Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Eddy'' - historia prawdziwa o mistrzu z dwoma obliczami

Paweł Tracz 95 722 69 37 [email protected]
Edward Jancarz zakończył karierę w 1986 r. Na pożegnalnym turnieju zjawiły się tłumy kibiców. Sześć lat później ci sami ludzie też przyszli. Na pogrzeb swego idola...
Edward Jancarz zakończył karierę w 1986 r. Na pożegnalnym turnieju zjawiły się tłumy kibiców. Sześć lat później ci sami ludzie też przyszli. Na pogrzeb swego idola... Kazimierz Ligocki
Znalezienie właściwej drogi po zakończeniu kariery to wybór trudny i wymagający twardego charakteru do końca. Nie każdemu się to udaje. Edward Jancarz nie miał tego szczęścia. W środę minęło 20 lat od tragicznej śmierci mistrza czarnego sportu.

Dwie dekady, prędko przeleciał ten czas. Jedenastego stycznia 1992 r. w okazałej willi przy ul. Chodkiewicza w Gorzowie Wlkp. rozegrał się dramat, który zakończył życie jednego z najlepszych polskich sportowców, najwybitniejszego zawodnika w historii miejscowej Stali. Już za życia był legendą. A śmierć od ciosów, zadanych kuchennym nożem, dodatkowo ją umacnia.

Morderstwo?! Niemożliwe!

W dniu, w którym zginął, w gorzowskim hotelu Mieszko trwał Bal Sportu. Sobota, karnawał, rozbawieni ludzie. Tuż przed północą lotem błyskawicy rozeszła się pantoflową pocztą szokująca wieść. Nikt nie chciał w nią uwierzyć. Jancarz? Morderstwo?! Niemożliwe! Ludzie dyskutowali na temat ofiary i zabójczyni, która działała w afekcie. Zadawali setki pytań. Nie zawsze uzyskiwali odpowiedzi, w tym na najważniejsze pytanie: dlaczego doszło do tragedii?

Żużel w Gorzowie to świętość, a fascynacja czarnym sportem i Stalą rosła wraz z sukcesami. Historycznym awansem do pierwszej ligi w 1961 r., pierwszymi medalami. Te były dziełem mistrzów, idoli. Tu każdy chłopiec, jeżdżący na rowerze był Migosiem, Pogorzelskim. Nawet jak toczyli fajerkę po ulicy, to udawali żużlowe wyścigi.

Szczawik jesteś!

Podobnie było z Jancarzem, który w 1952 r., jako sześciolatek, pierwszy raz zetknął się ze speedway'em. Został kibicem żółto-niebieskich. Potem zamienił rower na WFM-kę, którą ujeżdżał na nadwarciańskich wertepach. Wizyta w klubowej szkółce była kwestią czasu. Przyszły mistrz zaczął jednak bardzo późno, jako dziewiętnastolatek. Inni próbują szczęścia mając 14-16 lat. Ale nie tylko dlatego legendarny gorzowianin nie wzbudził zaufania nieżyjącego już trenera Kazimierza Wiśniewskiego. Szczupły, niski chłopak usłyszał: - Szczawik jesteś! Musisz nabrać ciała.

Wymagający szkoleniowiec dał mu jednak szansę, a potem przecierał oczy ze zdumienia, gdy przyszły mistrz coraz szybciej pokonywał wiraże ślizgiem kontrolowanym. Najtrudniejszym elementem żużlowego abecadła. Jancarz od razu pokazał, że ma iskrę bożą. Dwa miesiące później zadebiutował w ekstraklasie. Tak zaczęła się jego 21-letnia kariera, w całości spędzona w ukochanym klubie.

Talent, jakiego nie było

Gorzowianin szybko wjechał w wielki świat czarnego sportu. Już w czwartym sezonie startów został brązowym medalistą indywidualnych mistrzostw świata. Tytuły światowych gazet, relacjonujące finał w Goeteborgu z 1969 r. mówią wiele: ,,Polska sensacja na Ullevi!'', ,,Talent, jakiego jeszcze nie było''. Tak rodziła się legenda.

Kolekcja medali rozrastała się błyskawicznie. Dwanaście krążków mistrzostw świata, dwa tytuły indywidualnego i siedem drużynowego mistrza Polski - to tylko część trofeów. Po latach dorobek można prześledzić w statystykach. One nie oddają jednak tysięcy zawodów, naręczy kwiatów czy wzruszeń, których dostarczył gorzowskim i polskim kibicom.

Był coraz bardziej rozpoznawalny. Pod koniec lat 70-tych doszła popularność w Wielkiej Brytanii, gdyż ,,Eddy'' punktował też dla londyńskiego Wimbledonu. Zyskał tam szacunek i słynny przydomek. Anglicy poznali się na marce ,,Jancarz'', do której dochodził latami. Bo nie tylko wygrywał, ale godzinami grzebał w motocyklu. Za tę solidność Brytyjczycy nieźle płacili. Funtami, twardą walutą, która w komunistycznej Polsce gwarantowała dostatnie życie. Dzięki temu dorobił się między innymi mercedesa i okazałego domu w rodzinnym mieście.

Tłumy razy dwa

W 1984 r. przygoda gorzowianina z żużlem powoli dobiegała końca. Miał na karku 38 lat, ale wciąż był w światowej czołówce. Niestety, los bywa okrutny. Dziewiątego sierpnia, kilka dni przed finałem DMŚ, podczas test-meczu z Włochami doszło do groźnego karambolu. Silny wstrząs mózgu, pęknięta podstawa czaszki, duży krwiak w głowie i złamana łopatka. Obrażenia były poważne, ale po wielomiesięcznej rehabilitacji zawodnik wrócił na tor. Czuł jednak, że pora rozstać się z motocyklem.

Dwa lata później, na pożegnalnym turnieju w Gorzowie zjawiły się tłumy. ,,Eda'', jak mówili na żużlowca nieliczni, wystąpił w nim symbolicznie, w jednym biegu. Te kilkanaście tysięcy osób przyszło wtedy tylko dla Niego. Żeby go zobaczyć, pożegnać, popatrzeć, jak jedzie ostatni raz. Tak samo było sześć lat później. Na pogrzebie. Nikt nie przewidział, że zjawi się na nim aż 10 tys. osób. Takiego pochówku nie było nad Wartą nigdy wcześniej i nigdy później. Kibice naprawdę go kochali. Czy to właśnie popularność go zabiła?

Nie dał sobie pomóc

Mistrz nie miał prawa odmówić. Chętnych do wspólnej wódki było wielu. Zbyt wielu. A Jancarz stanowił duszę towarzystwa. Sympatyczny i uwielbiany przez fanów obydwu płci. Po zakończeniu kariery miał dużo czasu, mieli go też dla niego inni. Życie towarzyskie nie patrzy na zegarek. W 1988 r. rozstał się z żoną Haliną, która cztery lata wcześniej, po wspomnianym wypadku, wiernie trwała przy nim i czuwała, aż wyzdrowieje. Przez lata była odporna na uciążliwe życie sportowca tej klasy. Potem, również po rozwodzie, próbowała wyrwać go z nałogu. W końcu nie wytrzymała nowego trybu życia ,,Eddy'ego'', w którym kieliszek i koledzy bez reputacji odgrywali coraz większą rolę. Cierpliwość ma przecież swoje granice.

Coś w nim pękło

Jancarz znalazł nową towarzyszkę życia, Katarzynę. Nie była tak potulna, jak pierwsza. Mistrz też się zmienił. W sporcie trzeba być hardym i męskim do bólu, bo przeciętniacy nie robią wielkiej kariery. Jeszcze większą sztuką jest znalezienie właściwej drogi po jej zakończeniu. To wybór trudny i wymagający twardego charakteru do końca. Nie każdemu się to udaje. Poza torem świetny sportowiec już sobie nie poradził. Z życiem, z alkoholem. Coś w nim pękło, nie był w stanie uporać się ze słabościami. Nie pozwolił też sobie pomóc. W domu pojawiły się awantury. To nie mogło mieć happy endu... Zginął podczas rodzinnej sprzeczki, mając niespełna 46 lat.

W świat popłynęła informacja o tragicznym wydarzeniu, życie potoczyło się dalej. O jednych zmarłych się zapomina, o drugich pamięta. Od śmierci lidera Stali minęły już dwie dekady. Mimo to na jego grobie wciąż pali się sporo zniczy. Raz po raz budzą się wspomnienia, ożywają imprezy i przygody z jego udziałem. Jancarz ma w rodzinnym mieście swoją ulicę i pomnik. Jego imieniem został nazwany żużlowy stadion przy Śląskiej, napisano o nim książkę i komiks. Swego czasu rozgrywany był memoriałowy turniej. Ludzie pamiętają i będą pamiętali ,,Eddy'ego''...

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska