Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Jasiński: Mimo słabego początku cały czas wierzyłem w ten zespół

Andrzej Flügel
Janusz Jasiński jest z zielonogórską koszykówką od wielu lat. Był sponsorem, współzałożycielem Sportowej Spółki Akcyjnej,  teraz właścicielem.  W ostatnich latach zespół zdobył aż cztery medale.
Janusz Jasiński jest z zielonogórską koszykówką od wielu lat. Był sponsorem, współzałożycielem Sportowej Spółki Akcyjnej, teraz właścicielem. W ostatnich latach zespół zdobył aż cztery medale. Mariusz Kapała
- Naszym najlepszym transferem było pozyskanie Saso Filipovskiego - mówi Janusz Jasiński, właściciel zespołu mistrza Polski, Stelmetu.

- To będzie pytanie retoryczne. Jak się pan czuje ze złotem?
- Bardzo dobrze. Panuje wielka radość. Jesteśmy jednak na tym etapie, że już myślimy, co dalej. Bo jak mówią, im dalej w las, tym więcej drzew.

- Muszę jednak wrócić do zakończonego sezonu. Początek był słaby. Bez wyrazu w lidze, porażki w Eurocupie. Trener sobie nie radził. Musiał pan podjąć decyzję...
- Rzeczywiście nie było łatwo. Znalazłem niedawno na waszej stronie internetowej tekst o mojej dyskusji na Facebooku z jednym z fanów Turowa. Napisałem wówczas "Jeszcze będziecie przepraszać Zamojskiego". Było to gdzieś w październiku, po krytyce gry naszego zespołu, a Zamojskiego w szczególności. Uważałem wówczas, że muszę wesprzeć chłopaków. Wierzyłem w szczęśliwy koniec, ale wówczas rzeczywiście nie było najlepiej. Te wymęczone zwycięstwa, szczególnie z Wilkami Morskimi, porażki w pucharze. Czuliśmy, że to nie to, że coś jest nie tak. Ta sytuacja wymusiła na nas działanie. Stąd zmiana trenera. Saso Filipovski okazał się naszym najlepszym transferem.

- Pozyskanie go to był znakomity strzał, czy też obserwowaliście wolnych szkoleniowców i wybór padł na niego?
- Paradoksalnie muszę podziękować kolegom z Turowa, bo Filipovski pojawił się na meczu w Zgorzelcu chyba z Polfarmeksem. Pomyślałem sobie wówczas: skoro jeździ sobie po świecie, to nie ma roboty. Przedyskutowaliśmy temat i Walter Jeklin zaczął z trenerem rozmowy. Było mu łatwiej, bo obaj są Słoweńcami. One szybko się zaczęły i równie szybko skończyły. Tak bywa, kiedy dwie drogi się zejdą. Trener Filipovski też miał potrzebę, był w podobnym momencie jak kiedyś Mihailo Uvalin. Czekał na dobrą propozycję. Nie mogliśmy mu zaoferować jakichś wysokich warunków finansowych, ale ocenił, że propozycja jest na tyle ciekawa, że dość szybko ją przyjął. Drużyna od razu nie "odpaliła", bo przegraliśmy w pucharze z Ventspilsem i w lidze z Treflem w Sopocie, ale widać było zmianę sposobu gry oraz to, jak zespół kupił to, co on im chciał sprzedać.

- Był pan już spokojny?
- Tak. Zespół zaczął wygrywać. Niestety, w Eurocupie zabrakło nam jednego zwycięstwa. Może gdybyśmy wygrali w Podgoricy, ale to był siłowy, fizyczny mecz. Przekonał on nas o tym, że potrzebujemy silnego gracza na pozycję numer pięć. To spowodowało, że w konsekwencji wymieniliśmy Johnsona na Lalicia. Teraz możemy sobie wyobrazić co byłoby, gdyby w finale nie było Lalicia, który masował się z Natiażką. Nie byłoby tego efektu. Inny ważny moment to zamiana Burtta na Robinsona. To było kolejne olbrzymie ryzyko z naszej strony, bo braliśmy chłopaka, który rozegrał trzy albo cztery mecze w rezerwowej lidze NBA. Weszliśmy do tej samej wody, nie wiedzieliśmy jak on zareaguje. Trafiliśmy, opłaciło się nam, Russell grający inaczej niż poprzednik, przy Koszarku w systemie obronnym, gdzie nie liczą się aż tak bardzo punkty poszczególnych zawodników, a wygranie meczu, doskonale do tego pasował. Jak nabrał pewności, poprawił się kondycyjnie, to przecież czasem decydował o wygranej.

- Nie zmąciła Pana spokoju utrata pierwszego miejsca po rundzie zasadniczej?
- Mieliśmy plan. Przygotowywaliśmy się na maj - czerwiec. Mieliśmy górkę formy w czasie finału Pucharu Polski, potem złapaliśmy dołka. To wtedy były te ciężkie mecze, między innymi wymęczone zwycięstwo z Toruniem, porażka z Rosą. Trener Filipovski jakby poświęcił to, żeby zbudować siłę na finisz. Byliśmy trochę w innej sytuacji jak niektóre zespoły w lidze, marzące albo o załapaniu się do ósemki, albo przejściu pierwszej rundy play off. My jednak mieliśmy w głowach ewentualne siedem spotkań z Turowem.

- Kiedy pan uwierzył, że przeskoczymy Turów? Po 2:2 w Zielonej Górze, czy po sukcesie w Zgorzelcu?
- Napisałem na Facebooku po meczu numer dwa, że Turów "puchnie". Było to dość śmiałe z mojej strony i pewnie wynikało z chęci podbudowy morale ekipy. Trzeba jednak przypomnieć, że kilka razy skutecznie goniliśmy rywala, a na początku brakowało nam czegoś w końcóweczkach w tych dwóch, przegranych w Zgorzelcu, pojedynkach. Moim zdaniem przełomowe było spotkanie numer trzy, które przecież mogliśmy przegrać. Gdyby tak się stało, to byłoby 3:0 i Turów pewnie zostałby mistrzem. Uważam, że to był moment zwrotny tej kampanii.
- Cieszymy się wszyscy ze złota, ale już pojawiły się spekulacje o nowym sezonie. Jeszcze nie ma oficjalnej informacji, ale wiadomo, że zostaje Zamojski. Kto jeszcze?
- Od dawna mam słabość do Przemka Zamojskiego. W zawodnikach cenię wolę walki i to, że się nie poddają. On właśnie taki jest. Czasem jest gorzej, ale ważne, żeby się opanować. Dzisiaj już pracujemy nad nowym sezonem, czego przykładem jest przedłużenie kontraktu z Przemkiem. Jest tu jeszcze kilka raf.

- Jakich?
- Przede wszystkim trzeba zbudować nowy budżet, a wcześniej domknąć ten z zakończonego sezonu. Na mojej głowie jest, jak to zrobię. Problem jawi się dość spory. Wymagania Euroligi, te cztery miliony euro powodują, że mamy problem. Rozmawiamy z jej szefostwem, chcielibyśmy, żeby spojrzała na nasz zespół trochę inaczej niż na ekipy z Niemiec czy Francji. Przecież nie jesteśmy w stanie im dorównać. Nie wiem, czy nam się uda. Próbujemy, staramy się. Będziemy w lipcu na spotkaniu w Barcelonie i postaramy się wyłożyć nasze argumenty. Druga ważna sprawa. Chcemy też wreszcie uniknąć poważniejszych zawirowań finansowych. Oczywiście, że rozliczamy się z zawodnikami. Koszykarze mają do nas zaufanie, bo gdyby tak nie było, nie podpisywaliby kolejnych kontraktów, ale braki w kasie to męcząca sprawa. Mamy plan, jak powoli, systematycznie z nich wychodzić. Nie muszę nikogo specjalnie przekonywać, jak trudne jest szukanie pieniędzy.

- Czyli mniejszy budżet, słabsi zawodnicy?
- Niekoniecznie. Chodzi nam, by dobierać zespół mentalnie, tak aby zawodnicy byli dostosowani do zespołu i koncepcji gry. Nie zawsze musi to być kilka gwiazd. Jak wspomniałem już, pracujemy nad składem. Czeka nas kilka problemów, mogą być też niespodzianki. Jedno jest pewne. Chcemy zmontować mocny zespół, taki, który potrafi obronić złoto i pokazać się z dobrej strony w Europie.

- Trener Filipovski zostaje?
- Mam nadzieję, że tak. Jesteśmy z jego pracy bardzo zadowoleni. Trener wypowiada się o zostaniu w Zielonej Górze z pewną ostrożnością. Jak zdążyłem go poznać, to czeka, aż go poprosimy, by dalej z nami pracował. Jak to zrobimy, to jak przypuszczam, odpowie pozytywnie.

- Czyli koszykarze teraz mają wolne, a działacze wprost przeciwnie?
- Dokładnie tak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska