Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słubfurt to taka... Nibylandia

Beata Bielecka 0 95 758 07 61 [email protected]
Słubfurckie dowody osobiste, które wymyślił Michael Kurzwelly, ma już 350 mieszkańców pogranicza.
Słubfurckie dowody osobiste, które wymyślił Michael Kurzwelly, ma już 350 mieszkańców pogranicza. fot. Beata Bielecka
Grupa Niemców wysiada z pociągu.- Witam. Znajdują się państwo na dworcu głównym w Słubfurcie, w dzielnicy Furt. Jestem przewodnikiem po tym mieście. Zwiedzanie potrwa cztery do pięciu godzin- mówi Michael Kurzwelly.

Słubfurt jest jego wizją artystyczną. Fikcyjny burmistrz Władysław Mueller pracuje w fikcyjnym ratuszu, który znajduje się pośrodku prawdziwego mostu granicznego, w budynku, który jeszcze niedawno zajmowali pogranicznicy.

Miasto ma swój hymn i koguta, który pieje co godzinę na granicznym moście, a także jako dzwonek w telefonach niektórych słubfurtczyków. Ludzie mówią tu w słubfurckim dialekcie, który jest zabawną mieszanką polskiego i niemieckiego. Słubfurtczycy przez dwa lata wydawali własną gazetę, stworzyli klub młodzieżowy, a ubiegłego lata zorganizowali olimpiadę. Jedną z dyscyplin był rzut sztangą papierosów przez Odrę.

Latem będą tu pierwsze wybory komunalne. Studenci kulturoznawstwa z Viadriny, gdzie Michael ma seminarium o Słubfurcie, przygotowali niedawno konstytucję, o której opowiedzieli we wtorek w domu kultury w dzielnicy Słub, świętując 10. urodziny nadodrzańskiej Nibylandii. Konstytucja mówi, że każdy będzie mógł stworzyć tu własną partię, nawet dzieci.

Warunek: musi ona składać się po połowie z mieszkańców Słubu i Furtu, żeby ludzie po obu stronach Odry myśleli o Słubicach i Frankfurcie jak o jednej przestrzeni miejskiej.

Oswoić sąsiada

To było jedno miasto

Historia Frankfurtu nad Odrą sięga XIII wieku. Na korzystny rozwój miasta wpływ miało położenie w dolinie Odry we wschodnich Niemczech. Pod koniec II Wojny Światowej wojska sowieckie zdobyły Frankfurt; miasto zostało w znacznej części zniszczone. Podczas Konferencji Poczdamskiej alianci zadecydowali o przebiegu granicy na Odrze i Nysie.

Większa część miasta położona na zachodnim brzegu pozostała w Niemczech, natomiast wschodnie przedmieścia znalazły się w granicach Polski. Mimo przedzielenia miasta granicą Frankfurt w 1952 został stolicą prowincji i szybko stał się znaczącym przejściem granicznym dla samochodów i pociągów na trasie z Hannoweru i Berlina do Warszawy i Moskwy. Przedmieścia Frankfurtu (Dammvorstadt) stały się odrębnym miastem, które nazwano Słubice. Dziś Frankfurt liczy około 80 tys. mieszkańców, Słubice 20 tys.
Geneza nazwy Słubice wywołuje wiele sporów.

Niektórzy wywodzą nazwę od plemienia Słupian, zajmującego obszar między Szprewą a Odrą. W dokumencie z 992 roku wymieniona została między innymi Zulbica. Według innych źródeł historycznych po prawej stronie Odry leżała w średniowieczu osada Zbiwitz, Zbirwitz lub Zliwitz.

- Zawsze interesował mnie temat tożsamości - mówi Michael, artysta urodzony w Darmstadt, wychowany w Bonn, który pomieszkiwał we Francji i w Polsce.

Gdy w 1998 roku przyjechał do Frankfurtu stwierdził, że musi stworzyć tu sobie własną przestrzeń do życia, bo dobrze czuł się po obu stronach granicy. Szybko zdał sobie jednak sprawę, że tereny za Odrą to wielka biała plama, niczym Antarktyda, zupełnie nieznana frankfurtczykom.

Jego strasznie tam ciągnęło. Był przekonany, że przestrzeń miejska obu miast może być wspólna. Wiedział jednak, że najpierw trzeba ją oswoić. Wtedy wymyślił akcję ,, Czasowo otwarte''. Namówił polskich i niemieckich artystów, żeby na jakiś czas zamieszkali w domach po obu stronach Odry i tam tworzyli. Znalazł grupę mieszkańców, którym pomysł się spodobał. Przez dwa weekendy domy w obu miastach były otwarte dla zwiedzających.

Dzięki temu zupełnie obcy sobie ludzie, spotkali się w prywatnych mieszkaniach i dyskutowali nie tylko o sztuce. Potem Michael wraz z warszawskim artystą Pawłem Althamerem wpadli na pomysł projektu "Smacznego". W kilku domach jednocześnie zasiadło do kolacji kilkanaście osób. Niemcy gościli Polaków, Polacy - Niemców. O wyborze miejsca decydowały gusta kulinarne, bo Kurzwelly opublikował w lokalnych gazetach menu, które gospodarze proponowali na ten wieczór.

Michael przerobił też swojego busa na mobilną informację turystyczną i jeździ nim po Europie opowiadając o Słubfurcie. Tłumaczy, gdzie leży to miasto, którego nie znajdzie się na żadnej mapie, przy okazji robiąc Słubicom i Frankfurtowi niezłą reklamę. Od kilku lat regularnie oprowadza też po Słubfurcie wycieczki. Cieszy się to zainteresowaniem szczególnie wśród Niemców.

Mur w wielu głowach

Idea Słubfurtu spodobała się wielu osobom, choć ma też przeciwników. Michael przekonał się o tym, gdy kilka lat temu postanowił postawić po obu stronach Odry symboliczny mur. - Chciałem uświadomić ludziom umowność granic, które sami tworzymy sobie w głowach - mówi.

- Żeby rozpocząć projekt musiałem mieć zgodę obu urzędów miejskich. W Słubicach nie było z tym problemu. Burmistrzowi Bodziackiemu pomysł od razu się spodobał - opowiada. Nie tylko dał pozwolenie, ale jeszcze urzędnicy pomogli zrobić projekt architektoniczny. Kawałek symbolicznego muru stanął w 2004 roku na placu Bohaterów. I stoi do dziś. We Frankfurcie udało się go postawić dopiero trzy lata później. Tam musiała zebrać się komisja ds. kultury i sztuki w przestrzeni publicznej.

Doszło do ostrej dyskusji. Jedni twierdzili, że mur źle się kojarzy, inni mówili, że to żadna sztuka. Gdyby chociaż była to jakaś rzeźbiona konstrukcja to co innego, ale zwykły mur z cegieł?! - Członkiem tej komisji był też starszy pan, który wykrzyczał mi, że nie może już słuchać o Słubfurcie, bo dla niego Słubice zawsze będą przedmieściem Frankfurtu- opowiada Michael.

- Spotkałem się z nim. Opowiadał, że wychowywał się w Cybince. Po wojnie rodzicom kazano opuścić gospodarstwo, co dla jego dziadka było tak ogromną tragedią, że powiesił się w stodole. Wspominając to płakał. Długo rozmawialiśmy. Na koniec powiedział: - Niech pan robi ten swój Słubfurt, ja nie będę się w to wtrącał, ale proszę też nie oczekiwać, że będę to wspierał. Dla mojego pokolenia to trudne.

Wyzwolić kreatywną energię

Słubfurt to nie tylko nazwa miasta, ale też stowarzyszenia założonego przez Michaela. Przez 10 lat był jego szefem.

Dwa tygodnie temu pałeczkę przejął po nim Kanadyjczyk Michel Garand, który przed laty zamieszkał we Frankfurcie. Słubfurtczykami są też: dyrektor Collegium Polonicum Krzysztof Wojciechowski i jego żona Monika, przewodniczący frankfurckiego klubu rowerowego Peter Hauptmann, Wiktor Melerski, który niedawno przeniósł się do Frankfurtu ze Szwajcarii.

Sympatyzują z nim też Tomasz Stefański i Tomasz Pilarski ze Słubickiego Miejskiego Ośrodka Kultury, nauczycielka ze Słubic Dorota Rutka i jej córka Hanka, Agata Karpowicz i jej mąż Arek, prezes Polsko - Niemieckiej Akademii Seniorów Henryk Rączkowski.

Michael chciałby, żeby słubfurckie projekty wyzwoliły w ludziach kreatywną energię. Nie jest to łatwe. Szczególnie we Frankfurcie. - Wielu mieszkańcom dawnej NRD wszystko co nowe wydaje się obce. Mówią: Wessi przyjeżdżają do nas, burzą nas świat. Wielu tęskni do starych czasów- opowiada artysta. - Polacy są inni - uważa.

- Nigdy nie zaakceptowali starego systemu. Uwielbiam tę anarchię, która jest w waszej mentalności. Jest mi bliższa niż posłuszeństwo wschodnich Niemców - dodaje. Ale nie rezygnuje. Bo wie, że najszybciej dociera się do tych, którzy są już otwarci. Prawdziwą sztuką jest dotrzeć do tych, którzy kurczowo trzymają się swojej tożsamości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska