MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni dzień Rafała Kurmańskiego (odc. 6)

Redakcja
Rafał Kurmański był jednym z największych talentów zielonogórskiego żużla
Rafał Kurmański był jednym z największych talentów zielonogórskiego żużla Tomasz Gawałkiewicz
W maju minie dziewięć lat od śmierci Rafała Kurmańskiego. Jednego z najzdolniejszych żużlowców młodego pokolenia, któremu wróżono wielką karierę. Stał dopiero na początku drogi, jeszcze wszystko było przed nim... Prezentujemy książkę Rafała Owczarka ,,I nie ma mnie" w której autor usiłuje odtworzyć ostatni dzień żużlowca i zrozumieć dlaczego tak się stało?

- Spierdalaj! - zakręciło mu się pod nosem, kiedy telefon nerwowo zadrgał na stole. Dochodziła 14.00 i Rafał nie miał już czasu, a wszystko nadal było w proszku. Dzwonek umilkł, by ze świdrującą regularnością znów się odezwać. Ktoś z uporem atakował, a on nie miał ochoty na rozmowę. Doskoczył do blatu i niemal rzucił rozdygotanym intruzem prosto w szafkę. Zawahał się. Na torze nigdy mu się to nie zdarzało, ale teraz ręka spokojnie wylądowała w kieszeni. Nie chciał robić bałaganu, no i wierny pies nerwowo reagował na huk. Rzut oka wystarczył jednak, by otworzył się pokład pamięci, który drzemie w każdym z nas. Czai się za drzwiami i wstawia nogę, kiedy je tylko uchylimy. Setki razy musiał błyskawicznie podejmować właściwe wybory. Nawet nie myślał, co będzie gdyby. Na to po prostu nie było czasu. Jak teraz.

- Zrób jeszcze kółko i pamiętaj o asekuracji. Noga zawsze musi być gotowa do podparcia - trener pouczał go, przekrzykując motocykl. Kiwnął głową i dokładnie wykonał polecenie. Kazimierz Wika pomruczał z uznaniem. Młody miał talent. Sporo mu jeszcze brakowało, ale uczył się z godną pozazdroszczenia szybkością. Ta smykałka kilka razy uratowała mu później skórę. Koledzy powściągliwie, ale dziękowali, gdy zamiast wpaść w nich z impetem, wybierał wyjście awaryjne. Karkołomny unik z manetką odkręconą do oporu. Instynkt podpowiada: zwolnij, a on przyspieszał i wybierał najlepszą ścieżkę. Nie umiał jeździć i żyć powoli.

Jakby na ironię, keczup na błyskawicznie pochłanianej kanapce nie chciał się utrzymać w miejscu i spadł na podłogę. Owczarek Mat poderwał się, by powąchać. Rafał ocknął się z zamyślenia i nerwowo spojrzał na zegarek. Trzeba zahaczyć o warsztat, umówił się z "Mrówą" na wyjazd, a tu taki poślizg. W ogóle do załatwienia była jeszcze masa spraw, która piętrzyła się teraz jak góra. Zasrana góra śmieci.

Niezmordowany sprinter czekał na dole, dom został za plecami. Wielu ładuje na kanapie akumulatory, dzień przed meczem już nie myśli i szuka wyciszenia. On nie. Kobieta, ściany, znajome meble, zwierzaki, to wszystko starczało na chwilę. Coś pchało go do przodu, a próżnia i wspomnienia przyprawiały o mdłości. Były też te przyjemne, ale nie dzisiaj. Jakoś nie mógł się pozbierać od wczorajszego sparingu. Trefne żarcie w samolocie z Anglii? Zmęczenie materiału? Wszystko wchodziło w grę. Dobrze, że trener okazał się wyrozumiały i po trzech startach na mokrej kopie pozwolił się pakować. W międzyczasie "Dziadek" przywalił solidnie na prostej i dla innych zawody także się skończyły.

- Rafał jesteś potwornie blady, źle się czujesz? - wypytywał sąsiad z boksu obok. - Kurwa, nie daję rady! - choć wiało wiosennym chłodem, na czole perlił mu się pot, a uśmiech nie schodził z twarzy. Szybki prysznic, motorki spakowane i już pędził. Jakby się wyrwał z ciasnego kokonu, wreszcie wolny. Choć teraz też siedział w samochodzie, brakowało mu tego uczucia.

Wizyta w warsztacie i pobieżny przegląd motocykli nie poprawiły mu humoru. Głaskał je, zimne teraz i spokojne. Mogły go dziś wieczorem wozić we Wrocławiu. Dzika karta przeszła koło nosa, bo zawalił. I on, i motorki. Otto Weiss coś tam grzebał i poprawiał, ale to wciąż nie było to. Jakiś problem z prądem, który uparcie omijał właściwe miejsce. Nie miał pomysłu, jak doprowadzić to wszystko do porządku. Godziny w warsztacie, a one nadal wołowate.

- Rafał, możesz już iść do domu, siedzisz tu od rana - trener Wika był bardzo zadowolony. Myślał, że kiedy Rafał zrobi licencję i poobraca się w towarzystwie doświadczonych zawodników, jego zapał do przesiadywania w warsztacie trochę wystygnie. Miał nosa do młodych, ale tym razem się pomylił. Rafał prawie mieszkał na stadionie. Wciąż miał coś do zrobienia, przestawienia, jakby wrósł w robocze łachy. - Trener! Naprawdę muszę? - wysapał przez zaciśnięte zęby, w których trzymał śrubokręt. - Idź, pomieszkaj - Wika naprawdę lubił tego chłopaka. Licencję zrobił od ręki, była w nim duża wola walki i bardzo lubił wygrywać. Nie był wylewny, raczej zamknięty w sobie i wszystko trzeba było z niego wyciągać. Nigdy nie powiedział złego słowa o rodzinie, ale przecież prawdziwy azyl miał tu, na stadionie, wśród motorków. Jakby uciekał w pracę. Tylko od czego? Ale to były tylko obserwacje szkoleniowca, który miał w tym cyrku zupełnie inne zadanie.

Wszystko było wtedy takie proste, a teraz zwaliło mu się na głowę. Zasrana góra śmieci.
- Ci wszyscy prezesi i doradcy. Każdy tylko zerka, jak cię wydymać. Nie jestem słupem ogłoszeniowym, który każdy może mieć - z niechęcią rzucił brudną ścierkę na skrzynkę z narzędziami i wyszedł. Znów zadrgał telefon. Dzwonił "Mrówa". - Witka "Wydra"! Zrobimy rundę po znajomych miejscach? - Oddzwonię do ciebie, bo jestem chwilowo zarobiony - skłamał, a z samochodowych głośników popłynęło znajome:

"Zawsze sobie myślę, jak by to było,
jak by to wszystko się ułożyło,
gdyby mnie na tym świecie nie było...".

Lubił to brzmienie i na chwilę odpłynął, a w skroniach pulsowała krew.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska