MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Robert Sidoruk. Z murawy prosto do... urzędu

Jakub Lesiński 68 324 88 69 [email protected]
Robert Sidoruk ma 47 lat. Pochodzi z Milska, jest wójtem gminy Zabór. Jako zawodnik występuje jednocześnie w czterech różnych ligach.
Robert Sidoruk ma 47 lat. Pochodzi z Milska, jest wójtem gminy Zabór. Jako zawodnik występuje jednocześnie w czterech różnych ligach. Mariusz Kapała
- Wydaje mi się, że każdy powinien robić to, co lubi. Ja kocham grać! Chciałbym jak najdłużej - opowiada wójt Zaboru Robert Sidoruk.

Kiedy zaczął pan grać?
Pamiętam, że robiłem to cały czas.

Dlaczego akurat w futbol?
To dobre pytanie... Zaczynało się na ulicy, z kolegami. Zbieraliśmy się koło kasztana, na placyku w Milsku. Potem te umiejętności poprawiały się. Zapisałem się do jednego klubu, drugiego. Grałem w Mewie Cigacice, następnie, ucząc się w Nowej Soli, kopałem w drugoligowym Dozamecie. To były lata 1984-1988, dla mnie najlepsze.

Co działo się później?
Niestety, panował taki ustrój, że zwykłemu chłopakowi z wioski nie było dane wyjść poza granice województwa. Życie potoczyło się tak, że trzeba było zająć się pracą. W niedługim czasie pojawiła się rodzina, a co za tym idzie, piłka zeszła na nieco dalszy plan. Niemniej jednak do dziś uwielbiam grać w futbol. Daje mi on dobre samopoczucie, dzięki niemu jestem sprawny fizycznie. Następnie były różne zespoły. Zorganizowałem drużynę w Milsku, w której też grałem przez jakiś czas. Teraz jest to Liwno Zabór.

Aktualnie rywalizuje pan jednocześnie w aż czterech ligach. To chyba pewien ewenement jeżeli chodzi o nasz region...
Nie wiem, po prostu pozwala mi na to zdrowie. W B-klasowym Liwnie jeszcze łapię się do składu. Ponadto mamy zespół oldbojów, drużynę w lidze +45 na szóstkach i tamtejszej najwyższej klasie. Do tej pory prowadziłem działalność gospodarczą, byłem prezesem firmy, przez co mogłem sobie poukładać każdy dzień. Patrzyłem na to z innej perspektywy. Moja praca skupiała się na siedzeniu przy komputerze albo za kółkiem samochodu. Żeby poczuć się dobrze, zawsze ustawiłem sobie tak czas, aby cztery-pięć razy w tygodniu pobiegać za piłką.

Co na to bliscy?
Dzieci są zadowolone, że mają takiego ojca. Żona też do tego przywykła. Po drodze - wiadomo, było trochę sprzeciwów, jak to w młodym małżeństwie. Bez większych afer i kłótni przyzwyczaiłem rodzinę, że ja w tę piłkę po prostu będę grał. Oni przyjęli to do wiadomości.

Jakim jest pan zawodnikiem?
Całe życie grałem jako rozgrywający. Jednak już od przynajmniej ośmiu lat jestem obrońcą. Biegam jako stoper i kieruję całą obroną. Czasem wypuszczę się do przodu, szczególnie na szóstkach. Mogę strzelić jakąś bramkę i podnieść morale.

Czym dla pana jest piłka?
Przystosowaniem do formy życia. Ona wychowuje. Szczególnie tak było w czasach, kiedy ja zaczynałem. Przyswoiłem tę dyscyplinę, obowiązkowość, tolerancję i respekt dla przeciwnika. To zostaje i przekłada się na życie codzienne. Mnie daje odreagowanie stresu, pracy, trudnych decyzji. Wybiegam to i czuję się dobrze.

Pana koledzy ze zbliżonych roczników chyba w większości dali już sobie spokój?
Znajomi z terenu gminy, którzy swego czasu ze mną grali, niestety zrezygnowali. Aczkolwiek młodsi ode mnie nadal walczą. Generalnie nie jest tak źle. Patrząc na ludzi, którzy rywalizują w lidze oldbojów muszę przyznać, że jest ich całkiem sporo. Nie jestem tam wcale najmłodszy. Może żaden z nich nie występuje w tylu zespołach co ja, ale grają. To cieszy. Fajnie jest się spotkać, powspominać i jeszcze razem powalczyć na boisku.

Niejeden z młodszych mógłby panu pozazdrościć charakteru i zawziętości...
Kiedyś pojechaliśmy potrenować na orliku do Kisielina. Było nas za mało, aby podzielić się na dwie drużyny. Na miejscu spotkaliśmy dwie nastolatki, które chciały z nami zagrać. W pewnym momencie wypracowałem jakąś akcję i strzeliłem gola. Wtedy jedna z dziewczyn rzuciła do drugiej: "Zobacz, ten stary dziad jeszcze nawet zdobył bramkę". Zwykle nie mówią mi tego wprost. Ostatnio mój 23-letni syn przyznał, że jego koledzy zastanawiają się, jak ja jeszcze daję radę i skąd biorę siły.

Mówi się, że kiedyś młodzież bardziej garnęła się do sportu. Jak jest z nastolatkami w Zaborze?
Faktycznie, jest to problem. My mamy za to trenera Roberta Masalskiego, który trzyma to wszystko w garści. Jestem pełen podziwu dla tego człowieka, ponieważ on angażuje się w to całym sercem. Szkoleniowiec jest w stałym kontakcie z młodzieżą, dzwoni przed treningami, przypomina o nich. Są tacy, którzy nie opuszczają żadnych zajęć. Pozostali działają na zasadzie: "może się przydam" lub "raz zagram, a później nie chcę się w to bawić".

Będąc w takim rytmie meczowym, potrzebuje pan treningu?
Nigdy nie odpuszczam ćwiczeń. Obecnie także studiuję zaocznie. W niedzielę mam zajęcia z wychowania fizycznego. Pomimo tego, że jest określona liczba godzin do zaliczenia tego przedmiotu, ja chodzę na wszystkie. Nawet, kiedy dzień wcześniej zagram mecz.

Zatem ile razy ćwiczy pan w ciągu tygodnia?
W poniedziałki są mecze w pierwszej lidze szóstek, w środę rywalizują tam panowie mający więcej niż 45 lat. W sobotę za to gra B-klasa, a w niedzielę oldboje. W czwartek odbywają się treningi, na których też się pojawiam.

Stosuje pan jakieś wyrzeczenia odnośnie odżywiania?
Jest ten plus, że nie muszę się tym specjalnie przejmować. Po prostu wybiegam tyle kilometrów, że żadna dieta nie sprosta temu, co robię.
W których z tych kilku rozgrywek lubi pan najbardziej występować?
W B-klasie. Ta piłka tam żyje. Grają młodsi, którzy są szybcy, poświęcają się na boisku. Mam świadomość, że ledwo łapię się na ten poziom. To już nie te lata, nie ten spryt i energia. Mówi się, że "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść". Jednak trener wciąż mnie wystawia i gram w pełnym wymiarze czasowym.

Może pan porównać poziom?
Różnica jest spora. W pierwszej lidze szóstek widać opanowanie piłki, mądrość zawodników. Oldboje to już się bawią, nieraz jest trochę śmiechu. Nerwów jednak także nie brakuje, bo panowie są w takim wieku, że każdy z nich jest mistrzem świata i ma coś do powiedzenia. W B-klasie bywa różnie, aczkolwiek nie jest źle. Obecnie te rozgrywki są mocne, mamy silne ekipy. Liwno trzyma się na tej górnej półce. Problemem jest jednak uczestnictwo pewnych zawodników. Ci, na których liczymy, bo mogą się przydać, niekiedy opuszczają spotkania z błahego powodu. Wtedy do składu wstawia się tych, co są na miejscu. Zdarza się, że nie udaje się zdobyć punktów w meczu, w którym powinniśmy zwyciężyć.

Niedawno został pan wójtem gminy Zabór.
Priorytety na aktualną kadencje są przedstawione w moim programie wyborczym, który cały czas realizuję i pragnę osiągnąć. Jeżeli chodzi o kulturę, to chciałbym, aby zostały wykorzystane wszystkie sale wiejskie, które zostały wyremontowane przez mojego poprzednika. Te miejsca muszą żyć, powinno zatrudnić się do nich animatorów. Odnośnie sportu - jeżeli pozwolą fundusze, to wykonamy zewnętrzne siłownie na skwerach, których w okolicy nie brakuje. Mam także plan wybudowania szatni na boisku w Zaborze. Ponadto chciałbym, aby te wszystkie obiekty były utrzymane przez odpowiedzialne za to osoby.

Obecne obowiązki będą kolidować z grą w kilku ligach?
Na pewno jestem teraz bardziej ograniczony czasowo. Uczę się nowej roli, zostaję po godzinach. Zdaję sobie sprawę, jakie sprawuję stanowisko. Jeśli czas mi pozwala, to jestem na boisku.

Włodarz Liwna, Marek Torchała powiedział podobno, że w przypadku braku odpowiedniego dofinansowania klubu, będzie pan musiał pogodzić się z rolą rezerwowego...
Słyszę to od pana, chociaż wiem, że prezes jest żartownisiem. Myślę jednak, że prędzej to on zasiądzie na ławce, niż ja (śmiech).

Przy pana wsparciu zespół z Zaboru ma szansę powalczyć o wyższy poziom?
Jeżeli udałoby się to poukładać organizacyjnie. Przy poważnym podejściu do tematu piłki nożnej w naszej gminie mamy bardzo duży potencjał. Wspominałem już o tej szatni. Przyjeżdżają do nas różne zespoły, a my, dzięki uprzejmości dyrekcji prowadzamy gości do pobliskiej szkoły. Na tę chwilę nie ma warunków. Nie narzekamy jednak i chcemy grać w futbol. Wiemy, że może być lepiej. Pos¬taram się, aby tak się stało. Chciałbym, żebyśmy wystąpili kiedyś w A-klasie.

Zastanawiał się pan, ile jeszcze sam będzie grał?
Chciałbym jak najdłużej... To, czy zostanę wystawiony w pierwszym składzie, czy wejdę z ławki, nie ma dla mnie znaczenia. Jeżeli nie mam możliwości biegania z piłką, to udaję się do lasu. To mnie trzyma przy zdrowiu. Poza tym lubię rywalizować z synem w sqasha.

Przy takim doświadczeniu zdobytym na boisku może zostanie pan trenerem?
Spróbowałem już tego chleba. Nie wiem, czy byłem dobrym szkoleniowcem. Mogą to ocenić moi byli podopieczni z Milska albo ich rodzice. Wydaje mi się, że każdy powinien robić to, co lubi. Ja kocham grać!

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska