Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szalone lata 70.

Andrzej Flűgel 0 68324 88 06 [email protected]
Czerwiec 1973. Tak zwany czyn społeczny. Razem z kolegami z liceum pomagamy budować amfiteatr.
Czerwiec 1973. Tak zwany czyn społeczny. Razem z kolegami z liceum pomagamy budować amfiteatr. fot. Archiwum rodzinne
Wszyscy ludzie mojego pokolenia z łezką w oku wspominają lata 70. Dlaczego? Bo byli młodzi i wydawało im się, że świat stoi przed nimi otworem.

Tak jest ze mną. Także moja ukochana Zielona Góra chyba najwięcej wówczas zyskała.

Wystarczy przypomnieć sobie nowy dworzec czy Aleję Konstytucji, pięknie przecinającą południową część centrum koło kina Wenus, które niebawem może przestać istnieć (jak sobie bez niego poradzimy? Przecież mówimy ,,koło Wenusa" i już wszyscy wiedzą gdzie). Bohaterów Westerplatte robi się główną arterią miasta. Powstaje też deptak. Tak, tak. To wszystko w tamtych latach

Byłem luzakiem

Ale jest dopiero rok 1970. Wraz z rodzicami, z wielkiego mieszkania przy pl. Matejki przenosimy się do wieżowca przy ul. Gwardii Ludowej (dziś kadrynała Wyszyńskiego). Tylko dwa pokoje i ślepa kuchnia. Ale kiedy pierwszy raz tam się pojawiłem, ten przaśny przecież wieżowiec wydawał mi się bardzo nowoczesny. No i miałem bliżej do szkoły! Chodziłem do dzisiejszej jedynki. Wówczas, nie wiedzieć czemu, było to LO 21.

Kiedy uczyłem się w liceum miałem wrażenie, że wszyscy się ciągle czepiają i nie dają mi żyć. Nawet miałem listę pedagogów, których po skończeniu szkoły już nigdy nie chciałem oglądać. Po latach zmieniłem pogląd. Uważam, że miałem dobrych nauczycieli i wykonali nade mną, opornym, wielką pracę.

Przyznam, że nie byłem dobrym uczniem. Bimbałem sobie, olewałem niektóre przedmioty, nie nosiłem zeszytów. Byłem po prostu luzakiem.

Make love not war

Czerwiec 1973. Tak zwany czyn społeczny. Razem z kolegami z liceum pomagamy budować amfiteatr.
(fot. fot. Archiwum rodzinne)

Ale to były szalone lata. Inspirował nas wtedy ruch hippisowski. Hasła ,,Love not war" długie włosy, wspaniała muzyka, teatr, koncerty rockowe. Możecie sobie wyobrazić jak to wyglądało w starciu z nieco przaśnym, socjalistycznym, choć już nieco otwartym na zachód, otoczeniem. Albo jak tacy ,,dekadenci" jak ja i mnie podobni, wyglądali w oczach dyrekcji liceum.

Pamiętam walkę o możliwość noszenia długich włosów, co w pierwszych latach tępiła dyrekcja. Byłem na pierwszej linii walki. Uważałem, że regulamin uczniowski mówi o schludnym wyglądzie, a nic o wyciętym w kancik karku. W końcu dyrekcja ustąpiła. A pierwsze dżinsy? Wtedy w sklepach można było kupić tylko nieścieralne, tzw. ,,Szariki".

Moje pierwsze prawdziwe lewisy były używane. Załatwił mi je szwagier, który był z Gdańska. Kupił je po prostu od jakiegoś szwedzkiego marynarza. Ale szpanowałem w szkole!

Koncert i piwo ,,Pod Trupkiem"

Ówczesna ,,Zielonka" staje się pięknym miastem. Amfiteatr, przy którym musiałem odwalać z kolegami z klasy tak zwane czyny społeczne, z ruiny zmienia się w nowoczesny obiekt.

Na koncerty rockowe chodziło się jeszcze do muszli koncertowej w Parku Tysiąclecia, na terenie byłego cmentarza, o którym już pisałem. Obok do dziś jest słynna knajpka, z racji miejsca nazywana przez zielonogórzan ,,Pod Trupkiem".

Ta knajpa musiała mieć mocnego ajenta, bo nawet w tamtych czasach piwo było niemal non stop, co wcale nie było regułą. To się może wydać dziwne, ale właśnie w tej małej muszli koncertowej obejrzałem koncert legendarnej wrocławskiej grupy ,,Romuald i Roman", czy usłyszałem bluesy Wojciecha Skowrońskiego.

,,Blues to zawsze blues jest, nigdy nie zawiedzie, choćby człowiek życie miał ze samych niedziel!". Pamiętacie?

Rowerem przez osiedle

Jestem bardzo aktywny. Gram w teatrze ,,Forum". Próby występy, festiwale. Nauka na dalszym planie. W lecie autostop (to zupełnie inna historia, może kiedyś wam opowiem). Ale zawsze chętnie wracam do Zielonki. W połowie lat 70. nasze miasto podchodzi już pod 100 tysięcy mieszkańców. Króluje os. Piastowskie.

Pozostałe są jeszcze w planach. Główna droga do centrum prowadzi przez Wiśniową. Niżej, tam gdzie dziś są bloki, jeszcze jest pusto. Pamiętam, że gdzieś na wysokości dzisiejszej Węgierskiej stał samotny, stary, poniemiecki domek. Tkwił niczym wyspa na oceanie. Potem zaczęły go osaczać nowe bloki. Dziś już go nie ma. Ul. Gwardii Ludowej, przy której mieszkałem, była gotowa, zanim obsiadły ją do końca budynki.

Wtedy, od mniej więcej postoju taksówek, koło poprzedniej siedziby "przewodówki", była to droga jeszcze zamknięta dla ruchu. Ścigaliśmy się na rowerach. Rozpędzaliśmy się koło dawnej restauracji Wiśniowa (dziś sklep Biedronka). Do krzyżówki z Wiśniową trzeba było uważać, bo jeździły samochody. Ale potem? Szus na sam dół, aż do obecnej Wojska Polskiego. To była jazda!

Własny interes? To dla zgredów

Potem była matura i studia na ówczesnej WSP. Rektorat był jeszcze na Pl. Słowiańskim. Humaniści (studiowałem historię) mieli już zajęcia na Krośnieńskiej. Na ,,Wyspę", jak mówiliśmy, jechało się autobusem numer sześć, jeśli "siódemką", to trzeba było dojść z rogu Wojska Polskiego.

Życie studenckie kwitło wówczas bujnie. Rajdy, imprezy, cały czas gra w teatrze. Było inaczej. Nikt nie myślał o zarabianiu pieniędzy. Student nie przejmował się tym, co zrobi po dyplomie. Praca czekała. Myślenie o własnym interesie? To dobre dla zgredów. Kiedyś, później... Wcześnie się zakładało rodziny. Małżeństwa studenckie, maluch w akademiku? Czemu nie? Też się wcześnie ożeniłem, a syn urodził się gdy byłem bodaj na drugim roku.

Dzięki mojej ukochanej Krystynie (jak ona wytrzymuje ze mną tyle lat?) mogłem już jako żonaty i dzieciaty nadal grać w teatrze, jeździć na rajdy, imprezować w akademiku. Kiedyś wam o tym opowiem...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska