MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Legenda Gorzowskiego CSI

Michał Olszański
Michał Olszański
Romuald Karpacz to człowiek legenda. 22 marca, po 40 latach służby w policji, przeszedł na emeryturę. 30 lat pracował jako technik kryminalistyki i biegły.
Romuald Karpacz to człowiek legenda. 22 marca, po 40 latach służby w policji, przeszedł na emeryturę. 30 lat pracował jako technik kryminalistyki i biegły. archiwum prywatne
Romuald Karpacz to człowiek legenda. 22 marca, po 40 latach służby w policji, przeszedł na emeryturę. 30 lat pracował jako technik kryminalistyki i biegły. Przeżył 21 komendantów wojewódzkich, miał do czynienia z ponad 600 zwłokami. Zaczynał w czasach, gdy telefony na korbkę nie były rzadkością, a zdjęcia robiono na szklanych błonach. Kończył w dobie spektografów, dronów i badań DNA. Jest współautorem podręcznika dla techników kryminalistyki, a odznaczenia i nagrody wypełniają mu pudełko wielkości takiego na buty.

Od dziecka chciał pan zostać milicjantem?
Nie. Po szkole pracowałem w Gorzowskich Fabrykach Mebli w Skwierzynie. Ale w pewnym momencie zakład zaczął mieć kłopoty, a jednocześnie dowiedziałem się, że mógłbym złożyć podanie o pracę w komendzie. Od początku myślałem o drogówce, służbie wodnej, albo kryminalistyce. Po przejściu całej procedury w kadrach, zostałem zatrudniony.

Który to był rok?
1978. Przez krótki czas pracowałem w drogówce, ale niezbyt mi się tam podobało, więc poprosiłem o przydział do prewencji, gdzie akurat zwalniało się miejsce sternika-mechanika łodzi patrolowej. Przeszedłem kurs w urzędzie żeglugi śródlądowej w Szczecinie i zacząłem pływać. Miałem być dokooptowany do kolegi, który już pływał na tej łodzi, ale on jakoś szybko odszedł i zostałem sam. W sezonie pływałem po Warcie i Odrze, w zasadzie od Poznania do Kostrzyna. To była bardzo ciekawa praca. Rzeki były spławne, Warta w okolicy Gorzowa miała liczne odnogi, kanały, rozlewiska. Pływały po nich, oprócz polskich, także jednostki z Niemiec, Belgii, Holandii. Była to praca z ludźmi. Organizowałem prelekcje dla dzieci i dorosłych, współpracowałem ze strażą rybacką, np. przy akcji „kłusownik”, z WOPR-em przy zabezpieczaniu regat, imprez na i nad wodą. Zresztą sam byłem ratownikiem WOPR przez 35 lat.
Po sezonie, od października do maja, pracowałem jako dyżurny w komendzie, ale najfajniej było w sezonie.

Jednak ciągnęło pana gdzie indziej.
No tak. Zawsze ciekawiła mnie kryminalistyka. I przez ostatnie dwa lata służby na wodzie wysyłałem podania o przeniesienie właśnie tam. I w końcu, na przełomie 1988 – 89 roku zwolniło się miejsce. Ciągle jeszcze miałem pływać, ale jednocześnie przydzielono mnie do opiekuna i zacząłem wyjeżdżać do zdarzeń, przyuczać się do nowej roli, zanim jeszcze poszedłem do szkoły podoficerskiej dla techników kryminalistyki. Bardzo przydatny okazał się tu fakt, ze od 12 roku życia byłem fotografem amatorem, więc miałem pojęcie i o robieniu zdjęć, jak i o ich wywoływaniu. Jednak przede mną była nauka fotografii w trudnych warunkach, np. zdjęć nocnych. W tamtych czasach były problemy ze sprzętem. Jedna lampa błyskowa przypadała na 12 osób. Posługiwaliśmy się materiałami ORWO z NRD, ale też polskim papierem.

Na początku pewien problem sprawiała mi fotografia sygnalityczna, czyli to co ludzie kojarzą ze zdjęciami do kartoteki. W tamtych czasach takie zdjęcia robiło się przy pomocy drewnianych aparatów altanowych na szklanej błonie (błona światłoczuła na podłożu szklanym – przyp. red.). Dzięki tej technologii zdjęcie było gotowe w kilka minut.

Ale fotografia to tylko jedno z narzędzi kryminalistyków…
Oczywiście, oprócz walizki fotograficznej, była druga – kryminalistyczna. Z tymi wszystkimi proszkami, pędzelkami, fiolkami, foliami, pudełeczkami i szkiełkami. Do ujawniania i zabezpieczania śladów daktyloskopijnych, biologicznych (krew, wydzieliny, tkanki), mechanoskopijnych (ślady narzędzi), traseologicznych (śladów obuwia, opon itd.), osmologicznych (ślady zapachowe).
No i znów stało się tak, że ledwie liznąłem trochę zasad postępowania, ten mój opiekun zachorował, a ponieważ brakowało techników, musiałem sobie radzić sam.

Pamięta pan swój pierwszy wyjazd?
Tak, to było włamanie. Dochodzeniowiec za mną mówi co widzi, a ja z pędzelkiem, za pomocą tlenkiu aluminium, ujawniam ślady.

Jak pan sobie radził, przecież był pan jeszcze przed szkołą.
Nie wyjeżdżałem do jakichś skomplikowanych spraw. No i próbowałem się doszkalać. Miałem do dyspozycji książki, notatki. Doświadczeni dochodzeniowcy również potrafili mi pomóc. Niektórzy z nich sami umieli np. zabezpieczyć odcisk palca. Co ciekawe, w przypadku włamań często zabezpieczaliśmy odcisk ucha (włamywacz przykładał je do drzwi, żeby sprawdzić czy w domu nikogo nie ma), który jest tak samo unikalny jak odcisk palca.

W końcu poszedł pan do szkoły.
Tak, na siedem miesięcy. A potem zaczęła się normalna praca. Czyli wyjazdy do wszystkiego. Począwszy od włamań, przez wypadki komunikacyjne, aż po samobójstwa, zabójstwa.

To znaczy, że aby wykonywać ten zawód trzeba mieć odpowiednią konstrukcję psychiczną. Często ma się przecież do czynienia z sytuacjami makabrycznymi.
To prawda. Czasem jednego dnia, podczas dyżuru, wyjeżdżało się do kilku różnych zwłok. Ktoś zatruł się alkoholem, wypadek samochodowy, samobójstwo, zabójstwo. Tych zdarzeń było dużo. Każdy kolejny dzień zacierał poprzednie. W pamięci pozostały jedynie sytuacje szczególne. Na przykład katastrofa w Zwierzyniu. Pociąg stoczył się z górki rozrządowej i uderzył w budynek stacji, a dokładnie w mieszkanie pracownika. Chwilę wcześniej skończyła się tam impreza i goście zdążyli wyjść. Zostali jedynie gospodarze. Ale w tym przypadku nie było mowy o ciałach, tylko o zmieszanych z gruzem szczątkach. Oględziny obejmowały 5 kilometrów torowiska i miejsce katastrofy. Trwały tydzień. Powstało z tego 70 metrów dokumentacji (zdjęcia, szkice itd.). Z podobną masakrą mieliśmy do czynienia gdy młodzi ludzie jadąc osobową toyotą, z dużą prędkością uderzyli w betonowy słup. Tył auta pozostał na słupie, a przód poleciał dalej. Tym autem jechało siedem osób (także w bagażniku). Pięć trupów i dwie osoby w szpitalu. Szczątki rozrzucone były na 150 metrach. Dwanaście godzin oględzin i zabezpieczania śladów. Takie rzeczy potrafią wryć się w pamięć. Inna niezwykła sytuacja to sprawa kierowcy tira, którego zwłoki znaleziono na poboczu z podciętymi tętnicami szyjnymi i nadgarstkami. Wydawało się, że jest to zabójstwo upozorowane na samobójstwo. Dopiero podczas sekcji zwłok (w tamtych czasach technicy brali udział w sekcjach, zabezpieczając wydzieliny, włosy, czy materiał spod paznokci ofiary), po przeanalizowaniu kątów cięć, okazało się, że to naprawdę było samobójstwo.

Czym różni się praca technika wtedy i dziś?
Zasady pozostały te same. Technik ma znaleźć i zabezpieczyć ślady. Jest trochę jak taki pies tropiący. Zmieniły się narzędzia. Cyfryzacja odmieniła świat fotografii. Ale nie tylko ten. Jako jeden z techników, byłem wyznaczony do robienia tzw. wywiadu daktyloskopijnego. Zanim wysłaliśmy odciski palców do porównania w centrali, dzwoniłem tam i podawałem zestaw ich specyficznych cech. Po to, by drogą eliminacji nie trzeba było porównywać tysięcy fiszek, ale np. 20-30. Podawałem charakterystyczne szczegóły, wyliczałem tzw. indeks małego palca itp. Dziś rzuca się odcisk na AFIS (czyli system automatycznego porównywania) i tyle.

Ale zauważam też zmiany na gorsze, głównie w organizacji pracy techników. Nie ma już samochodów technicznych, takich ze specjalistycznym wyposażeniem. Dziś do każdej sprawy technik biega z torbami. Zmieniły się nieco procedury. Dziś to technik dyktuje śledczemu, co ten ma pisać, zamiast skupić się na zabezpieczeniu śladów. Ale najważniejsze, to poziom wyszkolenia. Ostatnio, także w wyniku pandemii, zawieszono kursy, szkolenia. Stara gwardia przechodzi na emeryturę, a nowi nie mają się od kogo uczyć.

Rozumiem, że cyfryzacja odmieniła rzeczywistość kryminalistyków.
Największe zmiany dokonały się w samych laboratoriach. Dziś, posługując się dronem z kamerą na podczerwień, potrafimy wytypować gdzie, na dość dużym terenie, może znajdować się np. plantacja marihuany, a potem włożyć odpowiednio przygotowaną próbkę w chromatograf i określić jaki ma dokładny skład, jaki konkretny rodzaj sadzonek jest tam uprawiany i skąd może pochodzić. W porównaniu do narzędzi jakie mieliśmy gdy zaczynałem, to jak przeskok ze średniowiecza do nowożytności.
Jednak prawdziwa rewolucja dokonała się w dziedzinie analizy materiału biologicznego. Badanie DNA zmieniło wszystko. Z uwagą śledzę działania grupy X, która na podstawie śladów zabezpieczonych wiele lat temu, często właśnie dzięki badaniom DNA, rozwiązuje niewyjaśnione dotąd sprawy.

Dobrze wie pan o czym mówi, bo ostatnie 20 lat pracy spędził pan właśnie jako biegły w laboratorium.
W 1998 roku postanowiłem złożyć raport o przejście na emeryturę. Ale właśnie przeprowadzana była reforma administracyjna, powstawały nowe województwa. No i zaproponowano mi poprowadzenie pracowni foto-wideo w komendzie wojewódzkiej. Zgodziłem się, początkowo na dziesięć lat.

Czym się zajmowaliście?
Z jednej strony robiliśmy specjalistyczne analizy dotyczące np. tego, czy dane zdjęcie pochodzi z konkretnego aparatu, albo dotyczące autentyczności nagrań. Z drugiej zajmowaliśmy się np. rejestracją wideo czynności operacyjnych. Poza tym opracowywaliśmy fotogramy – czyli materiały dla innych pracowni. Zabezpieczaliśmy w ten sposób najtrudniejsze ślady. Takie, których nie dało się utrwalić w inny sposób. Praca była ciekawa, bo w dzisiejszych czasach biegli są wybitnymi specjalistami w wąskich dziedzinach nauki, a my wspieraliśmy ich wszystkich, mieliśmy do czynienia z wieloma dziedzinami. W międzyczasie zostałem wojewódzkim koordynatorem techników kryminalistyki.

Pamięta pan najciekawsze sprawy?
Kilka tak. Na przykład brutalnego gangu napadającego na tiry na terenie czterech województw, albo zabójcy na zlecenie z Białorusi. Ciekawa też była sprawa Niemca, który zaginął w Kostrzynie podczas Woodstocku. Po dwóch latach od zaginięcia, w okolicy, w krzakach, znaleziono zwłoki. Były mocno strupieszałe, czyli nie do rozpoznania. Zwykle nie daje się też z takich zwłok pobrać odcisków. W tym przypadku wydało mi się, że możemy spróbować. Najpierw moczyliśmy palce, potem wstrzykiwaliśmy w nie glicerynę, a w końcu udało się nam zdjąć odciski. Udowodniliśmy to, co od początku podejrzewaliśmy, czyli że są to zwłoki tego zaginionego Niemca. Okazało się , że został zamordowany.

Zdarzały się też sytuacje nietypowe, jak wtedy gdy zwróciliśmy się do szpitala w Kostrzynie z prośbą o prześwietlenie kanapy samochodowej. To była sprawa zabójstwa. Pocisk przeszył ofiarę i utkwił właśnie w kanapie. Dzięki temu nie niszczyliśmy dowodów, a prześwietlenie ukazywało dokładne położenie pocisku i było podstawą do badań balistycznych. Właśnie badania balistyczne i wszelkiego rodzaju eksperymenty to chyba najciekawsze momenty w pracy biegłych.

Skąd brał pan paliwo, żeby przez tyle lat zajmować się kryminalistyką?
Myślę, że napędzała mnie ciekawość. Czasy się zmieniały, tak samo technologie. Wielu wybitnych specjalistów w danych dziedzinach, odchodziło wraz ze zmianą metodologii. A jak wciąż chciałem się uczyć, doskonalić. Ukończyłem kilkadziesiąt szkoleń, potem sam zacząłem uczyć innych. I tak to zeszło…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska