- Moje zbieractwo zaczęło się od bagnetu, który w 1978 albo 79 roku, wycyganiłem od kolegi za drobną opłatą - śmieje się Antoni Hirt. Do dziś zgromadził spory komplet bagnetów, które zdobią jego biuro. Ale prapoczątki kolekcji tkwią w dzieciństwie. - Nasze gospodarstwo rodzinne było niemal całkowicie kryte strzechą; stodoły, chlewiki, budynki gospodarcze. I właśnie pod strzechami jako dzieci znajdowaliśmy powsuwane różne bagnety. Bawiliśmy się nimi, toczyliśmy wojny.
To była pierwsza styczność z historyczną bronią. Jednakże, co podkreśla kolekcjoner, z tamtych czasów nie został mu żaden bagnet. Wszystkie gdzieś przepadły.
- Tak na dobrą sprawę zbieractwo zaczęło się od tego, że jako dorosły pracowałem w grupie remontowej Państwowego Gospodarstwa Rolnego i w czasie remontów znajdowałem bagnety. Także ludzie słysząc o moim hobby przynosili broń, proponując kupno lub wymianę - ciągnie A. Hirt. - Za butelkę wina, za parę groszy kupowałem.
Zbieracz wskazuje, iż tym pierwszym nabytym bagnetem był niemiecki egzemplarz z napisem na klindze "Berlin - Marienfelde", a niżej "R. Stock & Co". Inny model, najdłuższy jaki ma w zbiorach, wyglądający niemal jak szabla, widział w Lubuskim Muzeum Wojska w Drzonowie. - Stąd wiem, że to bagnet francuski - dodaje.
Skansen nad Obrą
Po bagnetach przyszła kolej na stare żelazka. Zdobią teraz kuchnię, królestwo żony - Jadwigi. Z czasem doszedł sprzęt rolniczy. Dołownik do sadzenia ziemniaków, kultywator, pługi, grabie, tzw. figaczka, też do ziemniaków, brony, śrutownik z 1885 r., trzy kosiarki, kopaczka, sieczkarnie z Opalewa. "Machiny" wystawione są w ogrodzie Hirtów nad brzegiem Obry. A że działka przylega również do drogi, a obok niej jest sklepik "U Genia", gdzie często się ktoś zatrzymuje, żeby coś wypić na świeżym powietrzu, to mały skansen widoczny jest dla przejezdnych i zatrzymujących przy sklepie.
- "Porozrzucałem" to wszystko po ogrodzie, żeby było jak w gospodarstwie - pokazuje pan Antoni. Teraz prowadzi do wiaty nad wodą, gdzie często z żoną przyjmują gości, gdzie przy kominku, grilu siadają w sobotnie wieczory. Pod dachem kolejna partia "zdobyczy". Chomonto, oścień, stare lampy naftowe, kocioł do smażenie powideł. A bliżej rzeki... stare hydranty. Bo A. Hirt jest jeszcze prezesem straży pożarnej. Wieś posiada sikawkę konną, z którą zresztą drużyna OSP startuje w mistrzostwach Polski sikawek konnych. Lecz prezes znalazł też coś dla siebie. Siedem lat temu w Nowej Soli trafił na "kupę złomu", zdewastowaną sikawkę. Od tej pory powoli ją odnawia. Jak mówi, jest już w 90 procentach odrestaurowana.
- Trafiają do mnie czasem handlarze, chcą to czy owo odkupić, ale odmawiam, bo nie zbieram na handel tylko dla przyjemności, bo mnie cieszy odratowany sprzęt, raduje duszę - podkreśla Hirt. - Poza tym wydaje mi się ważne, żeby ocalić od zapomnienia coś z osobistej historii.
Hirt podkreśla, iż nie jest systematycznym zbieraczem broni, żelazek i maszyn. Po prostu czasem "coś starego" mu wpada do ręki, a wówczas to konserwuje i przechowuje na pamiątkę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?