Spotkałem św. Mikołaja. Nawet szedłem za nim bladym świtem, czyli około godz. 8 rano, w prószącym śniegu. Dzieci w drodze do przedszkola, uwieszone matczynych i ojcowskich rękawów, przypatrywały mu się badawczo.
Jedna z mam musiała tłumaczyć opatulonemu na cebulkę maluchowi, że święty od prezentów zaparkował sanie na parkingu. W pewnym momencie czerwony jegomość pośliznął się, z trudem złapał równowagę i... „k... twoja mać” – zaklął po lapońsku.
– Mamusiu, mamusiu, a ten Mikołaj mówi po polsku – zareagowała okutana kruszyna.
– Nie, to było po lapońsku – zaprzeczyła skonfundowana kobieta.
– Mamo, możesz mi wmawiać, że jest św. Mikołaj, ale nie mów, że k... to nie po polsku – zaprotestowała kruszyna.
– O Boże – sapnęła tylko kobita i pociągnęła dziecko mocniej za rękę. Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Podobnie jak gość w czerwonym kubraku, który już znikał za rogiem. Przynajmniej był prawdziwy.
Czytaj również: Kultura jazdy też w budowie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?