Sobotnie południe. Boisko na zielonogórskim os. Piastowskie. Tu się wszystko ponad 20 lat temu zaczęło. Kilku nastolatków chwyciło za kamerę wideo. Pożyczoną. Zaczęli kręcić parodię "Terminatora"... A 12 lat temu zabrali się za "... że życie ma sens": o grupie młodych filmowców, którzy przygodę z X Muzą zamienili na harce z prochami... Film dostał Wielkiego Jantara w Koszalinie, z offowej niszy trafił do kinowej dystrybucji.
Dziś ludzie z Sky Pistowskie znów są "na placu". Kręcą "... że życie ma sens 2". Reżyser Grzegorz Lipiec biega uzbrojony w dwie kamerki, Piotr Materna i Katos mają większy, profesjonalny sprzęt. Podobnie jak Oskar Kozłowski z nowego pokolenia zielonogórskich filmowców. Nadchodzą Tomasz i Waldek. Zagrają u Lipca. Przybiega Grzegorz Dopierała. Już ma pierwsze wersy nowego wiersza: "W filmie Lipnickiego znów wystąpi Probosz, wspaniałą nowinę już obwieścił dobosz...".
Na murku, gdzie kręcono sceny do "... że życie ma sens", siada Marek Probosz - polski aktor, który dziś mieszka i pracuje w Los Angeles. Obok blok. Tu na czwartym piętrze Grzegorz Lipiec przeżył 36 lat. Tu palił komputery przy montażu "Dnia, w którym umrę", "8 w poziomie"...
Kiedy przysiadam się do Marka Probosza, kamery nie przestają pracować. Tu wszystko "wchodzi" do filmu.
- Siedzimy na murku, na osiedlowym boisku, legendarnym przez Sky Piastowskie... Co ty tu robisz, człowieku z Los Angeles?
- Poszukuję sensu życia!
- Tutaj?
- Wchodzisz do supermarketu, włączasz kablówkę - wydaje ci się, że masz tam wszystko. A tam nie ma niczego, co naprawdę warto zobaczyć. A tutaj, spotykając bardzo przeżywających w swój sposób życie ludzi ze Sky Piastowskie, można coś dostrzec, czegoś się nauczyć. I wzbogacić się jako człowiek.
- Co konkretnie dają ci ludzie z ekipy Grzegorza Lipca?
- Nic nie dają! Chcą żebyśmy ze sobą poprzebywali, podzielili się swoimi doświadczeniami. Dzisiaj przy śniadaniu opowiadam Grzesiowi zupełnie spontanicznie o największych reżyserach na świecie, których miałem okazję poznać...
- Czyli?
- Milos Forman, Darren Aronofsky, Krzysztof Kieślowski, Michael Cimino, David Lynch... Grzesiu słucha z wypiekami. I cierpi potwornie, że nie wziął kamery. A nie wziął jej tylko dlatego, że mu się baterie ładują. To znaczy, że nie ma zapasowych baterii, nie ma drugiego reżysera, asystenta, który by pomógł. I nagle te moje historie to jest taki ogień olimpijski, który ja mu przekazuję, żeby on tym ogniem mógł się ogrzać w swojej pracy i przekazać dalej tę dobrą nowinę. I wykrzyknąć tu, na tym boisku: - Słuchajcie, to jest możliwe!
- W latach 80. byłeś bardzo popularnym polskim aktorem i nagle znikasz...
- Byłem aktorem zajętym nie tylko w Polsce, ale i w Czechosłowacji, i w Niemczech wschodnich. Plany miałem na rok do przodu. Przez ostatnie trzy lata przed wylotem do Ameryki grałem tylko główne role, filmy ze mną dostawały nagrody w kraju, Cannes, San Sebastian, Karlowych Warach. Zawodowo powodziło mi się bardzo dobrze, natomiast po wyjściu z tego świata iluzji, którym był film czy teatr, napotykałem na ulicach coś, co nazwałbym zniewoleniem i zastraszeniem poprzez system. Studiując w łódzkiej Filmówce, byliśmy pierwszym uniwersytetem, który założył Niezależny Związek Studentów Polskich, od tego później inne uczelnie pociągnęły ten ruch. Mieliśmy strajk zamknięty, aż czołgi nie weszły i nie rozwaliły bram, nie poaresztowano przywódców... Ja zawsze poszukiwałem wolności i w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to nie jest ważne, czy jestem sławny, popularny, czy mam pieniądze - tylko czy jestem wolny.
- Ryzykowny wybór...
- To był skok w przepaść. Bilet w jedną stronę. Bez najmniejszej gwarancji, że tam będę uprawiał swój zawód. Nie znałem języka, nie miałem pieniędzy. To była próba artystycznego samobójstwa.
- Ale przeżyłeś.
- Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, co się może stać. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po tych wszystkich walkach z rekinami udało mi się przepłynąć ten ocean. Dziś mieszkam w Santa Monica nad Pacyfikiem, pracuję w swoim zawodzie, mam rodzinę. Wykładam na University of California w Los Angeles aktorstwo filmowe i teatralne. Jestem spełnionym facetem. I stać mnie na to, żeby tu usiąść z tobą na murku i spędzić te kilka godzin z chłopakami.
- Aktor ląduje w Los Angeles i... Od czego musi zacząć?
- To są schody. Nikt cię tam nie zna, zaczynasz od zera. Po pierwsze trzeba nauczyć się języka. Po drugie - zdobyć kartę Związku Amerykańskich Aktorów. Ale żeby ją zdobyć, musisz zagrać w filmie. Czyli ktoś musi cię wziąć do filmu pomimo że jesteś niezwiązkowym aktorem. A jak już zagrasz, to komisja daje ci prawo być w związku, w którym są De Niro, Pacino... Legalnie możesz uprawiać zawód. Dopiero wtedy możesz starać się o agenta, który cię reprezentuje.
- W "Helter Skelter" zagrałeś Romana Polańskiego. To był taki zamysł, żeby w tego reżysera wcielił się aktor z Polski?
- Skąd! Tego tam nie ma. Idziesz na casting, gdzie są dwa tysiące osób. Rolę dostaje jeden - najlepszy. Tutaj casting robiła Phyllis Huffman, która obsadzała do filmów Clinta Eastwooda: od "Bez przebaczenia" po "Listy z Ivo Jimy", jej aktorzy dostali 20 Oscarów. To ona mnie wybrała.
- Zagrać Polańskiego...
- ... to był niebywały przywilej móc się wcielić w mistrza kina, spotkać się z ludźmi, którzy znają go doskonale, bo to oni realizowali ten film. Mówili do mnie tylko Roman i Roman, tak mnie idealnie ucharakteryzowano. Film bardzo udany, i moja rola też - dostałem świetne recenzje w "Hollywood Reporter", "The New York Times", "Variety".
- Agent castingu rządzi?
- To szalenie ważna funkcja! Jak reżyserowałem swój film "Y.M.I", to trzy miesiące robiłem casting i ciągle nie mogłem znaleźć aktorki do bardzo ważnej roli. Robiłem próbne zdjęcia i wśród Indianek z Arizony, i "Playboy" wysłał mi swoje dziewczyny. I wreszcie, podczas otwartego castingu, wybrałem dziewczynę z ulicy. Tam ludzie mają świadomość, że jeśli film będzie dobry, to zobaczy go cały świat. Dlatego tam pracuje się jakby ten film miał być początkiem i końcem dla każdego twórcy. I każdy reżyser zdaje sobie sprawę, że poza znakomitym scenariuszem i całą ekipą, aktor jest tym, kto poniesie historię na ekranie.
- Bohater książki, którą promujesz teraz w Polsce, to ty?
- Tak, to jest fikcja w oparciu o autobiografię. Wydawca nakłonił mnie, by opowiedzieć całą historię w pierwszej osobie. To nie był mój zamysł, a wyszła bardzo ciekawa rzecz właśnie dlatego, że tak została sprowokowana.
- Janusz Kamiński, zdobywca Oscarów za zdjęcia do "Listy Schindlera" i "Szeregowca Ryana", zaproponował ci rolę w swoim filmie?
- To jego trzeci film, który reżyseruje w Hollywood. Miałbym zagrać jedną z trzech głównych ról, postać bardzo negatywną, człowieka, który prowadzi piękne życie rodzinne, a naprawdę to kawał psychopaty. Zdjęcia próbne poszły bardzo dobrze, ale decyzja jeszcze nie zapadła, tak więc proszę Czytelników, żeby trzymali za mnie kciuki.
- Aktor, reżyser, wykładowca, pisarz... No i siedzimy tutaj na Piastowskim na murku, pod tą płaczącą polską wierzbą... Powtarzam: co ty tu robisz człowieku?
- Mój film nazywał się "Why I Am" - dlaczego jestem? Chodzi o sens bytu na ziemi. Dlaczego się urodziłem Polakiem? Z mojej książki dowiesz się, że ja właściwie nie jestem Polakiem. Jestem Rzymianinem, ale jak pójdzie się dalej, w głąb DNA, to nie wiadomo skąd tak naprawdę ta dusza przyszła. Jedno jest pewne: czuję się człowiekiem drogi. Zatrzymałem się na tym murku w Zielonej Górze, a za chwilę mnie tutaj nie będzie. To jak zamknięcie i otwarcie powiek. Życie jest chwilą. Snem, iluzją.
Ekipa Sky Piastowskie zwija blendę, przenosi plan. Grzegorz Dopierała dopisał kolejne wersy: "Niespokojna dusza gna Go wciąż po świecie, z wytyczonej drogi nic go już nie zmiecie".
Kiedy premiera "... że życie ma sens 2"? - pytam Grzegorza Lipca, który film realizuje już od kilku lat. - 2013 rok. Ostateczna data. Mam nadzieję, że na Warszawskim Festiwalu Filmowym - reżyser celuje we mnie z dwóch kamer. - Będę musiał wyłączyć się z życia na dwa miesiące i to zmontować.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?