Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trafił do więziena UB w wieku czterech lat

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Janusz Niemiec, rocznik 1941, inżynier mechanik. Jego pasją jest odtwarzanie życia rodziców. Mieszka w Mirocinie Średnim, niedaleko Kożuchowa.
Janusz Niemiec, rocznik 1941, inżynier mechanik. Jego pasją jest odtwarzanie życia rodziców. Mieszka w Mirocinie Średnim, niedaleko Kożuchowa. Dariusz Chajewski
- Żubryd to mój ojciec. Antoni Żubryd, ten od "Ogniomistrza Kalenia", przez kilka dekad PRL symbol band, z którymi walczyli tacy komunistyczni herosi jak generał Świerczewski - mówi Janusz Niemiec, najmłodszy więzień polityczny PRL.

- Najmłodszy więzień polityczny PRL... Ile miał pan lat?
- W więzieniu UB byłem dwukrotnie, jako cztero- i pięciolatek, w roku 1945 i 1946.

- Czego od Januszka Niemca chciały komunistyczne służby bezpieczeństwa?
- I tu zaczyna się ta historia. Moi rodzice to Antoni Żubryd i Janina Żubryd.

- Żubryd? Ten od "Ogniomistrza Kalenia"?
- Tak, ten, który przez kilka dekad PRL był symbolem - przepraszam za cytat - reakcyjnego podziemia, band, z którymi walczyli tacy komunistyczni herosi jak generał Świerczewski.

- Ale nawet dziś, w dobie uznania zasług żołnierzy wyklętych, historycy piszą, że nie była to postać jednoznaczna.
- Dla mnie była i jest jednoznaczna, i żeby to zrozumieć, trzeba poznać biografię ojca. Absolwent szkoły podoficerskiej w Śremie, obrońca Warszawy podczas kampanii wrześniowej. Po rozwiązaniu jego pułku schronił się w Sanoku i tam rozpoczął działalność w ruchu oporu. Ale środki do życia zdobywał, trudniąc się przemytem przez linię demarkacyjną między Rosjanami a Niemcami. Podczas jednej z takich wypraw złapany przez bolszewików, zgodził się zostać ich szpiegiem, za co zapłacił po ataku Hitlera na Rosję, bo Niemcy znaleźli jego teczkę, agenta "Zucha", i aresztowali jako rosyjskiego szpiega. Z wyrokiem śmierci, ze związanymi rękoma, uciekł znad grobu, powalając niemieckiego żołnierza, który miał strzelić mu w tył głowy. Do wyzwolenia działał w konspiracji w okolicy Sanoka. I natychmiast zameldował się u nowych władz, powołując na swoją przeszłość, i zgłosił akces do służby bezpieczeństwa. W Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa był w grupie walczącej z UPA, hitlerowskimi kolaborantami i zdrajcami narodu.

- Na razie to biografia stalinowskiego aparatczyka.
- To tylko pozory. W czerwcu 1945 mama podjechała ciężarówką przed więzienie w Sanoku, a ojciec wyprowadził dziesięciu więzionych tam żołnierzy AK. Zresztą już wcześniej, tak zeznawali świadkowie, było widać, że nie jest zwolennikiem komuny. Wraz z tymi uwolnionymi AK-owcami założył oddział NSZ Zuch. A ja zaraz po tej ucieczce trafiłem wraz z babcią do więzienia po raz pierwszy. Ojciec w odwecie zaatakował posterunek milicji w Haczowie. Zagroził, że zabije siedmiu milicjantów, jeśli jego syn i teściowa nie zostaną wypuszczeni. Wyszliśmy na wolność.

- Od tego czasu nie widział pan rodziców?
- Wręcz przeciwnie, rodzice jak najczęściej starali się mnie widywać. Moja najstarsza kuzynka, wówczas 11-latka, na kilka dni zawoziła mnie w rozmaite miejsca, gdzie ukrywali się rodzice. Ja tego nie pamiętam, ale świadkowie opowiadali, że na czele oddziału Żubryda często maszerował kilkuletni szkrab z bronią w ręku. To byłem ja.

- Przez lata przekonywano wszystkich, że była to klasyczna banda, kierowana przez renegata z UB.
- To był batalion NSZ, ponad 200 osób. Dzielił się na trzy grupy zbrojne, operujące w okolicach miejscowości w Bieszczadach. Dokonały one ponad 200 akcji zbrojnych. W zdecydowanej większości były to przeprowadzane z zaskoczenia zasadzki na funkcjonariuszy UB, MO, urzędy gmin, stacje kolejowe, pociągi, sklepy. Zdarzały się też akcje sabotażowe, rabunkowe i rekwirowanie żywności. Jak naliczono, w sumie zginęło 78 przedstawicieli komunistycznych władz. Ale podstawowym zadaniem zgrupowania była obrona polskiej ludności przed atakami UPA.

- Jak to się stało, że tak długo pozwolono im działać?
- Przede wszystkim za sprawą poparcia miejscowej ludności. Później, po akcji Wisła, gdy coraz więcej wsi było spalonych, trudniej było znaleźć to oparcie. Ale wbrew temu, co mówiono, to nie ludzie go wydali - powodem śmierci rodziców była zdrada. Zdradził ich jeden z najbliższych, który był jakby ochroniarzem rodziców. Okazało się, że mimo AK-owskiej przeszłości był prowokatorem UB. Podstępnie zastrzelił ich, gdy tak naprawdę żegnali się już z podziemną działalnością, mieli zamiar wyjechać na Zachód. Był 24 października 1946. Gajowy z Malinówki, gdzie to się stało, przewiózł zwłoki taty i mamy przed sklep, skąd zabrało je UB. Leżały na kupie węgla, później zniknęły. Nie wiem, gdzie zostali pochowani.

- Wówczas był pan już w więzieniu?
- Tak, od Wielkanocy 1946. Aresztowano nas, czyli mnie, babcię i ciocię Krysię, która przyjechała do nas z Krakowa. To był efekt ofensywy, jaką rozpoczęto w całym regionie. Pamiętam, jak oficer posadził mnie na kolanach. Ale nie był to objaw czułości, traktował mnie jak żywą tarczę. W dokumentach zapisano, że mnie aresztowano za... współpracę z bandą Żubryda NSZ. Babcię zabrano pewnie tylko dlatego, żeby klawisze nie musieli podcierać mi tyłka. Mieli wyraźnie problem z zakwalifikowaniem mnie, pięciolatka. Bo nie mogli napisać, że - i znów cytat - szczenię Żubryda jest zakładnikiem.
- Pięciolatek więźniem politycznym?
- Wydaje mi się, że z tego czasu pozostało mi kilka wspomnień. Smrodu, bo na naszym piętrze była zapchana kanalizacja, smaku wiśni, które przemycał pewien nasz znajomy zajmujący się dostawami żywności do więzienia i hulajnogi, którą pozwolono mi dostarczyć, takiej ręcznie struganej. Jeździłem po spacerniaku. Stamtąd miałem widok na kuchnię, gdzie stały ogromne kotły...

- Po wyjściu z więzienia został pan z babcią?
- Nic podobnego, przecież elementom reakcyjnym nie można było powierzyć wychowania dziecka, i to jeszcze z tak skażoną krwią. Trafiłem do sierocińca w Sanoku, prowadzonego przez siostry zakonne. I pewnie tak spędziłbym całe dzieciństwo, dorósłbym jako janczar, gdyby nie ciocia i wujek, którzy po opuszczeniu obozów koncentracyjnych, gdzie trafili za działalność w podziemiu, odwiedzili babcię. Wcześniej, jeszcze w czasie okupacji, mama i ciocia działając w konspiracji, obiecały sobie, że jeśli którejś z nich coś się stanie, zajmą się swoimi dziećmi. Ale nie mam pojęcia, jak to się stało, że cioci, czyli mojej drugiej mamie, udało się mnie wydobyć z tego bidula. W każdym razie znalazłem się na Śląsku. Z opowieści wiem, że gdy ciocia zapytała, czy z nią pójdę, odpowiedziałem, że tak, jeśli... da mi "trochę kartoflów". Słyszałem, że później pół Sanoka szalało, że zniknęło żubrydowe szczenię.

- I stał się pan Januszem Niemcem?
- Nieco później. Nauczycielka w szkole poradziła tacie i mamie, bo tak wówczas ich już nazywałem, aby mnie adoptowali. Że tylko to i zmiana nazwiska może mnie uratować. To był przecież początek lat 50. Później o tej przeszłości przy mnie nie rozmawiano, to był temat tabu. Jak mi tłumaczono, żebym nie wygadał się w szkole. Zapomniałem.

- Aż do...
- ... czasu, gdy mieszkaliśmy już w Warszawie i w moje ręce trafiła książka "Łuny w Bieszczadach". To był szok, tam pojawiła się historia moich rodziców. Ale w jakim kontekście! Byli mordercami, bandytami. A później jeszcze ten "Ogniomistrz Kaleń", który utrwalił wizerunek. Nawiasem mówiąc, zabójca moich rodziców był reżyserem w wytwórni filmowej Czołówka. Najsmutniejsze, że na przełomie lat 80. i 90., gdy mogłem ustalić najwięcej faktów, byłem na kontrakcie w Nigerii. Później wiele szczegółów poznałem podczas procesu katów moich rodziców, w którym byłem oskarżycielem posiłkowym.

- Nie myślał pan o tym, by wrócić do nazwiska Żubryd?
- Przez chwilę, gdy byłem już dorosły. Pomyślałem jednak, że byłoby to nie w porządku wobec rodziców, którzy mnie wychowali. Ale mój syn to zrobił, on i mój wnuk noszą nazwisko Żubryd. I jestem szczęśliwy, że mogą być z niego dumni.

- Ale nawet w Sanoku nie jest to nazwisko, które wszystkim dobrze, bohatersko się kojarzy.
- Cóż, trudno się przebić nawet z propozycją nazwy ulicy, ronda. Ale w Sanoku rządzi SLD. Na dodatek za sprawą biografii postać ojca jest niezwykle kontrowersyjna. Był agentem bolszewików i funkcjonariuszem UB, co sprawia, że dziwnie na niego patrzą nawet niektórzy kombatanci. Z drugiej strony to renegat, który później walczył o naprawdę niepodległą Polskę. Czy to łatwo zrozumieć?

- Jak to jest być najmłodszym więźniem politycznym, kombatantem NSZ?
- Czasem tylko muszę się tłumaczyć, gdy pokazuję legitymację osoby represjonowanej i z niej wynika, że byłem pięcioletnim więźniem. Konduktorzy zawsze wietrzą jakieś oszustwo.

- Dziękuję.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska