Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Igrzyska w Pjongczangu to była moja przygoda życia [ZDJĘCIA]

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
To była moja przygoda życia...
To była moja przygoda życia... Zdzisław Szczepski
Koniec końców zdecydowałem, że pomimo wielu przeciwskazań, jednak wyruszę w podróż do Korei Południowej i odwiedzę areny XXIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich Pjongczang 2018.

Do pokonania ponad siedem tysięcy kilometrów

Właśnie w tym celu, w czwartek 15 lutego, na lotnisku Chopina w Warszawie, o godz. 15.00, wraz ze swoim kompanem podróży – Radkiem z Krakowa, wchodzę na pokład najnowocześniejszego, osławionego już statku powietrznego – Boeinga – 8 Dreamlinera, aby odbyć bezpośredni lot do Seulu ( a właściwie do Incheon International ), oznaczony jako nr 097.

Miejsca w klasie ekonomicznej mamy wygodne, umożliwiające swobodne wychodzenie na pokład samolotu, w razie takiej potrzeby – Radek wcześniej już zarezerwował je elektronicznie.

Kapitan samolotu witając nas na pokładzie, poinformował, że do pokonania mamy ponad 7.600 km i zajmie nam to 9 godzin, a lecieć będziemy na wys. ok. 12,5 tys. metrów. O godz. 16.00 wznosimy się w powietrze i lecimy do celu. Dreamliner może pomieścić na pokładzie 252 pasażerów i 10 osób załogi. Każdy pasażer ma do dyspozycji oddzielny monitor, który może wykorzystywać dowolnie, a więc słuchać muzyki, oglądać filmy, programy telewizyjne, grać w różne gry lub śledzić na bieżąco swój lot. Otrzymujemy 2 ciepłe posiłki, oraz napoje do woli, można też zakupić inne napoje lub oferowane produkty.

Różnica czasu osiem godzin

Nasz lot przebiega spokojnie, jednakże wyzwaniem jest zagospodarowanie tak długiego czasu podróży. My z Radkiem, co jakiś czas spacerujemy po pokładzie samolotu by „rozprostować kości”, trochę też drzemiemy. Część pasażerów, głównie Azjatów, leci w maskach ochronnych. Zresztą zachowanie poszczególnych pasażerów w czasie lotu, mogłoby być dobrym materiałem badawczym dla socjologów. W okolicy dziewiątej godziny lotu otrzymujemy informację, że podchodzimy do lądowania i wtedy zapięci w pasach, w zupełnej ciszy, oczekujemy lądowania. W Korei Południowej jest już piątek, godz. 9.00 rano, bowiem różnica czasu wynosi 8 godz.

O godz. 9.30 lądujemy na lotnisku Incheon i … nadal trwa cisza. Okazuje się bowiem, że obecnie nie ma już tradycji, że oklaskami pasażerowie dziękują załodze za udaną podróż.

Tutaj muszę kilka słów powiedzieć o porcie lotniczym Incheon, gdyż jest on największym międzynarodowym lotniskiem Korei Południowej, położonym na wyspie opodal miasta Incheon. Na całym świecie słynie z dbałości o wygodę pasażerów. Z lądem połączony jest autostradą 130, której częścią jest most Yeongjang, który koniecznie trzeba zobaczyć. Po odprawie paszportowej przejmują nas organizatorzy wyprawy i dołączają do nas pozostali uczestnicy z całej Polski, którzy też lecieli z nami z Warszawy. A więc zebrała się nasza „szczęśliwa dwunastka” zwycięzców konkursu jednej z wiodących kart płatniczych.

Mieszkam na 26 piętrze

Autokarem organizatorów udajemy się do centrum Seulu, do naszego hotelu.

Podczas tej 50-kilometrowej trasy podziwiamy wspaniałe widoki tego górzysto – wyżynnego kraju, a więc: pasma gór, akweny wodne, tunele górskie, wspaniałą architekturę budowli. Radek, zapalony fotograf, uwija się jak w ukropie, by nie przeoczyć żadnego ciekawego obiektu. Jadąc autostradą obserwujemy czym poruszają się podróżni, a są to auta przeważnie nowoczesne, koreańskiej produkcji, ale też spotyka się samochody produkcji światowej. Nasz hotel to 5 gwiazdkowy wieżowiec (29) pięter renomowanrj sieci hotelarskiej, znajdujący się w centrum Seulu, ponad 10-cio milionowej metropoli. Nasz obszerny pokój mieści się na 26 piętrze budynku, więc mamy wspaniały widok przez panoramiczne okna na panoramę miasta. Wyposażenie pokoju luksusowe, wszędzie nowinki techniczne, tworzone dla wygody gości hotelowych. Tutaj wymienię takie cudeńka, jak podgrzewane sedesy i funkcje mycia i suszenia sprężonym powietrzem. Na spotkaniu z organizatorami wyprawy poznajemy jej program, a więc: w piątek i sobotę przebywamy w Seulu i tutaj zwiedzamy miasto, a w niedzielę, 18 lutego, po śniadaniu wyjeżdżamy do Gangneung, by zobaczyć olimpijskie zawody: program krótki par tanecznych łyżwiarstwa figurowego, oraz eliminacje drużynowe łyżwiarstwa szybkiego.

Otrzymujemy też okazyjne upominki, w tym oficjalną maskotkę Igrzysk Olimpijskich Pjongczang 2018 – białego tygrysa o nazwie Soohorang, który jak wynika z nazwy – ma ochraniać Igrzyska i jak się okazało, z tej roli wywiązał się znakomicie.

Ostra koerańska kuchnia

W piątkowe popołudnie wyruszamy z Radkiem na indywidualne zwiedzanie Seulu i spróbować koreańskiej kuchni. Centrum Seulu zadziwia wspaniałą architekturą, gdzie nowoczesność miesza się z tradycją, występują też kontrasty. Radek pstryka zdjęcia i pstryka, żadnemu ciekawemu obiektowi nie daruje. Ja natomiast obserwuję ludzi, zjawiska i porównuję je do naszych, polskich realiów. Widzę uśmiechniętych Koreańczyków przemierzających ulice parami, trzymając się za ręce, radośnie rozmawiających. Wyraźnie widać, że są wolni i cieszą się tą wolnością. Dużo przechodniów paraduje w maskach ochronnych. Szukam kiosków z gazetami, takich naszych „Ruchów”. W końcu znajduję takie kioski, ale są one jakieś szare, nieestetyczne, jest ich mniej niż u nas, należą do sieci Haechi Shop, ale jak się przekonujemy nie ma w nich zwykłych widokówek. Taksówki to przeważnie samochody krajowej produkcji, szczególnie rzucają się w oczy takie pomarańczowe „hyundaje”. Jak zauważyłem ich postoje, to umieszczone tuż przy chodnikach, małe zadaszone miejsca z ławeczką. Na ulicach ruch jakby mniejszy, bo przecież jest potężne metro ( 9 linii oznaczonych i tyleż samo innych) z ciekawymi architektonicznie wejściami do nich.

W naszej wędrówce po centrum Seulu spotykamy też takie osobliwości jak napowietrzne linie energetyczne w wąskich uliczkach i mnóstwo kabli elektrycznych porozmieszczanych na ścianach budynków, naszym zdaniem niewłaściwie zabezpieczonych, czy też brak pojemników na śmieci. Wypatrujemy jakichś restauracyjek, by się w końcu posilić. Właśnie napotykamy kilka takich garkuchni. Jadłospisy wystawione na zewnątrz lokali oferują przeważnie tradycyjne potrawy azjatyckie. W jednym z lokali Radek wypatrzył jakiś przysmak, więc wstępujemy do środka. Uprzejma obsługa zaprasza nas od drzwi i od razu podaje nam tradycyjną potrawę koreańską - kimchi tj. sfermentowane warzywa plus kapusta pekińska, rzepa lub ogórek, obsypane proszkiem z papryczek chili. Powoduje to bardzo ostry smak. Kimchi jest darmową przystawką do właściwego posiłku. Ciekawostką jest to, że spożywa się ten przysmak przy pomocy widelca i nożyczek krawieckich. Ja rezygnuję z tych potraw i zamawiam ryby smażone , niestety z ryżem, bo pieczywa w tamtych restauracjach się nie podaje. Radek jednak smakowicie się objada, bo po prostu uwielbia kuchnię azjatycką.

Wszędzie promuję Zieloną Górę

Ponieważ wybieramy się również na zawody Igrzysk Olimpijskich, to zaopatrzeni jesteśmy w szaliki i czapki w kolorach narodowych, niezbędne do dopingowania naszych zawodników, a ja dodatkowo posiadam flagę z herbem mego miasta – Zielonej Góry – i gdzie tylko to jest możliwe, fotografuję się z tą flagą reklamując tym samym Zieloną Górę w dalekiej Korei Południowej.

Jeszcze przed emocjami sportowymi wybieramy się całą grupą z przewodnikiem do Pałacu Changdeokgung, jednego z pięciu pałaców królów z dynastii Joseon, zbudowanego w XIV wieku. Jest to zbudowany na olbrzymiej powierzchni pałac o 330 budynkach, otoczony obecnie murem o wysokości 5 m i długości 2.400 m, posiadający cztery bramy. Jest to bajeczny pałac o niesamowitym wyglądzie i ciekawej historii, wpisany na listę dziedzictwa UNESKO. Jest to atrakcja turystyczna, którą podczas pobytu w Seulu, trzeba koniecznie zobaczyć.

Po tej wspaniałej uczcie duchowej, zwiedzamy także Buddyjską Świątynię Jogyesa, która znajduje się o około 10 min. drogi od Pałacu Szczęśia i Radości, jak nieraz nazywa się Pałac Changdeokgung. Przed Buddyjską Świątynią Jogyesa stoi okazały pomnik Buddy i jest to ponoć jedyny pomnik uśmiechniętego Buddy na świecie. Tę Świątynię Buddyjską też trzeba koniecznie zobaczyć, a wyznania buddyjskiego jest ok. 27 procent Koreańczyków z południa półwyspu.

Kibicujemy naszym skoczkom

Po tych przeżyciach duchowych, wieczorem 17 lutego, cała nasza dwunastka zasiada przed telewizorem, by przeżywać teraz emocje sportowe i kibicować naszym skoczkom narciarskim w konkursie skoków na dużej skoczni w Pjongczang – ta konkurencja nie jest w naszym programie. Konkurs skoków pokazuje japońska stacja telewizyjna, bo koreańskie stacje pokazują przeważnie te zawody, gdzie dobrze się sprawują ich zawodnicy. Wspaniale spisuje się Kamil Stoch i już w I serii skoków obejmuje prowadzenie. Wybuchamy radością i wierzymy w złoty medal. I tak też się staje, bo Kamil broni tego I miejsca po I serii i po raz trzeci zostaje mistrzem olimpijskim. Brawo Kamil. Cieszymy się bardzo i już teraz szykujemy się na poniedziałkowy drużynowy konkurs skoków, który obejrzymy już na żywo. W niedzielę, 18 lutego, tuż po śniadaniu w hotelu ( szwedzki stół – co mnie bardzo raduje) żegnamy gościnny Seul i przenosimy się na wschodni brzeg półwyspu, do 250 tysięcznego miasta Gangneung, w którym na czterech arenach sportowych odbywają się konkurencje lodowe Zimowych Igrzysk Olimpijskich.

Ponieważ jest dzień i ładna pogoda, to napawamy się wspaniałymi widokami przez okna autokaru. A są to pasma górskie, małe rzeczki i inne akweny wodne, wspaniałe budowle, mosty, zjazdy z autostrady, tunele górskie... Jest co podziwiać, bo Korea Południowa to piękny i różnorodny kraj. Radek ciągle pstryka zdjęcia, więc myślę, że będziemy mieli bogatą faktografię.
Podróż szybko mija i już meldujemy się w hotelu w Gangneung, równie ekskluzywnym co w Seulu, a dodatkowo pięknie położonym nad Morzem Japońskim, dosłownie na rzut kamieniem. Jest 15 pięter , a my zamieszkujemy na szóstym, z pięknym widokiem na morze i bliziutką plażę. W pokoju hotelowym te same nowinki techniczne co w hotelu seulskim.

Poznaję kulisy igrzysk

Po południu wybieramy się całą grupą do Gangneung Olimpick Park, gdzie są hale lodowe oraz sklepy i różne rozrywki. Kupujemy drobne upominki i zajmujemy miejsca w Gangneung Oval – hali lodowej na 800 miejsc, gdzie oglądamy eliminacje drużynowe w łyżwiarstwie szybkim (8 okrążeń toru) mężczyzn (niestety bez udziału drużyny polskiej). Jest to konkurencja bardzo widowiskowa, a my kibicujemy, w tym przypadku, najlepszym. W poniedziałek, 19 lutego, po śniadaniu znowu wracamy do Parku Olimpijskiego, by oglądać program krótki par tanecznych na lodzie. Tym razem zajmujemy miejsca w Gangneung Ice Arena (12000 miejsc) gdzie oprócz łyżwiarstwa figurowego odbywają się zawody w short-tracku. Rozglądam się po hali lodowej i muszę przyznać, że jest imponująca. Gdzieś w głębi, wśród organizatorów widzę żywą maskotkę Igrzysk, a naprzeciw nas rzuca się w oczy duży napis „One passion”, konstatuję zatem, że jest to oficjalny slogan tychże Igrzysk „Jedna pasja”. Tym razem startuje tutaj polska para taneczna Natalia Kaliszek i Maksym Spodyriew, więc kibicujemy jak możemy właśnie im. Widocznie to pomaga, bo zajmują obiecujące 14 miejsce w zawodach. Po zawodach mamy wyjątkową okazję, by poznać kulisy organizacyjne Igrzysk Olimpijskich. Opowiada nam o tym i oprowadza nas po zapleczu głównych aren sportowych, sam szef zespołu organizacyjnego Igrzysk. Bardzo ciekawe rzeczy oglądamy i dowiadujemy się o całej „kuchni” organizacyjnej Igrzysk Olimpijskich. Mnie osobiście zadziwia zadziwia olbrzymia armia wolontariuszy.

Bogaci we wrażenia, nie tylko sportowe, wracamy do hotelu na krótki relax przed najważniejszym wydarzeniem tego dnia – konkursem drużynowym w skokach narciarskich, na który wybieramy się do tytułowej miejscowości XXIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich – do Pjongczangu.

Widziałem ja nasi zdobywają medal

O godz. 20.00, w poniedziałek 19 lutego, wyruszamy z naszego hotelu opatuleni we wszystkie ciuchy, jakie zabraliśmy na duże mrozy, bo rzeczywiście prognozy pogodowe są groźne. Organizatorzy dodatkowo zaopatrzyli nas w specjalne, chemiczne podgrzewacze do ciała. Ale całe szczęście, nie było wiatru, więc choć mróz był duży, to nie było tak źle. Zresztą dopingowaliśmy naszym skoczkom bardzo gorąco i atmosfera też była gorąca, sympatyczna. Ja dopingowałem z emblematami kibicowskimi oraz z flagą Zielonej Góry. Wzbudzała ona duże zainteresowanie wśród Koreańczyków, więc razem z Radkiem w różny sposób tłumaczyliśmy miejscowym kibicom, że Zielona Góra, to takie piękne, przyjazne miasto na zachodzie Polski.

Kibice różnych narodowości bawili się znakomicie na na tych zawodach, poprzebierani w różny dziwny sposób – tańczyli i śpiewali różne zabawne piosenki. Nasze kibicowanie też pomogło polskim skoczkom i zdobyli w naszej obecności pierwszy historyczny brązowy medal w skokach drużynowych. Podziękowaliśmy im za to śpiewając z innymi polskimi kibicami: Dziękujemy, Dziękujemy i Polska- Biało – Czerwona, Polska - Biało – Czerwona. Było wspaniale i aż żal było opuszczać skocznię w Pjongczangu. Wracając późnym wieczorem ze skoczni, natknęliśmy się na reportera TVN 24 p. Pawła Łukasika, który zpytał mnie o wrażenia z konkursu i w ogóle z Korei Południowej. Opowiedziałem więc ze wzruszeniem o zawodach, o naszej radości, pozdrowiłem też kibiców z Zielonej Góry i całej Polski.

Wracamy do domu

Do hotelu dotarliśmy o godz.1.30 – już we wtorek 20 lutego. Trochę jeszcze rozpamiętywaliśmy przeżyte emocje i trzeba było się ostatecznie pakować i trochę przytulić do poduszki, bo o godz. 4.00 żegnaliśmy się z hotelem i wyruszaliśmy w drogę na lotnisko w Seulu i dalej do Polski. W drodze trochę się przespaliśmy i o godz.7.30 byliśmy na lotnisku Incheon. Jeszcze tylko szereg odpraw celno – paszportowych, ja w sklepie bezcłowym nabywam jeszcze koreańską sake, na którą miałem specjalne zamówienie z Polski i zajmujemy zarezerwowane wcześniej miejsca w samolocie, takim samym jakim przylecieliśmy do Korei Południowej. Miejsca są są trochę inne, niż poprzednio, ale też wygodne. Niestety, mamy opóźnienie i wylatujemy dopiero o godz. 12.20, ale za to lot ma trwać nie 11 godzin, lecz „tylko” 10. Lot jest spokojny i mija jakby szybciej, już o godz.15.00 czasu polskiego, we wtorek 20 lutego, lądujemy szczęśliwie na lotnisku Chopina w Warszawie. Tutaj nasza „szczęśliwa dwunastka” żegna się ze sobą dziękując za wspólnie spędzone chwile i mówimy sobie „do zobaczenia”.

Mnie czeka dłuższa chwila relaksu w Warszawie, a potem jeszcze 6 godz. jazdy pociągiem i o godz. 1.00 w dniu 21 lutego 2018 roku jestem w domu. Tak kończy się moja „podróż życia”. Przysłowie mówi, że podróże kształcą. I rzeczywiście jeszcze się trochę podkształciłem dzięki tej wspaniałej podróży.

Zdzisław Szczepski

Zobacz też: Prezentacja modelu rzeźby Andrzeja Huszczy w Zielonej Górze

Zobacz też: Małe mądrale - odc.1 SMOG

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska