MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Najedli się strachu

Janczo Todorow
Bożenę Michalczyk wraz z zięciem i sześciorgiem dzieci przygarnęła Zofia Haraś (pierwsza z prawej)
Bożenę Michalczyk wraz z zięciem i sześciorgiem dzieci przygarnęła Zofia Haraś (pierwsza z prawej) fot. Janczo Todorow
Przez prawie pięć godzin wielodzietna rodzina ewakuowana z uszkodzonego przez drzewa budynku nie wiedziała gdzie się podziać.

Dopiero późnym wieczorem władze miasta zapewniły jej miejsca w hotelu. - Było tuż po 16.00, kiedy usłyszałam huk, a przez okno widziałam snop iskier. Drzewa zwaliły się na dach, a w moim w mieszkaniu na poddaszu pojawiła się dziura. Po chwili przyjechali strażacy i kazali opuścić dom. Ewakuowano wszystkich z całego budynku, powiedzieli, że jest niebezpiecznie. Sąsiedzi znaleźli schronienie u znajomych, a my nie mieliśmy się gdzie podziać - opowiada Bożena Michalczyk.
Strażacy sprowadzili specjalistyczny sprzęt i rozpoczęli akcję ratowniczą. Wiekowe drzewa lipowe, leżące na budynku, trzeba było ostrożnie pociąć na kawałki i zdjąć na ziemię. Trwało to kilka godzin. W tym czasie rodzinę pani Michalczyk przygarnęły sąsiadka Zofia Haraś oraz jej bratowa Urszula. Zrobiły wszystkim herbatę, potem nakarmiły. Przez kilka godzin bezskutecznie próbowały się dodzwonić do sztabu kryzysowego.

Głuchy sztab

- Najpierw zadzwoniłam pod numer 112, tam mi podali dwa numery do sztabu kryzysowego. Wiele razy dzwoniłam, nikt nie odebrał.

Minęło prawie pięć godzin, a sześcioro dzieci kobiety było na ulicy. Jak miasto nie będzie w stanie im pomóc, to ja ich przenocuję - denerwowała się Z. Haraś.

Przed 21.00 na miejsce akcji przyszli dwaj zastępcy burmistrza - Jacek Niezgodzki i Franciszek Wołowicz. Początkowo proponowali rodzinie nocleg w tzw. ogrzewalni przy ul. Bohaterów Getta, przeznaczonej dla ludzi bezdomnych. Spotkali się jednak z odmową. Wtedy matkę z dziećmi zakwaterowano w hotelu.

Jesteśmy przygotowani

- To jedno wielkie nieporozumienie - stwierdza Jacek Niezgodzki, zarazem szef zespołu kryzysowego. - Wystarczyło powiadomić straż miejską, która dyżuruje całodobowo i zajęlibyśmy się tą sprawą znacznie wcześniej. Będziemy wyjaśniać dlaczego ani policja, ani straż pożarna nie zadzwoniły do straży miejskiej. Strażnik dowiedział się o zdarzeniu dopiero o 20.30 i zaraz nas powiadomił, po pięciu minutach byliśmy na miejscu. Pekom naprawi dach i jeszcze dziś, w poniedziałek, rodzina będzie mogła wrócić do mieszkania.
Szef zespołu kryzysowego zapewnia, że miasto jest dobrze przygotowane na ewentualne sytuacje zagrożenia większej liczby mieszkańców. W szkołach są przewidziane miejsca noclegowe, jest pościel i koce, a ponadto na mocy porozumienia, PKS S.A. zapewnia transport ewakuowanych. Wszelkie przypadki klęski żywiołowej i zagrożenia można zgłaszać pod numerem Straży Miejskiej 0 68 374 31 54 - numer czynny całą dobę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska