Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Stałem się ofiarą spisku - mówi były prezes spółdzielni mieszkaniowej w Górzycy

Beata Bielecka
Mieczysław Mikulski nie chce pokazywać twarzy, bo mówi, że spotkało go już tyle nieprzyjemności ze strony ludzi, że woli nie narażać się na kolejne
Mieczysław Mikulski nie chce pokazywać twarzy, bo mówi, że spotkało go już tyle nieprzyjemności ze strony ludzi, że woli nie narażać się na kolejne fot. Beata Bielecka
Mieczysław Mikulski w lutym stracił posadę szefa spółdzielni mieszkaniowej. Twierdzi, że zmówili się przeciwko niemu ludzie, którzy nie znają się na zarządzaniu taką firmą. Jego następca jest innego zdania.

M. Mikulski był prezesem pięć lat. Opowiada, że jego problemy w spółdzielni zaczęły się wtedy, gdy chciał odwołać z rady nadzorczej trzy panie, które nie były członkami spółdzielni (do spółdzielni należeli ich mężowie, dwie kobiety są wdowami po nich).
- W tej sprawie w styczniu wpłynął protest 26 członków spółdzielni, którzy stwierdzili nielegalność władz - wspomina. - Zwołałem walne zgromadzenie. Chciałem tę sytuację wyprostować, bo stwierdziłem, że te panie nie należą do spółdzielni - twierdzi.

Patrzyły mu na ręce

Irena Nerko i Maria Sobieraj, które m.in. chciał odwołać M. Mikulski to byłe księgowe. Są przekonane, że próba usunięcia ich z rady nadzorczej była podyktowana tym, że zaczęły patrzeć prezesowi na ręce i sprawdzać jak zarządza spółdzielnią.

- Poza tym, wiele razy występowałyśmy do prezesa, żeby przyjął nas do spółdzielni, tyle, że nie chciał się na to zgodzić. Mówienie teraz, że nie wiedział o tym, że nie jesteśmy spółdzielcami to jakiś żart - podkreśla I. Nerko.

W czasie walnego zgromadzenia, ani ona, ani dwie inne panie nie zostały odwołane z rady nadzorczej, natomiast spółdzielcy przegłosowali odwołanie M. Mikulskiego z funkcji prezesa.
- Zaczęło się od tego, że rada nadzorcza chciała obniżyć panu Mikulskiemu pensje z 2,5 tys. zł brutto do 2, 1 tys. zł - opowiada obecny szef spółdzielni Ireneusz Grzesiak. - Nie zgodził się i nie przyjął nowych warunków pracy - dodaje.

Podwyżki czynszu w sądzie

- Opowiadanie o moich wysokich zarobkach nie było w porządku, bo jestem na rencie i co miesiąc 1250zł dopłacał do mojej pensji Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych - podkreśla jednak M. Mikulski.
Dodaje, że na jego odejściu spółdzielnia wcale nie zarabia, tym bardziej, że krótko po tym podniesiono czynsz. - Nieprawnie, bo w maju podjęto uchwałę, a w czerwcu już obowiązywały podwyżki. Tak właśnie na przepisach zna się obecny prezes - wytyka swojemu następcy.

I. Grzesiak przyznaje, że podwyżkę przyśpieszono, co nie jest zgodne z prawem spółdzielczym (od podjęcia uchwały trzeba było odczekać trzy miesiące), ale wszyscy członkowie byli wcześniej o tym uprzedzeni. - Gdybyśmy nie wprowadzili tej podwyżki natychmiast, później trzeba by podnieść czynsz nie o 40 groszy, ale 80 (obecnie w skali miesiąca za 60 metrowe mieszkanie trzeba zapłacić ok. 30 zł więcej - przyp. red.). Wszystko przez to, że była długa zima i brakowało w spółdzielni pieniędzy - wyjaśnia prezes.

Ma żal do swojego poprzednika, że teraz mszcząc się za to, co się stało, ciąga go po sądach.

Kontrola goni kontrolę

Jedna ze spraw dotyczy nielegalnych podwyżek, inna składu zarządu. M. Mikulski ściągnął też na głowę obecnym władzom spółdzielni m.in. inspekcję pracy i sanepid, twierdząc, że biura zarządu (znajdują się w piwnicy) nie nadają się do pracy. - Rzeczywiście jest tu nisko i brakuje trochę światła, ale nie mamy innych pomieszczeń - mówi Bronisław Dereń z zarządu. - Tyle, że jak pan prezes sam tu pracował to jakoś to mu nie przeszkadzało - dodaje.

M. Mikulski zarzuca też obecnym władzom spółdzielni niegospodarność. - W planie finansowym, który był opracowany na rok 2010 nie było potrzeby podwyższania opłat czynszowych. Strategią tego planu było pozyskanie pieniędzy na utrzymanie spółdzielni z zewnątrz. Corocznie spółdzielnia otrzymywała dotacje w związku z uprawą wierzby energetycznej, co obniżało koszty jej utrzymania. Obecni decydenci zapomnieli o tym, bądź nie wiedzieli jak do tego podejść. Dlatego złożenie wniosku o dopłaty z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nie doszło do skutku - tłumaczy.

Twierdzi też, że za jego rządów zapadła decyzja o tym, że zarząd spółdzielni podda się kontroli zewnętrznej, żeby była jasność co do tego, jak spółdzielnia działa. - Obecnie rządzący zrezygnowali z tego, obawiając się widocznie, że kontrola potwierdzi, że działają nielegalnie - mówi.

- Dopłaty do wierzby w 2010 roku nie występują i nie było szans ich zdobyć, dlatego nie składaliśmy wniosku. W przyszłym roku na pewno to zrobimy - odpowiada na pierwszy zarzut I. Grzesiak. - Jeśli już pan Mikulski poruszył ten temat, to warto w takim razie przypomnieć, że w 2008 roku, gdy można było dostać dopłaty, prezes złożył za późno wniosek i pieniądze przepadły - mówi obecny szef spółdzielni. Z kontroli natomiast zrezygnowano, żeby zaoszczędzić ok. 6 tys. zł, które trzeba by na nią wydać. - Te pieniądze przeznaczyliśmy na opał, którego zimą brakowało - mówi I. Grzesiak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska