Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Portret Doroty Komar-Zmyślony

Danuta Kuleszyńska
Dorota Komar-Zmyślony: nie mam ambicji odkrywania Ameryki w malarstwie. Ale chciałabym, żeby moje malarstwo wzruszało, albo wkurzało. Obraz powinien działać na emocje. Najgorsza jest obojętność.
Dorota Komar-Zmyślony: nie mam ambicji odkrywania Ameryki w malarstwie. Ale chciałabym, żeby moje malarstwo wzruszało, albo wkurzało. Obraz powinien działać na emocje. Najgorsza jest obojętność. fot. Paweł Janczaruk
Dorota Komar - Zmyślony: jak długo nie maluję, to chodzę wkurzona, zła i niedobra. Lubię kiedy powstaje coś, czego nie jestem w stanie przewidzieć.

Getto? Nie! To brzydkie określenie. Lepiej brzmi oaza. Tutaj można się wyłączyć, odpocząć i tworzyć. Tak Dorota Komar - Zmyślony mówi o kamienicy przy Starym Rynku 2-3. Na trzecim piętrze, pod numerem 302, ma swoją pracownię plastyczną. Z okien roztacza się widok na Ratusz, kościół Matki Boskiej, wieżę głodową, Polską Wełnę i dachy innych kamienic.

- Kolega gdy przyjechał do mnie z Francji, to powiedział, że jest tutaj jak w Paryżu.
Tuż za ścianą tworzy Zenek Polus z żoną Magdą Gryską, która też jest artystką. ("Poczekaj, skoczę tylko do Zenka po papierosa, bo bez dymka trudno mi się rozmawia").

Obok pracownię ma rzeźbiarz Artur Wochniak, a piętro niżej Agata Buchalik-Drzyzga, Andrzej Stefanowski, Krysia Maj-Mazur, Agnieszka Filar... - No bo ta kamienica została wyremontowana specjalnie pod plastyków - Dorota zaciąga się papierosem.

- Byłam tu pierwszym lokatorem, osiemnaście lat temu. Może córka kiedyś to wszystko po mnie przejmie? Radochna ma 15 lat, duży talent i będzie zdawała do liceum plastycznego.

Siadam zimą i kreskuję

Miłość to huragan czasu. Czas to cena życia w strachu...- śpiewa na CD gdański bard Waldemar Chyliński. Płytkę Dorota dostała od znajomego. I często jej słucha. Tak jak Kazika, Elektryczne Gitary, Magdę Umer, Skaldów...Muzyka pomaga przy tworzeniu. A jeszcze lepsza jest książka na kasetach.

- Zdecydowanie literatura kobieca - podkreśla. - Bo jest łatwa w odbiorze. Gdy biorę się za malowanie, włączam kasety i płynę. Ale ostatnio mniej maluję, za to więcej rysuję. Bo u mnie leci to sezonowo. Latem zbieram pomysły, jesienią chwytam za pędzel, a zimą siadam przed telewizorem i kreskuję. I nigdy nie wiem, co z tego wyjdzie. Bo dla mnie najważniejszy jest sam proces tworzenia. To taka przygoda, terapia... Bo jak tworzę to mam uczucie...hm...uczucie wolności i szczęścia. A efekt końcowy już mnie tak bardzo nie interesuje.

Rysunki są duże i małe. Obrazy też. Mają od kilkunastu centymetrów do półtora metra. Dorota wystawiała je we Włoszech, Niemczech, na Litwie. W Warszawie, Bydgoszczy, Radomiu. I oczywiście w swojej - jak mówi - Zielonej Górze. - Ile tego namalowałam? O Boże! Nie pamiętam. Może tysiąc, może pięćset...W końcu siedzę w tym od 25 lat. No tak, ćwierć wieku minie wiosną, odkąd skończyłam studia plastyczne w Poznaniu.

Po drodze były nagrody. I ta najważniejsza - pierwsza, którą zdobyła trzy lata temu na Triennale Polskiego Rysunku Współczesnego w Lubaczowie. Duża "kreskowanka" stoi teraz oparta pod ścianą na antresoli. - Nagrody są fajne, ale nie najważniejsze.

I świat przestaje istnieć

Najbardziej lubi "Dyrygenta". Takie drzewo z rozcapierzonymi gałęziami. Namalowała je 14 lat temu, a potem podarowała Kasi Sułkowskiej. I trochę za tym obrazem tęskni.

- Powstał pod wpływem twórczości Michała Hrisulidisa, Greka z Wrocławia. Z każdym obrazem kojarzą się pewne etapy mojego życia. Bo dla mnie ważne, co czuję tworząc. A jak tworzę, to świat przestaje dla mnie istnieć. Co nie znaczy, że nie słyszę domofonu. Bo gdy zadzwonisz, na pewno drzwi ci otworzę.

Jest jeszcze praca obok. Na zamówienie. To portrety ze zdjęć, kopie, malowanie ścian... Zawsze zostawi w nich kawałek siebie. - To duży stres takie malowanie, bo klient często ma inne wyobrażenia. Ale w tym wszystkim najważniejsze, żeby była szczerość.

Pośrodku pracowni, wypełnionej artystycznym bałaganem, między sztalugą a stołem stoi oparte o ścianę duże lustro. Dorota ogląda w nim swoje obrazy. Bo wtedy, jak na dłoni, odbijają się wszystkie błędy. Teraz do lustra przyklejone są małe, żółte karteczki. Zostawił je we wrześniu przyjaciel-druciarz z Gdańska. "Komarze drogi, bolą mnie nogi i boli serce, bo mnie skazałaś w poniewierce...- pisał, gdy Dorota prowadziła lekcje w liceum plastycznym.

- Lubię towarzystwo, lubię ludzi, ale czasami odczuwam konieczność bycia sama z sobą. I wtedy zamykam się w tym moim azylu. Włączam Kazika, biorę pędzel i zapadam się w swoim świecie.

- I kim wtedy jesteś?
- O rety! Kobietą po pięćdziesiątce! Żadną malarką, żadną nauczycielką...Matką chyba też nie, a żoną to już w ogóle...Po prostu: jestem. I tyle.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska