Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smród zaczyna się zanim przywiozą pierwsze śmieci. Komentarz redaktora Dariusza Chajewskiego

Redakcja
Archiwum ,,GL"
Od kilku dni czuję się przysypany górą śmieci. Za sprawą wysypiska w podszprotawskich Kartowicach.

Brodząc po kolana w błocie pobliskiej drogi, obejrzałem sobie ten szczyt ludzkiej… No właśnie czego? Już historia jego powstania to materiał na książkę. Najpierw sprzedana za 250 tys. zł zostaje ziemia, którą nowy właściciel zbywa za miliony zagranicznej firmie. Później, mimo wielkiego społecznego oporu, śmieciowy inwestor otrzymuje wszelkie możliwe zgody na otwarcie wysypiska, składowiska. Mija kolejnych kilka lat i wojewoda wydaje pozwolenie na podwyższenie hałdy odpadów z siedmiu do 30,6 metrów. Zgoda ta zresztą zostaje przedłużona na kolejnych dziesięć lat, tym razem przez służby marszałka… I może nie byłoby w tym nic szokującego, gdyby nie to, że jak zgodnym chórem twierdzą fachowcy i nie tylko, w tym miejscu tego rodzaju przybytek nigdy nie powinien powstać. Nigdy. Jak zapewnia wielu naszych rozmówców, ta formalna strona śmierdzi jeszcze bardziej niż same odpady, ale jak to bywa w takich historiach, nie ma winnych, a wszystko ginie nie tyle w mrokach dziejów, co w dżungli rozproszonych i zmieniających się kompetencji. A wszystko to dzieje się w świecie, w którym kwit ważniejszy jest od człowieka. Jak mówią mieszkańcy okolicy, płacą podatki, z których żyją urzędnicy, ale w chwili próby pozostają sami… Urzędnicy ripostują, że wykonują tytaniczną wręcz robotę, za którą głupiego „dziękuję” nie słyszą.

Ostatnio dużo o Kartowi¬cach mówi się i pisze. Pewnie za sprawą grupy „krzykaczy”, którzy śmieciowemu interesowi nie pozwalają spokojnie się kręcić, a tylko patrzą jego liderom na ręce, a raczej na łyżki koparek i spychaczy. Zresztą w tej okolicy mieszkańcom czerwone światełko włącza się znacznie częściej. To od nich rozpoczęły się awantury w Dzietrzychowicach, Wie¬chlicach, w Żaganiu... Gdyby się nie czepiali, problemu by nie było. Czy naprawdę?

O problemie bardziej lub mniej legalnych wysypisk piszemy od lat. O tych zawierających odpady niebezpieczne, i o tych z komunalnymi, które źle działają. I o wynaturzeniach naszego systemu śmieciowej gospodarki. O tym, że pieniądze za utylizację odpadów ich wytwórca płaci już przy odbiorze pośrednikowi, a wiemy, że okazja czyni złodzieja. O braku czujności samorządowców, o kwitologii urzędników, o braku skutecznego prawa. I o tym, że dziś najpewniejszym sposobem utylizacji odpadów jest ich... pożar. Szybko, bez potrzeby wywożenia bałaganu i na dodatek strażakom nie trzeba przecież płacić.

W dobie polityki historycznej i dopieszczania przeszłości jakby nieco ucieka nam życie i przyszłość. Tymczasem w przypadku składowania odpadów, zwłaszcza tych niebezpiecznych, jeden fałszywy krok, jeden pospieszny, nieprzemyślany podpis oznacza problemy na co najmniej kilkadziesiąt lat. Cytując jednego z urzędników zajmujących się ochroną środowiska – jeśli podobnym firmom uchylimy chociaż furtkę, wsadzą w lukę stopę i już nie odpuszczą. To branża przynosząca miliony, miliardy, a gdzie są pieniądze, tam argumenty do szerokiego otwarcia tej furtki się znajdą bez trudu…

Zobacz nasz Magazyn Informacyjny:

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska