MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Płatni mordercy używali zatrutych parasolek

Beata Bielecka 95 758 07 61 [email protected]
Beata Bielecka
- W 1981 roku podłożono bombę pod nasz monachijski budynek. Do historii przeszły też słynne bułgarskie parasolki, których końcówki były nasączone trucizną. Zamordowano nimi dwóch dziennikarzy z rozgłośni bułgarskiej - opowiada dr Witold Pronobis, pracownik Radia Wolna Europa.

- Jako młody naukowiec zrezygnował Pan z kariery w kraju i zdecydował się na pracę w Radiu Wolna Europa. To był rodzaj misji, czy ucieczka od szarej rzeczywistości komunistycznej Polski?
- Nie chciałbym robić z siebie kombatanta i przypisywać sobie jakichś nadzwyczajnych patriotycznych motywacji. Jednym z powodów wyjazdu była chęć napisania podręcznika najnowszej historii. Niezależnego i wolnego od ingerencji peerelowskej cenzury. Pomysł powstał po strajkach sierpniowych 1980 roku. Miało go zrealizować niewielkie grono zawodowych historyków, wśród których także się znajdowałem. Po wybuchu stanu wojennego SB zarekwirowała nam jednak maszynopisy. Gdy więc w 1982 roku trafiłem na konferencję naukową do Monachium pomyślałem, że pojawiła się okazja, by bez politycznych przeszkód wypełnić tamto zadanie pod naukowym patronatem Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku. Tak trafiłem do USA, gdzie przypadkiem spotkałem Zdzisława Najdera, świeżo mianowanego dyrektora Radia Wolna Europa. Szukał właśnie kogoś, kto stworzy tam archiwum polskiej prasy i wydawnictw podziemnych. Podjąłem się tego, ale jednocześnie w Monachium nocami pisałem swój podręcznik ("Polska i świat XX wieku"- przyp. red.).

- Uczono z niego historii w pierwszych latach po upadku komunizmu...
- Dawne peerelowskie - zafałszowujące historię, poszły na makulaturę i mój podręcznik stał się na kilka lat jedynym, jaki istniał na rynku. Przypomina mi się właśnie jak w 1993 roku będąc przejazdem w kraju, zahaczyłem o wypełnioną klientami księgarnię. Kilku z nich dopytywało się o "Pronobisa", którego według słów sprzedawczyni "właśnie zabrakło". Nie zdawałem sobie sprawy z własnej popularności. Zanim książka trafiła do księgarni czytałem ją w radiu. Dyrektor archiwum państwowego w Gorzowie Dariusz Rymar, opowiadał mi, że jako student historii wraz z kolegami słuchał moich audycji w RWE. Kolejne odcinki nagrywali, a następnie przepisywali na maszynie w kilku kopiach.

- Praca w Wolnej Europie do najbezpieczniejszych nie należała, że wspomnę choćby zamach bombowy słynnego terrorysty Szakala na siedzibę radia w Monachium...
- Zagrożenie rzeczywiście istniało. W 1981 roku prawdopodobnie z polecenia Nicolae Ceausescu podłożono bombę pod nasz monachijski budynek. Do historii przeszły też słynne bułgarskie parasolki, których końcówki były nasączone trucizną. Zamordowano nimi dwóch dziennikarzy z rozgłośni bułgarskiej RWE. Za mną też łazili, robili zdjęcia, próbowali namówić do współpracy z peerelowskim wywiadem.

- Pana rodzinie, która została w kraju, też pewnie lekko nie było...
- Dla ostrożności używałem w audycjach pseudonimu Michał Kołodziej. Mimo to, zanim żonie i synowi udało się też z Polski wyjechać, nękali ją dość regularnie. Wzywali, wypytali, czy wie o mojej pracy w Wolnej Europie. Puszczali nagrania, szukając potwierdzenia, że to mój głos. Za ich sprawą żona straciła pracę w szkole. Moim rodzicom przez lata odmawiano wydania paszportu. Gdy byli już na emeryturze zapisali się na pielgrzymkę do Włoch. Pojawiła się szansa zobaczenia. Tuż przed odjazdem pociągu z Warszawy podeszło do nich dwóch esbeków i zabrało świeżo wyrobione paszporty. W 1986 roku mój brat brał udział w regatach i wraz z kilkoma innymi członkami załogi płynęli katamaranem do Anglii. Potajemnie zaplanowaliśmy spotkanie w porcie remontowym pod Kilonią. Oczywiście zgłosiłem ten zamiar w naszej radiowej komórce bezpieczeństwa. Dwa dni później dowiedziałem się od nich o szykowanym przez polską bezpiekę porwaniu pracownika naszej rozgłośni. Skojarzyli, że pewnie chodzi o mnie. Spotkanie doszło do skutku i szczęśliwie zakończyło, ale byłem dobrze chroniony przez wywiad amerykański.

- Czytałam, że SB podsyłało wam też spreparowaną bibułę, żeby ośmieszyć radio...
- Pamiętam taki przypadek. Młody chłopak, zawodowy kierowca ciężarówki, chyba z Konina, za którego ręczyła jedna z naszych dziennikarek, przywiózł nam kiedyś parę gazetek. Sprawdziłem je, informacje poszły na antenę. Za dwa tygodnie zadzwonił do mnie, że ma kolejną paczkę. Zawierała m.in. pismo gdańskiej Solidarności ze stosunkowo świeżą datą wydania. Rozpoznałem w tym egzemplarzu tekst z wcześniejszego numeru tego pisma, zaś na drugiej stronie wywiad z Wałęsą, zawierający stwierdzenia, których raczej nie mógł powiedzieć. Chodziło o frekwencję do niedawnych wyborów do sejmu PRL. Po bardziej szczegółowej analizie nabrałem pewności, że była to esbecka fałszywka zrobiona specjalnie dla nas. Naiwnie starano się spreparować dodatkowe dowody w przygotowywanym procesie przeciwko Wałęsie. Pogadałem z tym chłopakiem i przyznał, że zwerbowała go SB. Wcześniej spowodował wypadek. Miał do wyboru, albo pójdzie na kilka lat do więzienia, albo będzie współpracował. Miał żonę i dziecko, więc się zgodził. Po rozmowie ze mną zdecydował, że nie wróci do Polski. Poprosił o azyl. Jakiś tydzień później przyszli do mnie niemieccy policjanci. Okazało się, że chłopak nie żyje. Potrącił go niezidentyfikowany samochód.

- Radio finansowali Amerykanie. Z poczucia winy za Roosevelta, który oddał wschodnią Europę z Polską Stalinowi?
- Myślę, że tak. Ale Amerykanie chcieli też promować demokrację w krajach, tzw. bloku sowieckiego.

- Dość zaskakujące było umiejscowienie rozgłośni w Monachium, w kraju kojarzonym z Hitlerem, a nie demokracją. Dlaczego właśnie tam?
- Pomysłów na umiejscowienia radia było wiele, ale wszędzie Amerykanie spotykali się z odmowami. Bardzo chcieli umieścić rozgłośnię w Londynie, bo było tam największe skupisko niepodległościowych Polaków, m.in. z armii generała Andersa. Ale Anglia odmówiła. Odmówili też kategorycznie Francuzi i Portugalczycy. Ci ostatni zgodzili się tylko na zbudowanie nadajników radia, ale nie wyrazili zgody na umiejscowienie u nich samej rozgłośni.

- Bali się Stalina?
- Tak, a ściślej utrudnionych stosunków z Moskwą.

- Dlaczego zgodzili się Niemcy?
- Nie musiano ich nawet pytać. Przecież początki radia sięgają roku 1949. Niemcy były wtedy jeszcze podzielone na strefy okupacyjne. Osadzenie radia w strefie amerykańskiej nie było więc trudne. Taka lokalizacja wywołała jednak bardzo napastliwe protesty całej Polonii. Pracowników radia uważano za zdrajców, którzy zgodzili się pracować w Niemczech, kojarzonych przez Polaków jako kraj zbrodniarzy wojennych i nazistów.

- Od 1950 roku RFN mogło już prowadzić samodzielną politykę zagraniczną, a mimo to radio zostało w Monachium...
- Kanclerz RFN, Adenauer pytany wprost, przez jednego z dziennikarzy, czy w sytuacji, gdy Niemcy są już niezależni, powinni pozwolić, żeby na ich terenie istniała rozgłośnia, która niekoniecznie reprezentuje interesy Niemiec, odpowiedział stanowczo, że radio zostanie.

- Jak Pan myśli, dlaczego?
- Niemcy uważali, że to może zepsuć stosunki z Ameryką - czego nie chcieli. Zapewne mieli też poczucie winy za niedawną przeszłość. Mimo to, co jakiś czas, temat wracał. W Bundestagu było około 50 interpelacji poselskich z bardzo wyraźną konkluzją, że radio powinno zniknąć z Niemiec. Wreszcie zdecydowano, że powstanie specjalna komórka przy Bundestagu, która ma kontrolować czy radio nie szkodzi ich interesom narodowym. Głównie chodziło o sprawę granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Musieliśmy zobowiązać się do nie poruszania kwestii granic przez dziennikarzy RWE. Oczywiście nie mogliśmy zabronić poruszania tego tematu przez naszych antenowych gości, w tym na przykład polityków z polskiego rządu w Londynie. Największe zagrożenie, że radio zostanie zamknięte pojawiło się w okresie "Détente" (były to lata 70., złagodzenia napięć między stronami zimnej wojny - przyp. red.) i za rządów kanclerza Brandta, który oficjalnie uznał istniejące powojenne granice i dążył do pełnego uregulowania stosunków Bonn z Warszawą i Moskwą. Także w USA wielu kongresmenów opowiadało się za likwidacją rozgłośni. Kryzys minął gdy w Polsce wybuchł ruch solidarnościowy, a nieco wcześniej ZSRR zdecydował się na okupację Afganistanu. Kohl, Reagan i Thatcher dostrzegli ogromną szansę na powrót domokracji do wschodniej Europy dzięki promowanemu przez RWE, ruchowi "Solidarność". Paradoks polegał na tym, że to niechciane przez niemal wszystkich radio, także w kraju, które go tak niechętnie tolerowało - nieoczekiwanie wywarło ogromny wpływ na upadek komunistycznych reżimów, czyli - w rezultacie - także na zjednoczenie Niemiec.

- Obserwując dzisiejszą Polskę myśli Pan: właśnie o taki kraj walczyłem, czy czuje Pan rozczarowanie?
- Inaczej to sobie wyobrażałem. Rozczarowuje mnie środowisko, z którym się utożsamiałem, związki z byłymi aktywistami PZPR, sojusze wyborcze, które w każdym razie we mnie budzą protest. Realizm polityczny każe się z tym godzić. Ja jednak patrzę na politykę nieco inaczej - chyba bardziej uczciwie. Ale to mniej ważna okoliczność. Wygraliśmy przecież coś dużo bardziej istotnego: niezagrożoną dzisiaj niepodległość. Jak nigdy dotąd w naszych trudnych dziejach. Jakoś mało się o tym mówi, choć stanowi ten fakt zdecydowanie najważniejsze osiągnięcie tej "bezkrwawej rewolucji", w której RWE odegrało bardzo istotną rolę.

Dr Witold Pronobis, historyk, publicysta, dziennikarz. Pracował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Od 1983 roku był kierownikiem działu Polish Independent Press Unit w Radiu Wolna Europa. Stworzył tam największy zbiór polskich wydawnictw podziemnych poza granicami kraju. Współpracował m.in. z paryską Kulturą i innymi polskimi wydawnictwami emigracyjnymi. Do niedawna prowadził ośrodek dialogu polsko-niemieckiego w podgorzowskich Marwicach. Obecnie mieszka w Berlinie.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska