MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Malutki Kubuś tak bardzo potrzebuje Waszej pomocy

Katarzyna Borek 0 68 324 88 37 [email protected]
Ma 16 miesięcy. I nowotwór obu oczu. Na lewe już nie widzi, prawym tylko połowę obrazu. Niezbędne są pieniądze na dalsze leczenie i wyjazdy do kliniki w Warszawie!

Prawie łysa główka. Chlebek w rączce. "Dyduś" w buzi.
- Tyle dni go odzwyczajałam od smoczka… - opowiada mama Kubusia, Sylwia Długosz. - Już prawie mi się udało. Już prawie o nim zapomniał. Ale znów trzeba było mu dać "dydusia", jak poszedł pierwszy raz do szpitala.

To było we wrześniu. To właśnie wtedy tata Kubusia, Radosław zobaczył, że synkowi oczko ucieka. A potem takie wyraźnie ciemniejsze się stało.

- Natychmiast poszliśmy do okulistki. Niestety, już nawet nie była w stanie zajrzeć w oczka, bo wszystko przesłaniały guzy… - wspomina pani Sylwia. Wtedy cała rodzina miała jeszcze nadzieję, że diagnoza: nowotwór, to jedna wielka pomyłka. Przecież Kubuś taki się zdrowy urodził. Tak ładnie rozwijał. Nawet jak dziś ktoś na niego patrzy, to jak każdy maluch wygląda.

Jednak w klinice onkologii centrum zdrowia dziecka w Warszawie, do której błyskawicznie trafili Długoszowie, diagnoza się potwierdziła. Siatkówczak obu oczu. Nowotwór, który może się skończyć całkowitym usunięciem gałek... Choć ponoć w Londynie inaczej to leczą.

- Ale za takie sumy, które są dla nas nie do ogarnięcia! - płacze babcia Maria Długosz. - Gdzie nam do Anglii się pchać, jak nas już teraz nie stać wyjazdy do kliniki w Warszawie. Każdy taki wyjazd to kilkaset złotych.

- Trzeba dojechać, gdzieś spać, coś jeść. I na miejscu z Kubusiem zostać. Kilka dni albo i z musu tygodni, jak to było ostatnim razem - opowiada pani Sylwia. - Utknęliśmy w Warszawie na trzy tygodnie, bo jakieś zakażenie się do Kubusia przypętało. Było krytycznie. Nie chcę o tym mówić. Lepiej o miłych chwilach. Bo i takie na onkologii były. Usłyszeliśmy, że Kubuś nie ma przerzutów. I był u niego z wizytą na oddziale Piotr Kupicha z Feel.

Słoneczko może zgasnąć

Zdjęcie Kupichy wisi teraz w pokoju Długoszów nad stołem.

- Może za kilkanaście lat to będzie dla Kubusia pamiątka z pierwszej wizyty w stolicy - zastanawia się mama. - Może pomyśli, że wszystko, co najgorsze już za nim, jak to zdjęcie zobaczy… Jeśli zobaczy. Bo lekarka cały czas ostrzega, że może trzeba będzie usunąć oba oczka… Że będziemy je utrzymywać, jak długo się da, ale nie na siłę. Bo mogą być przerzuty. Mówi, że jak rodzice się nie zgadzają na usunięcie, to potem dzieci im umierają. My jesteśmy zdecydowani, że jak będzie potrzeba, to niech robią.

- Ale nie ma dnia, żebyśmy się nie modlili, by choć jedno oczko mu zostało. By choć coś widział - płacze babcia. I przeprasza, że pochlipuje, ale od tego wrześnie nie może się uspokoić. Ciągle tylko chodzi po pomoc i płacze. Płacze i chodzi. Albo się modli.

- O cud - uściśla pani Sylwia. - Wiem, że modlimy się o cud. Ale co nam teraz pozostało? Mnie najbardziej przeraża jedno. Ciągle o tym myślę, co będzie jak Kubuś straci wzrok. Wstanie i nic nie zobaczy…

- Jak on oczek nie będzie miał? Przecież moje słoneczko tak się ciemności boi - rozpacza babcia.

To nie wstyd prosić

Od diagnozy minęły zaledwie cztery miesiące, a Kubuś już nie widzi na lewe oczko. Na prawe bardzo wyraźnie, że każdy okruszek chleba z podłogi zbierze - ale widzi tylko połowę obrazu. To dlatego jak chodzi, to się o futrynę obije, to drzwi nie zauważy.

Babcia się o niego boi: - Ale na szczęście sam chodzi rzadko, bo jest po ostatniej chemii osłabiony. Nic nie je z tego, co mu wcześniej smakowało. Ani deserka, ani jabłuszka. Tylko suchy chleb albo z masłem czy suchary…

- To i tak lepsze niż jak przez tydzień nic nie je, bo i tak bywa - pociesza pani Sylwia. - Wszystko po tej chemii. 23 godziny na dobę dostawał. Czasami ledwie było 15 minut przerwy i znów kolejna dawka, i przymusowe leżenie dla zdrowia w łóżeczku. Mąż mu nawet takie małe DVD kupił, by bajeczki wyświetlać. Na raty musieliśmy to DVD wziąć, bo ja nie pracuję, tylko mąż.

- Dyrekcja i załoga syna z pracy w Carbo Lubstal i zaprzyjaźniona piekarnia Mikulewicz to był nasz pierwszy finansowy ratunek - wspomina babcia. - Ale leczenie się przeciąga i ciągle potrzeba pieniędzy. Choćby na dojazd. Pociągiem nie da rady, bo tam tłum, a Kubuś po chemii każdą infekcję łapie. Sami samochodu nie mamy. Wynajęty kosztuje 1,80 złotych za kilometr…

Kubuś boi się obcych. I szpitala. Wie, że tam kłują. Plastry przyklejają i odklejają. Kroplówkami męczą.

- Na radioterapię jest za mały, bo mogłaby zniekształcić kości czaszki - mówi mama.
Dlatego w niedzielę o północy Długoszowie jadą kolejny raz do kliniki w Warszawie. Na kolejną chemię.

- Po tej niedzieli już wszystko będzie jasne, co z oczkami Kubusia - mówi babcia. - Ale znów trzeba będzie mieć pieniądze na pobyt w Warszawie, który nie wiadomo, ile potrwa. A my już naprawdę ledwo ciągniemy. Wszędzie po pomoc dla niego pójdę na klęczkach. Mnie nie wstyd prosić dla mojego wnusia, słoneczka mojego. Dlatego błagam Czytelników: pomóżcie mojemu wnukowi!

Tak możesz pomóc

Wszelkie darowizny na rzecz Kubusia można wpłacać na konto:

Caritas diecezji zielonogórsko- gorzowskiej
ul. Kościelna 6, 65- 064 Zielona Góra
PKO BP S.A. I o/Zielona Góra 07 1020 5402 0000 0702 0020 5716 koniecznie z dopiskiem działalność charytatywna C-P-1632/2008

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska