czekali na Lubuszanki na trasie Nordic Walking Bornholm 2015. Przyłączali się do marszu. Powtarzali: - Transplantacja jest OK! A i obcokrajowcy też ich pytali o akcję, wyrażając swe uznanie.

A. Szklarz ma głowę pełną pomysłów, które chce wprowadzać w życie. I zarażać innych energią. Wspierać walczących z chorobami. Z myślą o nich, ale nie tylko, napisała książkę „Kobieta z męskim sercem”. Teraz szuka sponsorów na jej wydanie. Pierwsza jej część to historia autorki, drugi rozdział pokazuje, jak walczyć z chorobą, trzeci jest swoistym kompendium wiedzy o transplantacji, od strony medyczno-prawnej. Dlaczego tak?
- Bo chciałam pokazać transplantację z różnej strony i motywować do walki o siebie. Nie ma tego w szkołach - podkreśla Lubuszanka.
11 września br. w Gorzowie odbyła się debata „Polaków zdrowia portret własny” z ministrem zdrowia prof. Marianem Zembalą.
- Jako przedstawicielka stowarzyszenia „Życie po przeszczepie” sygnowałam list intencyjny Partnerstwo dla Transplantacji w woj. lubuskim - opowiada A. Szklarz. - Prof. Zembala zapraszał różne osoby do złożenia podpisów. W tym i mnie - jako przedstawicielkę stowarzyszenia „Życie po przeszczepie” - przedstawił jako dowód sensu przeszczepiania narządów. Miałam swoją książkę. Podarowałam ją ministrowi...

W sobotę o 8.50 obudził ją telefon od prof. Zembali. Usłyszała od niego:- Napiszę przedmowę do pani książki.
- Ależ jestem szczęśliwa! - podkreśla kobieta z męskim sercem.
A. Szklarz została też Twarzą Lubuskiej Niepełnosprawności w projekcie realizowanym przez Fundację Ad Rem. Chodzi w nim o to, by osoby niepełnosprawne wyszły z cienia. Zaczęły żyć pełną piersią. Pani Ada przekonuje do tego każdego dnia. Również na Woodstocku. A ludzie pytają o wszystko. Także o to, czy po przeszczepie przejęła męskie cechy? Czasem - na spotkaniu z młodzieżą - żartuje, że teraz najbardziej lubi piwo, mecze, szybkie samochody i seks. Poważniej już wyjaśnia, że wymieniono jej mięsień sercowy, a nie mózg. Nie jest składakiem. Nie dostała drugiego życia. Kontynuuje swoje, ma tylko więcej doświadczeń...

I czasem, zwłaszcza w święta, myśli o mężczyźnie, którego serce nosi. Co robiłby dziś? Chciałaby zapalić kiedyś znicz na jego grobie. Niewiele wie. Szukała. Nie znalazła. Może tak miało być? Jest wdzięczna rodzinie. Za decyzję. Za to, że już nie mówi: Chciałabym doczekać I Komunii Św. syna. Teraz czeka na wnuki...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska