Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Hollywood na plan zielonogórskiego Sky Piastowskie

Zdzisław Haczek
Marek Probosz: popularność w Polsce lat 80. dały mu role w filmach m.in. „Ćma”, Fort 13”, „Niech cię odleci mara”, „Kocham kino”, „Czas dojrzewania”. Po wyjeździe do Los Angeles wystąpił m.in. w produkcjach: „30 Door Key (Ferdydurke)” Jerzego Skolimowskiego, „Love Affair” z Warrenem Beattym i Piercem Brosnanem, pojawił się w serialach „Monk”, „JAG”. W 2004 r. w angielskim „Helter Skelter” zagrał Romana Polańskiego. Jest absolwentem łódzkiej Filmówki (studia aktorskie) i Amerykańskiego Instytutu Filmowego w Los Angeles (wydział reżyserii filmowej). W USA debiutował jako reżyser i scenarzysta filmem fabularnym „Y.M.I.”, nagrodzonym w 2004 r. na festiwalu The Other Venice. Aktora oglądaliśmy ostatnio w „Janosik. Historia prawdziwa” Agnieszki Holland, „Rewersie” Borysa Lankosza oraz w „8 w poziomie” Grzegorza Lipca i Sky Piastowskiego. Teraz promuje książkę „Zadzwoń, jak cię zabiją”.
Marek Probosz: popularność w Polsce lat 80. dały mu role w filmach m.in. „Ćma”, Fort 13”, „Niech cię odleci mara”, „Kocham kino”, „Czas dojrzewania”. Po wyjeździe do Los Angeles wystąpił m.in. w produkcjach: „30 Door Key (Ferdydurke)” Jerzego Skolimowskiego, „Love Affair” z Warrenem Beattym i Piercem Brosnanem, pojawił się w serialach „Monk”, „JAG”. W 2004 r. w angielskim „Helter Skelter” zagrał Romana Polańskiego. Jest absolwentem łódzkiej Filmówki (studia aktorskie) i Amerykańskiego Instytutu Filmowego w Los Angeles (wydział reżyserii filmowej). W USA debiutował jako reżyser i scenarzysta filmem fabularnym „Y.M.I.”, nagrodzonym w 2004 r. na festiwalu The Other Venice. Aktora oglądaliśmy ostatnio w „Janosik. Historia prawdziwa” Agnieszki Holland, „Rewersie” Borysa Lankosza oraz w „8 w poziomie” Grzegorza Lipca i Sky Piastowskiego. Teraz promuje książkę „Zadzwoń, jak cię zabiją”. Mariusz Kapała
- Kiedy lądujesz w Los Angeles, jesteś nikim, zerem. Ja ten skok w przepaść zrobiłem. I udało mi się przeżyć - mówi Marek Probosz, który wprost z Hollywood trafił na plan nowego filmu zielonogórskiej grupy Sky Piastowskie.

Sobotnie południe. Boisko na zielonogórskim os. Piastowskie. Tu się wszystko ponad 20 lat temu zaczęło. Kilku nastolatków chwyciło za kamerę wideo. Pożyczoną. Zaczęli kręcić parodię "Terminatora"... A 12 lat temu zabrali się za "... że życie ma sens": o grupie młodych filmowców, którzy przygodę z X Muzą zamienili na harce z prochami... Film dostał Wielkiego Jantara w Koszalinie, z offowej niszy trafił do kinowej dystrybucji.

Dziś ludzie z Sky Pistowskie znów są "na placu". Kręcą "... że życie ma sens 2". Reżyser Grzegorz Lipiec biega uzbrojony w dwie kamerki, Piotr Materna i Katos mają większy, profesjonalny sprzęt. Podobnie jak Oskar Kozłowski z nowego pokolenia zielonogórskich filmowców. Nadchodzą Tomasz i Waldek. Zagrają u Lipca. Przybiega Grzegorz Dopierała. Już ma pierwsze wersy nowego wiersza: "W filmie Lipnickiego znów wystąpi Probosz, wspaniałą nowinę już obwieścił dobosz...".

Na murku, gdzie kręcono sceny do "... że życie ma sens", siada Marek Probosz - polski aktor, który dziś mieszka i pracuje w Los Angeles. Obok blok. Tu na czwartym piętrze Grzegorz Lipiec przeżył 36 lat. Tu palił komputery przy montażu "Dnia, w którym umrę", "8 w poziomie"...
Kiedy przysiadam się do Marka Probosza, kamery nie przestają pracować. Tu wszystko "wchodzi" do filmu.

- Siedzimy na murku, na osiedlowym boisku, legendarnym przez Sky Piastowskie... Co ty tu robisz, człowieku z Los Angeles?
- Poszukuję sensu życia!

- Tutaj?
- Wchodzisz do supermarketu, włączasz kablówkę - wydaje ci się, że masz tam wszystko. A tam nie ma niczego, co naprawdę warto zobaczyć. A tutaj, spotykając bardzo przeżywających w swój sposób życie ludzi ze Sky Piastowskie, można coś dostrzec, czegoś się nauczyć. I wzbogacić się jako człowiek.

- Co konkretnie dają ci ludzie z ekipy Grzegorza Lipca?
- Nic nie dają! Chcą żebyśmy ze sobą poprzebywali, podzielili się swoimi doświadczeniami. Dzisiaj przy śniadaniu opowiadam Grzesiowi zupełnie spontanicznie o największych reżyserach na świecie, których miałem okazję poznać...

- Czyli?
- Milos Forman, Darren Aronofsky, Krzysztof Kieślowski, Michael Cimino, David Lynch... Grzesiu słucha z wypiekami. I cierpi potwornie, że nie wziął kamery. A nie wziął jej tylko dlatego, że mu się baterie ładują. To znaczy, że nie ma zapasowych baterii, nie ma drugiego reżysera, asystenta, który by pomógł. I nagle te moje historie to jest taki ogień olimpijski, który ja mu przekazuję, żeby on tym ogniem mógł się ogrzać w swojej pracy i przekazać dalej tę dobrą nowinę. I wykrzyknąć tu, na tym boisku: - Słuchajcie, to jest możliwe!

- W latach 80. byłeś bardzo popularnym polskim aktorem i nagle znikasz...
- Byłem aktorem zajętym nie tylko w Polsce, ale i w Czechosłowacji, i w Niemczech wschodnich. Plany miałem na rok do przodu. Przez ostatnie trzy lata przed wylotem do Ameryki grałem tylko główne role, filmy ze mną dostawały nagrody w kraju, Cannes, San Sebastian, Karlowych Warach. Zawodowo powodziło mi się bardzo dobrze, natomiast po wyjściu z tego świata iluzji, którym był film czy teatr, napotykałem na ulicach coś, co nazwałbym zniewoleniem i zastraszeniem poprzez system. Studiując w łódzkiej Filmówce, byliśmy pierwszym uniwersytetem, który założył Niezależny Związek Studentów Polskich, od tego później inne uczelnie pociągnęły ten ruch. Mieliśmy strajk zamknięty, aż czołgi nie weszły i nie rozwaliły bram, nie poaresztowano przywódców... Ja zawsze poszukiwałem wolności i w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to nie jest ważne, czy jestem sławny, popularny, czy mam pieniądze - tylko czy jestem wolny.

- Ryzykowny wybór...
- To był skok w przepaść. Bilet w jedną stronę. Bez najmniejszej gwarancji, że tam będę uprawiał swój zawód. Nie znałem języka, nie miałem pieniędzy. To była próba artystycznego samobójstwa.

- Ale przeżyłeś.
- Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, co się może stać. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po tych wszystkich walkach z rekinami udało mi się przepłynąć ten ocean. Dziś mieszkam w Santa Monica nad Pacyfikiem, pracuję w swoim zawodzie, mam rodzinę. Wykładam na University of California w Los Angeles aktorstwo filmowe i teatralne. Jestem spełnionym facetem. I stać mnie na to, żeby tu usiąść z tobą na murku i spędzić te kilka godzin z chłopakami.

- Aktor ląduje w Los Angeles i... Od czego musi zacząć?
- To są schody. Nikt cię tam nie zna, zaczynasz od zera. Po pierwsze trzeba nauczyć się języka. Po drugie - zdobyć kartę Związku Amerykańskich Aktorów. Ale żeby ją zdobyć, musisz zagrać w filmie. Czyli ktoś musi cię wziąć do filmu pomimo że jesteś niezwiązkowym aktorem. A jak już zagrasz, to komisja daje ci prawo być w związku, w którym są De Niro, Pacino... Legalnie możesz uprawiać zawód. Dopiero wtedy możesz starać się o agenta, który cię reprezentuje.

- W "Helter Skelter" zagrałeś Romana Polańskiego. To był taki zamysł, żeby w tego reżysera wcielił się aktor z Polski?
- Skąd! Tego tam nie ma. Idziesz na casting, gdzie są dwa tysiące osób. Rolę dostaje jeden - najlepszy. Tutaj casting robiła Phyllis Huffman, która obsadzała do filmów Clinta Eastwooda: od "Bez przebaczenia" po "Listy z Ivo Jimy", jej aktorzy dostali 20 Oscarów. To ona mnie wybrała.

- Zagrać Polańskiego...
- ... to był niebywały przywilej móc się wcielić w mistrza kina, spotkać się z ludźmi, którzy znają go doskonale, bo to oni realizowali ten film. Mówili do mnie tylko Roman i Roman, tak mnie idealnie ucharakteryzowano. Film bardzo udany, i moja rola też - dostałem świetne recenzje w "Hollywood Reporter", "The New York Times", "Variety".

- Agent castingu rządzi?
- To szalenie ważna funkcja! Jak reżyserowałem swój film "Y.M.I", to trzy miesiące robiłem casting i ciągle nie mogłem znaleźć aktorki do bardzo ważnej roli. Robiłem próbne zdjęcia i wśród Indianek z Arizony, i "Playboy" wysłał mi swoje dziewczyny. I wreszcie, podczas otwartego castingu, wybrałem dziewczynę z ulicy. Tam ludzie mają świadomość, że jeśli film będzie dobry, to zobaczy go cały świat. Dlatego tam pracuje się jakby ten film miał być początkiem i końcem dla każdego twórcy. I każdy reżyser zdaje sobie sprawę, że poza znakomitym scenariuszem i całą ekipą, aktor jest tym, kto poniesie historię na ekranie.

- Bohater książki, którą promujesz teraz w Polsce, to ty?
- Tak, to jest fikcja w oparciu o autobiografię. Wydawca nakłonił mnie, by opowiedzieć całą historię w pierwszej osobie. To nie był mój zamysł, a wyszła bardzo ciekawa rzecz właśnie dlatego, że tak została sprowokowana.

- Janusz Kamiński, zdobywca Oscarów za zdjęcia do "Listy Schindlera" i "Szeregowca Ryana", zaproponował ci rolę w swoim filmie?
- To jego trzeci film, który reżyseruje w Hollywood. Miałbym zagrać jedną z trzech głównych ról, postać bardzo negatywną, człowieka, który prowadzi piękne życie rodzinne, a naprawdę to kawał psychopaty. Zdjęcia próbne poszły bardzo dobrze, ale decyzja jeszcze nie zapadła, tak więc proszę Czytelników, żeby trzymali za mnie kciuki.

- Aktor, reżyser, wykładowca, pisarz... No i siedzimy tutaj na Piastowskim na murku, pod tą płaczącą polską wierzbą... Powtarzam: co ty tu robisz człowieku?
- Mój film nazywał się "Why I Am" - dlaczego jestem? Chodzi o sens bytu na ziemi. Dlaczego się urodziłem Polakiem? Z mojej książki dowiesz się, że ja właściwie nie jestem Polakiem. Jestem Rzymianinem, ale jak pójdzie się dalej, w głąb DNA, to nie wiadomo skąd tak naprawdę ta dusza przyszła. Jedno jest pewne: czuję się człowiekiem drogi. Zatrzymałem się na tym murku w Zielonej Górze, a za chwilę mnie tutaj nie będzie. To jak zamknięcie i otwarcie powiek. Życie jest chwilą. Snem, iluzją.

Ekipa Sky Piastowskie zwija blendę, przenosi plan. Grzegorz Dopierała dopisał kolejne wersy: "Niespokojna dusza gna Go wciąż po świecie, z wytyczonej drogi nic go już nie zmiecie".
Kiedy premiera "... że życie ma sens 2"? - pytam Grzegorza Lipca, który film realizuje już od kilku lat. - 2013 rok. Ostateczna data. Mam nadzieję, że na Warszawskim Festiwalu Filmowym - reżyser celuje we mnie z dwóch kamer. - Będę musiał wyłączyć się z życia na dwa miesiące i to zmontować.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska