Mieczysław Oszmian, Jan Papina, Jan Maszewski i Zbigniew Mrowiec tworzyli trzon zielonogórskiej Solidarności. Byli dumni, że zapisało się do niej 180 tys. ludzi. To do nich w pierwszej kolejności zapukali funkcjonariusze, gdy ogłoszono stan wojenny. Zostali zmuszeni do opuszczenia kraju.
O przeżyciach opowiadali uczniom Gimn.-1 w Zielonej Górze, którzy zredagowali wspomnienia sprzed 25 lat, a Solidarność wydała książkę pt. "Nie zapomnijcie tamtych dni". Wczoraj, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, goście spotkali się z uczniami.
Tak, warto było
Młodzież pytała, czy warto było narażać siebie i rodziny? - Warto - mówił Papina. - Choćby po to, by dziś widzieć was uśmiechniętych, mogących rozmawiać o wszystkim.
Oszmian podkreślał, że jeszcze raz przeszliby tę samą drogę, gdyby trzeba było. Zwłaszcza że panowała wtedy niesamowita atmosfera. Zdecydowana większość Polaków czuła, że marzy o tym samym. W Solidarności było 10 mln ludzi...
Maszewski dokładnie pamięta 13 grudnia 1981 r. Z zarządu regionu wrócił do domu ok. 22.00. Dwie godziny później usłyszał o włamaniu do siedziby "S". Na miejscu spotkał jakichś cywilów. - Powiedziałem, że opiszemy całe zajście w prasie. Odpowiedzieli: Już nic więcej nie napiszecie - wspomina.
- Przyszedł po mnie oficer z czterema milicjantami z kałasznikowami na piersi - przypomina sobie Oszmian. - Pierwszy raz w życiu zacisnęły się na mojej ręce kajdanki. Przed oczami pojawiły się obrazy z przeszłości o skrytobójczych morderstwach, barbarzyństwie UB.
- Powiedzieli, że został schwytany jakiś Czech. Chciałem nagrać tę rozmowę na magnetofon, bo najście wydawało się dziwne. Nie pozwolili - mówi Mrowiec.
- Zabrali do komendy. W holu stał ciężki karabin maszynowy, a obok leżał milicjant w panterce.
- Obudzili mnie o czwartej rano. Dwóch esbeków i dwóch mundurowych. Przez krótkofalówkę powiedzieli: No to mamy ostatniego do kompletu - pamięta Papina.
Kawałek Polski w Ludwiku
Najgorszy był brak kontaktu z rodziną i niepewność ich losu. Przepisy stanu wojennego przewidywały nawet karę śmierci za działalność opozycyjną. Kiedy usłyszeli, że albo wyjazd za granicę, albo dalsze "nie wiadomo", wybrali to pierwsze.
Dokładnie w pierwszą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego Papina i Oszmian żegnali się z rodziną, przyjaciółmi. Bilet był tylko w jedną stronę. Pożegnanie przypominało pogrzeb żywych. Wybrali Szwecję, bo blisko. Nawet polskie radio można było złapać.
Kiedyś z synem na szwedzkiej plaży znalazłem butelkę po płynie do mycia naczyń "Ludwik". Zabrałem ją do domu. To był mój kawałek Polski, który dało mi morze - mówi Oszmian. - Nic nie jest w stanie zrekompensować rozstania z ojczyzną.
-
Podwójnie ukarany
Papina i Oszmian w Szwecji znaleźli pracę w firmie Tetra Pak. Nie uznano ich dyplomów. Musieli zaczynać od stanowiska montera, by z czasem piąć się coraz wyżej. Dziś Oszmian jest na emeryturze, a Papina, po kierowaniu firmą w różnych krajach, został jej dyrektorem w Polsce. Wraz z rodziną mieszka w Warszawie. - A ja cieszę się, że wychowałem syna po polsku, mam żonę Polkę - dodaje Oszmian.
Mrowca los rzucił do Niemiec. Razem z żoną zaczęli tam nowe życie. Pracowali w handlu i gastronomii. Córka mówiła po polsku, ale chodziła do niemieckiej szkoły. Dwa lata temu wrócili do kraju. - Córka chodzi do piątej klasy SP-18 - opowiada Mrowiec. - Jest nawet przewodniczącą klasy. My prowadzimy restaurację.
Wszyscy twierdzą, że nie chcieliby być w skórze Maszewskiego. Dziś wiadomo, że był w porządku. Ale wtedy... Celowo nie został internowany. Wszyscy się od niego odwrócili. Nie mógł wytrzymać tego upokarzania. Na wyjazd zdecydował się w 1988 r. Pięć lat brakowało do emerytury. Przepracował je w firmie budowlanej we Frankfurcie nad Menem. Od 10 lat na emeryturze, angażuje się w działalność na rzecz Polonii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?