- Czy jestem bogaty? Raczej nie. Przez całą karierę zarobiłem tyle, ile Tomasz Gollob w ciągu jednego sezonu. Ale niczego nie żałuję. Bo zawsze byłem kowalem swego losu - zapewnia 35-letni dziś Artur Andruszczak, gorzowianin z krwi i kości.
Za krótkie szkolenie
Do futbolu trafił w wieku dziesięciu lat. Jego pierwszym trenerem był w Stilonie Jerzy Polaczyński. Chłopak miał talent, wyróżniał się też pracowitością. Już dwa lata później trafił do AWF na indywidualne zajęcia, prowadzone przez studentów. Pracowali i nad techniką, i nad ogólnym rozwojem fizycznym Artura.
,,Andrut'', jak szybko ochrzcili go koledzy, błyskawicznie wpadł w oko prowadzącemu wówczas drugoligową drużynę ś.p. Kazimierzowi Lisiewiczowi. Miał zaledwie 14 lat i dziewięć miesięcy, gdy zadebiutował na zapleczu ekstraklasy. Zagrał dziesięć minut w wyjazdowym spotkaniu z Bałtykiem Gdynia.
- Wtedy ten debiut bardzo mnie rajcował - przyznaje. - Dziś patrzę na niego trochę inaczej. Chyba za szybko trafiłem do dorosłej piłki, bo to oznaczało skrócenie okresu mojego szkolenia. Techniczne braki musiałem potem nadrabiać motoryką, wolą walki i determinacją. Teraz chłopcy rozpoczynają futbolową edukację w wieku pięciu lat, a kończą około 20. roku życia. Mogę im tylko zazdrościć.
Z orzełkiem na piersi
Udane występy w kadrze województwa gorzowskiego sprawiły, że Andruszczaka zauważył związkowy trener Andrzej Zamilski. Stało się to podczas turnieju w Wałczu. Najpierw przyszło powołanie na konsultację, potem na zgrupowanie kadry U-15. W 1993 r., podczas mistrzostw Europy 16-latków w Turcji, ekipa Zamilskiego stanęła na najwyższym stopniu podium. ,,Andrut'', wystawiany jako lewy pomocnik lub napastnik, rozegrał w podstawowej ,,jedenastce'' wszystkie sześć meczów. Był bohaterem półfinału, strzelając w dogrywce złotego gola Francuzom. W pojedynku o złoto biało-czerwoni pokonali 1:0 Włochów.
- Rok później zagraliśmy w mistrzostwach świata U-17 w Japonii - wspomina. - W półfinale przegraliśmy 1:2 z Nigerią, a w spotkaniu o trzecie miejsce ulegliśmy po serii rzutów karnych Chile. Strasznie żałowaliśmy utraty brązowych medali. Wcześniej, w grupowym pojedynku, rozbiliśmy Chilijczyków 3:0.
Po powrocie z ,,Kraju Kwitnącej Wiśni'' wydawało się, że futbolowy świat leży u stóp Artura. Ale życie przygotowało dla niego trochę inny scenariusz.
Dwanaście lat poza domem
Do 20. roku życia rozegrał w seniorskim Stilonie 80 mistrzowskich meczów. Po ostatniej wiosennej rundzie, w której strzelił pięć goli, zapragnęli go mieć w swojej drużynie szefowie GKS Katowice. I dopięli swego.
Przez kolejnych 12 lat Andruszczak zaliczył pięć klubów: ,,Gieksę'' (najpierw pięć sezonów, potem jeden), Zagłębie Lubin, Pogoń Szczecin (po jednym), Górnika Łęczna i Lechię Gdańsk (po dwa). W dziewięciu ekstraklasowych rozgrywkach zaliczył 171 występów i strzelił dziesięć bramek. Na ,,drugim froncie'' spędził trzy sezony, zawsze kończone awansem do elity. - Nigdy nie miałem menadżera, zawsze sam kierowałem swoją karierą. Mam więc czyste sumienie. I czuję się spełniony sportowo - twierdzi.
Najwyższe, szóste miejsce wywalczył w ekstraklasie z GKS-em. Los chciał, że najczęściej balansował ze swymi klubami na granicy pierwszej i drugiej ligi. Nigdy nie trafił do zespołu, walczącego o miejsce na podium. Ani do znaczącego klubu za granicą, bo propozycje z Francji, Danii oraz Szwecji nie powalały na kolana. Przeszkodziły liczne kontuzje i aż siedem operacji. Po każdej walczył co najmniej sześć miesięcy o odzyskanie formy. W szpitalach i gabinetach fizjoterapeutycznych zmarnował w sumie trzy i pół roku.
Tu wesoło, tam bogato
- Każdy klub był inny - mówi. - W Katowicach różnie bywało z płatnościami, za to zawsze panowała tam rodzinna atmosfera. W Lubinie opływaliśmy w dostatki, lecz... spadliśmy do drugiej ligi. ,,Brazylijska'' Pogoń była najbardziej egzotyczna. W Łęcznej grałem u boku Cezarego Kucharskiego, Andrzeja Kubicy, Grzegorza Wędzyńskiego i Macieja Bykowskiego. Miałem się od kogo uczyć. A Gdańsk? Tam mnie pokochano od pierwszego meczu!
Do drugoligowej wówczas Lechii Artur wprowadził się w niezwykłym stylu. W pierwszym meczu przeciwko Piastowi Gliwice najpierw zaliczył asystę, potem wykonał zakończony golem rajd od własnego pola karnego, a na koniec... dostał czerwoną kartkę. Kibice od razu powiesili mu na szyi biało-zielony szalik. - Powiedzieli, że jestem prawdziwym lechistą. Ja też zawsze ich szanowałem - zapewnia.
W szczycie kariery Arturem zaczął się interesować selekcjoner pierwszej reprezentacji Jerzy Engel. Sen o grze w kadrze przerwała jednak kolejna kontuzja. - Tego żałuję najbardziej. No i tego, że nigdy nie udało mi się wystąpić w europejskich pucharach... - przyznaje.
Pozostał szacunek
- Gdy kilka lat temu zagrałem w Katowicach w barwach GKP, kibice ,,Gieksy'' zgotowali mi na przywitanie owację. Warto grać dla takich chwil... - wspomina.
Fani do dziś uwielbiają ,,Andruta'' za waleczność. Nie mieli do niego pretensji, gdy, grając dla GKS, mecz po meczu złamał rywalom nosy. Po interwencji obserwatorów dostał łącznie sześć spotkań dyskwalifikacji. - Artur to ,,walczak''. Ma swoje walory: 182 centymetry wzrostu i ponad 80 kilogramów wagi. Nigdy nie odpuszcza, a w ostrej walce zawsze mogą się zdarzyć urazy - usprawiedliwiają zawodnika.
W wieku 32 lat Andruszczak wrócił do Gorzowa. W pierwszoligowym GKP spędził półtora sezonu. Potem zaliczył jeszcze półroczne epizody w Chojniczance Chojnice i Victorii Przecław, by zimą bieżącego roku wrócić na stare śmieci do Stilonu. - Gorzów to moje miasto. Tutaj mam rodziców, 15-letniego syna Kacpra i kolegów, którzy postanowili wskrzesić mój pierwszy klub. Zostaję z nimi na dobre i złe - zapewnia.
Sklep i boisko
Po latach zawodowej kariery Andruszczak zainwestował zarobione pieniądze w wielobranżowy sklep przy ul. Bora-Komorowskiego i dwa mieszkania. W jednym żyje, drugie wynajmuje. Jeździ 10-letnim renault laguna. Zajęcia zaczyna o 7.00, kończy o 22.00. Środek dnia wypełnia sobie futbolem. Trzy razy w tygodniu trenuje z ekipą trenera Tomasza Jeża, a w soboty lub niedziele wybiega na boisko z kapitańską opaską na ramieniu. Już bardziej amatorsko, za 500 zł miesięcznie. Pracuje też w Stilonie jako koordynator szkolenia trzech młodzieżowych grup (razem stu chłopaków) i opiekun młodzików.
- Czy w Gorzowie będzie znów duża piłka? - zastanawia się głośno. - Zadecydują o tym głównie władze miasta. Jeśli nie chce dawać pieniędzy na futbol, to niech chociaż urządzą przyzwoite boiska. Kiedyś mieliśmy przy Myśliborskiej cztery płyty. Teraz są tylko dwie, w tym jedna przypomina klepisko. Nie brakuje nam zapału do pracy. I silnej woli, by w oparciu o wychowanków awansować do trzeciej, może nawet drugiej ligi. Ale musimy dostać pomoc, bo sami nie damy rady wszystkiego zrobić...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?