W lesie między Trzemesznem Lubuskim, Wielowsią i przysiółkiem Templewko stoją potężne kruszarki. Za ogrodzeniem z tabliczkami "Teren budowy - wstęp wzbroniony" piętrzą się sterty pokruszonego betonu, prętów zbrojeniowych i prefabrykatów. To resztki bazy Wołkodaw - kompleksu militarnego, którego przeznaczenie było jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Układu Warszawskiego.
- Rosjanie przechowywali tutaj broń atomową. Baza mogła się stać magnesem przyciągającym turystów z całego świata. Została jednak bezmyślnie zniszczona - mówi znawca fortyfikacji Jerzy Sadowski, który jest autorem wielu publikacji o obiektach militarnych w naszym kraju i regionie.
To jedno z najciekawszych i najbardziej tajemniczych miejsc Ziemi Lubuskiej. Pod koniec lat 60. minionego wieku wybudowano tutaj potężne schrony i otoczono je wartowniami, podwójnym betonowym ogrodzeniem i drutami pod napięciem. Baza była zagadką nawet dla najwyższych rangą oficerów z polskich jednostek w pobliskim Wędrzynie, czy Międzyrzeczu.
Mogli obrrócić w perzyne pół kontynentu
Archiwalne zdjęcie zniszczonego ostatnio obiektu typu Granit.
(fot. Dariusz Brożek)
- W kraju są tylko trzy takie obiekty. Wybudowano je w ramach operacji pod kryptonimem "Wisła". Pierwszy powstał w Brzeźnicy koło Jastrowia, drugi w okolicach Podborska pod Białogardem, trzeci zaś właśnie koło Trzemeszna Lubuskiego - mówi znawca fortyfikacji na naszym terenie Tadeusz Świder, który jest przewodnikiem w muzeum bunkrów i nietoperzy w Pniewie koło Międzyrzecza.
O istnieniu składów atomowych wiedziało tylko 12 polskich generałów! Z akt odtajnionych przed kilkoma laty przez Instytut Pamięci Narodowej wynika, że na terenie naszego kraju Rosjanie mogli składować około 200 ładunków nuklearnych: głowic rakiet, pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych.
Największe z ładunków przechowywanych w bazie koło Sulęcina miały po 500 kiloton. Ich moc odpowiadała wybuchowi 500 tysięcy ton trotylu! Jedna taka głowica mogła spopielić miasto wielkości Warszawy, zaś arsenał bazy wystarczył, żeby obrócić w perzynę pół Europy!
Baza jednak nie dla turystów
W Wołkodawie przebywało około 150 żołnierzy i oficerów. Wartownikami byli okryci mroczną reputacją komandosi sił specjalnych - Specanzu, którzy przez lata uchodzili za najlepszych żołnierzy świata.
Sadowski zaznacza, że niespełna 20 km. od tego miejsca znajduje się Pętla Boryszyńska, jedna z tras turystycznych w podziemiach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Nieco dalej na południe jest podziemna trasa w Pniewie, natomiast na północny-wschód od Templewka w lasach koło Kurska turystów przyciąga most forteczny i bunkry grupy warownej Schill.
- Radziecki kompleks był istotnym elementem turystyki fortyfikacyjnej w tym regionie. Wiele się o tym mówiło w ostatnich latach, ale nic nie zrobiono, żeby go uratować - mówi.
Ładunki były dla naszych żołnierzy!
Po obiekcie Granit została tylko dziura w skarpie. Bunkier mógł być turystyczną atrakcją, został jednak wyburzony.
(fot. Dariusz Brożek)
W przypadku ogłoszenia alarmu najwyższego stopnia, ładunki z bazy nad Busznem miały być przekazane polskim jednostkom wojskowym. Utworzono nawet baterie artylerii wyposażone w działa kal. 203 mm, które miały strzelać jądrowymi pociskami. Według naszych rozmówców, za ich przewiezienie odpowiadała polska baza transportowa stacjonująca w Skwierzynie.
Rosjanie mieli też składy broni jądrowej na użytek stacjonujących w Polsce oddziałów Północnej Grupy Wojsk. Jeden z takich obiektów znajduje się w Szprotawie. Armia radziecka gwałciła w ten sposób międzynarodowe traktaty, zgodnie z którymi na terenie naszego kraju nie mogło być i jakoby nie było broni jądrowej!
Rdzeniem bazy nad jez. Buszno były dwa potężne schrony. Ich ściany mają po kilka metrów grubości. Zamaskowano je drzewami zasadzonymi na stropach, z góry wyglądają więc jak zwyczajny las. Między drzewami wystają szyby wentylacyjne, wejścia z obu stron są zasypane ziemią i gruzem. W jednym jest jednak niewielka szczelina, przez którą można się przecisnąć do środka. Czy te bunkry też zostaną rozebrane?
- Mają być zabezpieczone w taki sposób, żeby nikt nie mógł wejść do środka - informuje Witold Wasylków, nadleśniczy z Sulęcina.
Archiwalne zdjęcie jednego z silosów atomowych koło Sulęcina.
(fot. Dariusz Brożek)
Baza znajduje się na terenie sulęcińskiego nadleśnictwa, ale jej użytkownikiem jest wojsko. Na podstawie porozumienia między armią i Lasami Państwowymi, wojskowi mają zrekultywować teren przed przekazaniem leśnikom. Dlaczego zdecydowano się na wyburzanie, zamiast przekształcić schrony w obiekty turystyczne?
- Też nad tym ubolewam. Wiele razy próbowałem zainteresować tym tematem różne władze, ale bez skutku. Nadleśnictwo nie zajmuje się turystyką, dlatego zdecydowaliśmy się na rekultywację. Zwłaszcza, że to niebezpieczne miejsce i łatwo tam o wypadek - tłumaczy nadleśniczy.
Burmistrz Sulęcina Michał Deptuch twierdzi, że sprawa przejęcia bazy i jej turystycznego zagospodarowania została przespana kilkanaście lat temu przez jego poprzednika. - To nie nasz teren, dlatego nic nie mogliśmy zrobić. Jestem oburzony faktem niszczenia obiektów, ale nie mam żadnych kompetencji, żeby to powstrzymać - zapewnia.
Kierownik gorzowskiej delegatury urzędu ochrony zabytków Błażej Skaziński dowiedział się o sprawie od dziennikarza "GL". Obiekty nie są wprawdzie objęte ochroną konserwatorską, ale - jak twierdzi - ze względu na ich unikatowy charakter wojskowi i leśnicy powinni skonsultować z nim planowaną rozbiórkę.
J. Sadowski porównuje zniszczenie bazy do wysadzania bunkrów MRU po zakończeniu II wojny. - Teraz dziesiątki osób główkuje, jak zrekonstruować zniszczone fortyfikacje i zarabiać na turystach - mówi.
Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?