MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Leokadia Firlej na wsi przeżyła koszmar. W ciągu jednego dnia w jej rodzinie zginęło 17 osób

Leszek Kalinowski 0 68 324 88 36 [email protected]
- Nie czuję nienawiści. Wciąż wierzę w dobro ludzi – przyznaje Leokadia Firlej z Gubina.
- Nie czuję nienawiści. Wciąż wierzę w dobro ludzi – przyznaje Leokadia Firlej z Gubina. fot. Paweł Janczaruk
Spokojna wieś, w której żyli dotąd w zgodzie Polacy i Ukraińcy, zamieniła się w piekło. Choć minęło już tyle lat, wspomnienia tamtej niedzieli wciąż wywołują dreszcze i łzy. Nie tak łatwo zapomnieć…

Leokadia Firlej z Gubina urodziła się we Włodzimierzu Wołyńskim.
- Mieszkaliśmy we wsi Sądowa. Było nas w domu ośmioro. Mój tato miał sześcioro dzieci, kiedy zmarła mu żona. Wdowiec po pewnym czasie ożenił się ponownie. Z moją mamą, z którą miał jeszcze dwie pociechy: mnie i mojego młodszego brata - wspomina pani Leokadia. - Ojciec był rzemieślnikiem i gospodarzem wiejskim. Mama zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci.

Wieś żyła ze sobą w zgodzie, niezależnie, czy sąsiadem był Polak, czy Ukrainiec. Wszyscy sobie pomagali. Dzielili się tym, co mieli. Wybuch II wojny światowej zakłócił sielskie życie. Najpierw, w 1939 roku, wkroczyli Rosjanie. Potem, w czerwcu 1941 - Niemcy. Strach towarzyszył mieszkańcom Sądowej każdego dnia. Jednak najgorsze miało nadejść nie ze strony Rosjan i Niemców.
- W 1943 roku nacjonalistyczna banda UPA wydała rozkaz, by wszyscy byli gotowi do masowych mordów Polaków. Ukraińcy zaczęli szykować broń, odbieraną Rosjanom czy powracającym z wojny Polakom - opowiada L. Firlej. - Szykowali, kosy, noże, młotki, piły. Każde narzędzie było dobre, by dotychczasowych sąsiadów pozbawić życia.

14 lipca 1943 r. ich dom w Sądowej został otoczony. Dwóch mężczyzn weszło do mieszkania.
- Jakiej jesteście narodowości? - zapytali.
- Jesteśmy Polakami - odpowiedziała szczerze matka pani Leokadii. Wtedy wszystkich nas spędzili do jednego pokoju, ręce kazali unieść do góry. Zaczęli strzelać.

- W pewnym momencie mamusia z braciszkiem na ręku wyskoczyła przez okno. Zaczęła uciekać. Strzelali w jej kierunku - wspomina pani Lodzia. - Ja z braćmi leżałam na podłodze. Widziałam jak jeden z Ukraińców kieruje strzelbę w kierunku mojej głowy. Chciałam uciec. Ledwie zdążyłam się podnieść, a już zostałam trafiona w nogę. Padłam od razu na łóżko. Leżałam tak bez ruchu. Przez parę godzin. Jeden brat zastrzelony, skonał od razu. Drugi jeszcze oddychał, ale wszystkie wnętrzności wyszły mu na wierzch.

Minęło kilka godzin, gdy do mieszkania wróciła mama pani Leokadii. Opatrzyła córce rany. Zaprowadziła do schronu. Tam gubinianka wraz z bratem i ojcem spędziła całą noc.
- Mama poszła do sąsiedniego domu, prosiła, by pomogli jej pochować zmarłych moich braci. Ale znów pojawili się uzbrojeni Ukraińcy, zaczęli strzelać. Nie wiedząc, gdzie się schronić, mama pobiegła na bagna - mówi L. Firlej. - My nic nie wiedzieliśmy, co się z nią stało. Jedynie słysząc strzały, modliliśmy się, że jeśli mamy wszyscy zginąć to razem.

Ogród ich domu graniczył z torami. Nagle było słychać pociąg.
- Czy jeszcze ktoś tu żyje? - pytali kolejarze. Razem z ojcem i braciszkiem szybko wskoczyliśmy do wagonów. Po drodze widzieliśmy spalone domy i stodoły. Słyszeliśmy strzały. Dojechaliśmy do Włodzimierza. Ojciec szukał noclegu, byle gdzie, byle jak, strasznie nam się chciało spać. Zapukał do jednego z domów. Prosił o schronienie. W odpowiedzi usłyszał.
- A wy, Polaczki, jeszcze tu jesteście?!

Trzeba znów było uciekać. Taki los czekał wszystkich, którzy przyznawali się do biało-czerwonej flagi i orła białego. Mordy na Lachach - jak mówili na nas Ukraińcy - przerażały wszystkich.

Z czasem udało się dostać na pociąg do Lwowa. Tłumy ludzi, brak warunków sanitarnych, jedzenia, powodował, że taka podróż była męczarnią. Na dodatek wszyscy mówili, kogo stracili. I jak Ukraińcy bezlitośnie nabijali niemowlaki na ostre zakończenia płotów, jak kosą obcinali głowy, palili gospodarstwa… Mówili o wymordowanych wszystkich mieszkańcach Porycka. W Orzeszynie na 340 mieszkańców, zabito 270. W Sądowej z 600 osób uratowało się tylko 20…. W rodzinie pani Leokadii jednego dnia zginęło 17 osób. To była tragedia. Nic ważniejszego niż rodzina nie istniało.

- Myśleliśmy, że mama także nie przeżyła. W pociągu jedna kobieta chciała więc mnie wziąć na wychowanie. Bo jakże to mężczyzna z dwójką dzieci, nie da sobie rady - wspomina L. Firlej. - Wówczas ojciec twardo powiedział, że swoich dzieci nie odda nigdy w życiu. Za żadne skarby.
Ze Lwowa po kilkudniowym oczekiwaniu udało się dostać na pociąg do Przemyśla.
- Dlaczego tam? Bo tam mieszkał brat mamy - mówi pani Leokadia. - Kiedy wjeżdżaliśmy na peron, stała przy oknie wpatrzony w tłumy ludzie, oczekujących na uciekinierów ze wschodu. Pociąg się zatrzymał, a ja zobaczyłam… mamusię! Radość była nie do opisania. Przez kilka miesięcy nic o sobie nie wiedzieliśmy.

- Mamusiu, a ja wiozę dla ciebie masełko - krzyczał mały brat pani Leokadii.
W niedalekim Przeworsku powstał szpital polowy. Pani Leokadia zaczęła w nim pracować. Po wojnie natomiast chciała nadrobić stracony czas. Uczęszczała na prywatne lekcje, by w szybszym tempie zaliczać klasy szkoły podstawowej. Skończyła ją w Nowej Rudzie. Tam też uczono ją przysposobienia zawodowego. Tam poznała swego przyszłego męża, który prowadził bibliotekę. Nazywano go Puszkinem, ze względu na długi płaszcz i pisane przez niego wiersze.

Ojciec nie żył od 1946 roku, ciężko było. Musiała pracować. W 1952 roku dostała nakaz pracy do Kietrza, był on zniszczony tak mocno jak Warszawa. Pięć lat później podobny nakaz dostał jej mąż - ale do Gubina. Miasto na końcu Polski przedstawiało straszny widok. Wszędzie gruzy, na ulicach kolczaste druty i… dzikie koty. Panowała epidemia grypy.

- Mama była przerażona, że zamieszkałam tak blisko Niemców. Przecież oni znów wywołają wojnę - mawiała - opowiada pani Leokadia. - A nam za Nysę nawet nie wolno było patrzeć. Mogliśmy chodzić tylko jedną stroną ulicy, na drugim chodniku stały druty.
Na Niemców nie patrzyli z nienawiścią. Raczej z ciekawością. Każdy chciał wiedzieć, jak żyje się za rzeką. Stąd też otwarty dom państwa Firlejów coraz częściej gościł też Niemców, którzy polubili kuchnię pani Lodzi. I naszą wódeczkę.

Przy płomieniach toczyły się tu kiedyś... długie sąsiadów rozmowy. O literaturze, malarstwie, dalekich podróżach i innym świecie niż ten za oknem. Dom szybko został nazwany Firlejówką (tak też nazywała się wieś na Ukrainie). Był magicznym miejscem, gdzie spotkać można było wiele znanych osób, m.in. pisarza Mariana Brandysa. Pisał on o Tadeuszu Firleju, jego żonie i Gubinie np. w ,,Kulturze" i w książce ,,O królu i kapuście".

- Kolejne swoje książki przysyłał nam zawsze z dedykacją - wspomina gubinianka, która całe swoje zawodowe życie związała ze szpitalem, pracując w laboratorium. Teraz stara się kontynuować tradycje męża - jej dom nadal pozostaje otwarty dla gości. Pielęgnuje też egzotyczne rośliny, które jej mąż sam sadził i opiekował się, by rosły wysoko. I dzieli się swym życiem z innymi. Niedawno w ramach międzynarodowego projektu ,,Spotkania bliskich nieznajomych" wystąpiła w sąsiednim Guben. Jej wojenne losy bardzo poruszyły Niemców, którzy nie mieli tej świadomości, co działo się na Ukrainie.
- Nie jest łatwo o tym wszystkim opowiadać. Bo znów przed oczami stają te sceny. Zabici bracia, ucieczka mamy, ja ranna… - podkreśla L. Firlej.

- Ale zdecydowałam się wrócić do tamtych dni po to, by jednak nie zapominać historii. By przestrzec innych, do czego prowadzi wojna i nienawiść. Przecież ludzie są raczej dobrzy niż źli. Nie trzeba stwarzać warunków, w których wychodzą na jaw ich gorsze cechy. Zwykli ludzie nie chcą źle, stąd też i dziś wiele wspólnych działań Polaków z Niemcami. Wszelkie problemy pojawiają się natomiast wśród polityków. Mieszkańcy bez umów i oficjalnych wizyt potrafią się dogadać. I to zarówno na wschodzie jak i zachodzie kraju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska