MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Marek Edwards: - Parę słów już znam

Artur Matyszczyk
Mark Edwards. Walijczyk, który ma zamiar na stałe osiedlić się w Zielonej Górze. Ma udział w największej walijskiej inwestycji w Cardiff, opiewającej na 140 mln dolarów. W przeszłości był mistrzem swojego kraju w wyścigach motocyklowych
Mark Edwards. Walijczyk, który ma zamiar na stałe osiedlić się w Zielonej Górze. Ma udział w największej walijskiej inwestycji w Cardiff, opiewającej na 140 mln dolarów. W przeszłości był mistrzem swojego kraju w wyścigach motocyklowych fot. Mariusz Kapała
Rozmowa z Markiem Edwardsem, biznesmenem, który chce zainwestować w Zielonej Górze.

- Nie mamy zbyt wielu chętnych z zagranicy, którzy chcą inwestować w mieście.
- Biorąc pod uwagę problemy, jakie rzuca się tutaj przedsiębiorcom pod nogi, wcale mnie to nie dziwi.

- Mocne słowa. Przykłady?
- Powiem tak, gdyby nie moja znajoma, która cały czas mi pomaga, nie miałbym tu nawet czego szukać. Poddałbym się prawie od razu. Już na wstępie, przy rejestracji wozu w urzędzie komunikacji facet za biurkiem rzucił mi prosto w oczy tekst, za który w Wielkiej Brytanii poszedłby do więzienia.

- Co powiedział?
- Że jeśli chcę inwestować w Polsce, to muszę się polskiego nauczyć. Przecież to rasizm. A potem dodał, że nie takich jak ja wysyłał setki kilometrów z powrotem, po odpowiednie dokumenty. Dodam, że papiery miałem, jak należy. I niech mi pan uwierzy, to był tylko początek.

- A dalej?
- Jak powiedziałem, w związku z tym, że dopiero poznaję miasto, pomaga mi Polka, Justyna. Dzień wcześniej u notariusza zapłaciłem 17 złotych za przekazanie jej pełnomocnictwa. Zdębiałem, bo na drugi dzień inny urzędnik tego pełnomocnictwa nie zaakceptował. To po co ja wydawałem tę kasę? Sytuacja w Walii nie do pomyślenia. Już nie wspomnę, że tam do zarejestrowania auta wystarczy umowa najmu mieszkania. A tu? Mam założoną firmę, adres, wynajmuję lokal, a wozu mieć nie mogę. Absurd.

- To może lepiej nie ryzykować i zainwestować gdzie indziej?
- Ale mnie się Zielona Góra spodobała. No i znajoma mnie namówiła. Zaryzykuję. Ale co, to znaczy, że jestem szalony i mam się iść leczyć na głowę (uśmiech)? A poważnie mówiąc, będąc krótko w Polsce zauważyłem, że faktycznie podejście władz na przykład Wrocławia do inwestorów różni się od tutejszego. Widać, że prezydent jest menadżerem. Cóż, ja podjąłem decyzję. Inwestuję tu.

- A uczy się pan polskiego?
- Mam inne wyjście (znowu uśmiech)? Znam już kilka słów... Chwila... Sa-mo-lot, sa-mo-chod. No i: mi-le mi cie wi-dz-eć. Ech, trudny język.

- Trudny, ale może teraz już pójdzie z górki?
- Oby. Ale w tym wszystkim najbardziej dziwi mnie jedna rzecz. Dlaczego w Zielonej Górze nie ma nawet jednego biura, które obsługiwałoby chętnych inwestorów? Brakuje struktury wspierającej ludzi chętnych do wydawania tutaj pieniędzy. W Cardiff na przykład jest kilka. W każdym siedzą profesjonaliści, którzy wytłumaczą, jakie są możliwości inwestowania, doradzą, podpowiedzą a nawet za darmo wypełnią niezbędne przy formalnościach druki. Tu nic. Nie ma folderów, prospektów. Prawnika w urzędzie, który rozmawiałby po angielsku. Ze wszystkim trzeba biec do prezydenta. Przecież on powinien mieć na głowie inne zadania. Rządzenie miastem.

- Skoro jednak pan się zdecydował, to chyba wierzy w zmiany?
- Tak. Wina leży po stronie ludzi. Ich podejścia. Musza sobie zdać sprawę, że przepisy, które ustalają powinny przedsiębiorcom pomagać, a nie przeszkadzać.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska