MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po prawej stronie ul. Kolejowej jest miasto, po lewej Stary Kisielin

Dariusz Chajewski
Agnieszka Poźniak nie widzi potrzeby "przeprowadzki” jej ulicy do Zielonej Góry. Bo i po co?
Agnieszka Poźniak nie widzi potrzeby "przeprowadzki” jej ulicy do Zielonej Góry. Bo i po co? fot. Krzysztof Kubasiewicz
Część ulic należy do Zielonej Góry, a część do Starego Kisielina. Jak się w tym wszystkim połapać?

Tutaj gubią się nawet najstarsi mieszkańcy i listonosz. Granica potrafi przebiegać przez podwórko.

Tę część swojego rewiru listonosz Arkadiusz Rzepa objeżdża około południa. I jak przyznaje, do wszelkich przesyłek na ul. Kolejową, Graniczną, Strudzienną podchodzi z pewną taką nieśmiałością.

- Skoro mieszkańcy czasem sami nie wiedzą, czy mieszkają w mieście, czy na wsi, to jak ja mam się w tym wszystkim połapać? - tłumaczy. - Na Kolejowej lewa strona to Stary Kisielin, prawa to Zielona Góra. Na Granicznej wieś to tylko dwa pierwsze budynki, a przy Studziennej miejskie są te zabudowania, które pod lasem.

Tylko zamienił granice

Bogusław Mykietów do tego całego zamieszania podchodzi z humorem. - Przeprowadziłem się do Zielonej Góry z Kostrzyna i sądziłem, że uciekam od granicy - opowiada. - A teraz nie dość, że mieszkam przy ul. Granicznej, to jeszcze mój płot stoi na rubieży. Miasta.

Wszyscy są święcie przekonani, że Mykietowie mieszkają w Starym Kisielinie. Bo i tak to wygląda. Mija się opłotki Zielonej Góry, później jest las i ulica, która skręca w prawo tuż przed tablicą z nazwą "Stary Kisielin".

- Podatki płacę w mieście, ale wiejski listonosz przynosi mi listy - opowiada o swoim zagmatwanym życiu pan Bogusław. - Po kolędzie przyszedł do mnie proboszcz z zielonogórskiej parafii, ale fachowców do wykończenia domu szukałem już w Starym Kisielinie. I gdybym miał wybierać, chyba wolałbym zostać przyłączony do wsi. W małych społecznościach łatwiej jest wiele spraw załatwić.

Jak Mur Berliński

Anna Czerska mieszka przy ul. Kolejowej w Starym Kisielinie. Po drugiej stronie, jakieś cztery metry od jej furtki, jest bramka domu Ireneusza Grzegorzewskiego. Też przy Kolejowej, ale już w Zielonej Górze.

- To naprawdę komiczne - dodaje Czerska. - Chciałabym, aby nas włączono do miasta. Mam wrażenie, że w tym wszystkim gmina się zagubiła, nie dba o nas.
Grzegorzewski przyznaje, że nawet nie wie, na kogo mógłby narzekać. Weźmy stan drogi, jej odśnieżanie.

Gdy telefonuje do urzędu gminy, dowiaduje się, że to nie ich sprawa. To samo słyszy w magistracie. Maszyny odśnieżające wieś zawracają tuż przy wjeździe na wspólną ulicę. - Czasem mam wrażenie, iż przez naszą ulicę przebiega Mur Berliński. Jednak z murem sobie poradzono, a my z kreską na mapie jakoś nie potrafimy...

Czerska za psa nie płaci, Grzegorzewski owszem. Więcej też kosztuje go rejestracja samochodu, ubezpieczenie. Ale taksówkarz już przełącza mu taryfę na "wiejską". Jedynym sukcesem jest przesunięcie przystanku. Wystarczyło kilka metrów i mieszkańcy płacą "miejskie" stawki.

Nie chce być zielonogórzanką

Agnieszka Poźniak mieszka przy Polnej w Kisielinie, która klinem wciska się w miejskie ziemie. I jak mówi, nie chce być zielonogórzanką. Bo i po co?

Zygmunt Drgas handluje w sklepiku na rogu ul. Studziennej (też w Kisielinie). I przyznaje, że obcy się gubią, a swoi pytają o nazwiska właściciela budynku, którego szukamy.- Bo czy nie jest szaleństwem, gdy granica przebiega, na przykład przez podwórko. A u nas tak jest - pokazuje.

Studzienna to zresztą to ulica-kuriozum. Rozpoczyna się w Starym Kisielinie - stąd na początku jest żółta, gminna tabliczka z nazwą ulicy. Wystarczy przejść kilkadziesiąt kroków, aby ujrzeć niebieską, "miejską" tabliczkę. Z taka samą nazwą. Zresztą numeracja jest ciągła, mimo że to już ulica w mieście.

- Na dodatek Studzienna rozchodzi się gwiaździście i na dwóch końcach domy są już miejskie - tłumaczy Maria Smaruj. - A tutaj za płotem, gdzie teraz wybudował się sąsiad, było nasze pole. I ono było już w Zielonej Górze.

Mierzyli matematycznie

Skąd wzięło się to zamieszanie? Anna Łozowska ze Studziennej nie ma pojęcia. Przyjechali mierniczowie i nagle okazało się, że mieszka na samej granicy.
- Niewiele brakowało, a sąsiadkę by już do miasta zapisali - dodaje. - Dziwny podział, a twierdzili, że będzie przejrzyście...

Że nie jest przejrzyście, przyznaje nawet Zdzisław Szczepański, naczelnik wydziału geodezji zielonogórskiego magistratu. Jednak aby zmienić granice administracyjne miasta, sprawa musi oprzeć się o Sejm. I takich zabiegów miasto nie ma w planach. Zwłaszcza że więcej podobnych miejsc zapalnych w mieście nie ma - wszędzie, może z wyjątkiem Raculi, miasto od wsi oddziela ściana lasu.

- Skąd takie kuriozalne sytuacje? - odpowiada pytaniem na pytanie Szczepański. - Kiedyś był tutaj las i nikt precyzyjnych pomiarów nie robił. Wyznaczono granice matematycznie.

Jak mówi listonosz, wielu mieszkańców miejskich budynków celowo podaje znajomym adres "wiejski". To daje gwarancję, że korespondencja dojdzie.

- Ja tam już nawet nikomu adresu nie daję - tłumaczy Anna Pawlik. - To tak jakbym mówiła "piszcie na Berdyczów".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska