MKTG SR - pasek na kartach artykułów

KGHM to firma ludzi z pasją. Hutnik Marek nurkuje nie tylko dla przygody

Redakcja
Marek Nedwidek pasjonuje się również podwodnymi poszukiwaniami. Nie bez sukcesów
Marek Nedwidek pasjonuje się również podwodnymi poszukiwaniami. Nie bez sukcesów Fot. archiwum prywatne
Bezpieczeństwo, współdziałanie, odpowiedzialność, odwaga i zorientowanie na wyniki... To wartości KGHM. Marek Nedwidek z Huty Legnica hołduje im i po pracy. Jest... płetwonurkiem

Jak to się zaczęło?
Zdziwi się pan, ale od... wędkowania. Zresztą zawsze kochałem wodę. Od najmłodszych lat z ojcem chodziłem na ryby. To była wielka frajda, ale zawsze bardziej intrygowało mnie to, co dzieje się pod powierzchnią wody. Tam była jakaś tajemnica. I to mi zostało. Zamiast bajek, oglądałem, czytałem wszystko co się dało o Jacques’u Cousteau, który był pionierem podboju głębin. I oczywiście Juliusz Verne.

W tamtych czasach nic nie zapowiadało, że te marzenia mogą się spełnić?
Pierwsze próby, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, wyglądają nawet nieco komicznie. Przede wszystkim za sprawą sprzętu, który u nas był niedostępny. To naprawdę dobrze nie wyglądało. Części z demobilu, kupowane gdzieś na giełdach różnych staroci, wygrzebywane tam ze stosu różnych śmieci. Niektóre rzeczy musieliśmy sami dorabiać. To było dość... egzotyczne. Ale czegóż się nie robi dla takiej przygody.

Nurkowanie dla nurkowania?
Opowieść o tym, jak niezwykły jest ten podwodny świat, o ciszy, tajemnicy snuje się bardzo często. Ja kocham... poszukiwania, zgłębianie tej tajemnicy, lustrowanie dna i ewentualnie dokonywanie tych odkryć. Nawet, gdy były to różne drobiazgi zgubione przez rybaków. Pamiętam radość, gdy znaleźliśmy na dnie niemieckiego jeziora 30 zł.

Z tego co wiem, to te poszukiwania nie polegają na obmacywaniu dna?
Początkowo nieco tak, teraz koncentruję się na sonarach, które zresztą sam przerabiam, udoskonalam. Jako pierwsza osoba prywatna w Polsce miałem sonar boczny. Jako pierwszy zaprojektowałem i zbudowałem tzw. tow fish, czyli tłumacząc z angielskiego - rybkę na holu. To urządzenie montuje się do sonaru bocznego, co znakomicie ułatwia przeszukiwanie dna. „Rybka” bardzo przypomina małą rakietę i jest związana z sonarem dziewięciożyłowym przewodem, którym przekazywane są dane.

Sonar to urządzenie, które widzieliśmy chociażby na filmach o poszukiwaniu wraków?
Krótko mówiąc, to urządzenie, które przy pomocy fal dźwiękowych wykrywa różne przedmioty, określa ich pozycję, umożliwia śledzenie, a nawet rozpoznanie ruchomych i nieruchomych obiektów. Nawiasem mówiąc, ogólną ideę działania tego urządzenia przedstawił już Leonardo da Vinci.

Na czym polega ich udoskonalanie?
Cóż, na rynku dostępne są proste urządzenia przeznaczone chociażby dla wędkarzy. Ja staram się je przerabiać w ten sposób, aby były przydatne dla ludzi takich jak ja, czyli pasjonujących się podwodnymi poszukiwaniami, badaniami tego, co pod wodą i dna.

Podobno jest Pan, sięgając do filmowych porównań, takim Pomysłowym Dobromirem w wersji podwodnej. Ma Pan głowę pełną pomysłów...
Bo i w tej branży jest niesamowity postęp, wkracza tutaj elektronika. Nie tylko mówimy o moich konstrukcjach, ale także o tym, co można kupić, co jest potrzebne. Moją chlubą jest maska zapewniająca łączność przewodową i bezprzewodową nurka ze służbami na powierzchni. A moim szczególnym marzeniem jest podwodny robot, mogący zastąpić nurka na dużych głębokościach i w bardzo trudnych warunkach. Zbieram na niego pieniądze, przyda się bardzo wielu ludziom. Im lepszy sprzęt, tym większe szanse niesienia skutecznej pomocy. Bezpieczeństwo jest najważniejsze.

To trochę brzmi jak z materiału reklamowego KGHM. Bezpieczeństwo, współdziałanie, odpowiedzialność, odwaga, i to nie są tylko słowa.
Rzeczywiście, to już przestaje być takie klasyczne hobby. Ćwiczę m.in. wspólnie z nurkami z PSP, a nawet pomagam w ich szkoleniu. Na przykład w Nowej Soli. Nawiasem mówiąc, wykonałem mapę batymetryczną dna kanału portowego w tym mieście. To jedno z moich ulubionych pod-wodnych zajęć. Współpracuję ze strażakami ochotnikami działającymi na Bałtyku, z Biurem Hydrograficznym Marynarki Wojennej. Na co dzień działam w legnickim klubie płetwonurków Pinoter, który wchodzi w struktury OSP-ORW i jest członkiem prestiżowej federacji CMAS. Jestem również członkiem zarządu OSP - Oddziału Ratownictwa Wodnego Legnica, szkolącego dzieci i młodzież z powiatu legnickiego.

Mapa batymetryczna?
Nie jest to sztuka dla sztuki. W przyszłości, gdyby cokolwiek miało się dziać w miejscach, dla których dziś robimy takie mapy, będzie wiadomo, co znajduje się na dnie, jak ono jest ukształtowane, w czym może nam przeszkadzać lub pomagać. Przy naszych jeziorach czy chociażby nowosolskim kanale portowym, nie jesteśmy w stanie stwierdzić tego na bieżąco, a akcje ratunkowo-poszukiwawcze bardzo często odbywają się po omacku. Wraz z kolegami z Nowej Soli stworzyliśmy mapę batymetryczną jeziora w Łagowie, a robiłem też mapy akwenów m.in. w Kunicach, Jezierzanach, Jaśko-wicach, Szczytnikach, Rokitkach i Spalonej.

Podobno bierze Pan także udział w poszukiwaniach osób zaginionych na wodzie. Niestety, z reguły mają tragiczny finał. Jednak naszym celem jest zawsze niesienie pomocy innym ludziom i jesteśmy gotowi w imię tego podejmować ryzyko. Często zresztą prowadzimy podobne działania na lubuskich akwenach.

I gdzie tutaj frajda z nurkowania? W tych sytuacjach czuję się potrzebny, mogę naprawdę pomóc. I w tym przypadku chciałbym nurkować jak najrzadziej, jak najrzadziej trafiać na wezwania z prośbą o pomoc. A dla przyjemności... Poświęcam się chociażby archeologii podwodnej.

Archeolodzy nie zawsze są zadowoleni z działalności podwodnych poszukiwaczy skarbów.
Tutaj tradycyjnie wiele zależy od samych poszukiwaczy. Dla nas frajdą jest szukanie, a ewentualne znalezienie to jedynie miły dodatek. Nie muszą to być nawet poszukiwania bezpośrednie. Ważny był dla mnie udział, ale jako logistyka, w wyprawie polskich nurków na poszukiwanie wraku ORP „Kujawiak” na Malcie.

To ciekawa historia...
W nocy 16 czerwca 1942 roku polski niszczyciel eskortowy typu Hunt II ORP „Kujawiak” wszedł na niemiecką minę i kładąc się na lewą burtę, zatonął u wybrzeży Malty. Zginęło 13 członków załogi. Polski okręt płynął w konwoju wiozącym zaopatrzenie na Maltę.

Udało się wrak odnaleźć?
Tak, i to było tchnienie wielkiej przygody, o której marzyłem w dzieciństwie. I co ważne, pozycja wraku została utajniona ze względu na obawy przed niekontrolowaną eksploracją. Wrak okrętu jest grobem wojennym i powinien być traktowany z odpowiednim szacunkiem i godnością.

Podobno lubi Pan nurkować w lubuskich jeziorach?
Tutaj, na Dolnym Śląsku wybór mamy ograniczony, a w waszym regionie jest sporo interesujących akwenów, głębokich, a co ważniejsze, z przejrzystą wodą. Często wybieramy się do naszych zachodnich sąsiadów, aby nurkować w wyrobiskach.

Czy to hobby dla każdego?
Oczywiście, zwłaszcza przy dzisiejszej dostępności nowoczesnego, podnoszącego bezpieczeństwo nurkujących sprzętu.

Polskie jeziora czy może jednak Morze Śródziemne lub Morze Czerwone?
Jednak te akweny na południu to całkiem inny wymiar nurkowania. Jednak tradycyjnie musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czego szukamy. To wspaniałe hobby.

Wracając do Morza Czerwonego. Podobno i tam miał Pan okazję błysnąć ratowniczymi umiejętnościami?
To był przypadek i gdyby nie dość dramatyczne okoliczności, zapewne można by było uznać to zdarzenie za humorystyczne, bowiem dotyczyło instruktora nurkowania, który miał się opiekować nurkującymi. Oto na głębokości 28 metrów wyczerpywał mu się zapas powietrza. To podstawowy błąd. Dałem mu swój aparat rezerwowy. Za szybko wynurzyć się nie było można, na szczęście tym razem czasu i powietrza wystarczyło, na styk... To pokazuje, jak ważny jest pod wodą rozsądek. A także odpowiedzialność i myślenie o bezpieczeństwie innych. W KGHM to nasze podstawowe wartości.

Na co dzień jest pan specjalistą nadzoru w dziale remontów i inwestycji Huty Miedzi Legnica. Nie koliduje to, na przykład, w udziale w akcjach poszukiwawczych, ratowniczych?
Tutaj mój pracodawca, czyli KGHM, idzie mi bardzo na rękę, jestem, jako strażak OSP, zwalniany na czas akcji. Wielu moich kolegów pracujących w innych firmach miewa z tym kłopoty. Jednak ważniejsze jest to, że pracuję w stabilnej firmie, która sprawia, że nawet to moje hobby, a raczej pasję pomagania ludziom mogę traktować długofalowo.

***
Jak to się dzieje, że nurek oddycha pod wodą? Butla to prosty zbiornik na mieszaninę oddechową. Wykonana ze stali, bądź grubego aluminium pozwala przechowywać gazy sprężone do ciśnienia przekraczającego 200 bar. Z kolei automat oddechowy, potocznie nazywany pajacykiem, składa się z dwóch reduktorów. Pierwszy zmniejsza wysokie ciśnienie znajdujące się w butli do ciśnienia pośredniego. Drugi redukuje ciśnienie pośrednie do ciśnienia panującego na danej głębokości. Pierwszy stopień znajduje się zaraz przy zaworze butli, a drugi to ten, który trzymamy w buzi i podaje nam powietrze. Oba stopnie redukcji połączone są wężem niskiego ciśnienia oznaczanym literkami LP (ang. Low Pressure). Nie jest to jednak jedyny wąż, który odchodzi od reduktora. Aby kontrolować ilość pozostałego gazu, potrzebny jest manometr, czyli prosty wskaźnik z okrągłą tarczą pokazujący ciśnienie gazu w naszej butli. Ostatnim niezbędnym wężem przykręconym do naszego automatu jest ten do inflacji naszego jacketu, zakończony szybkozłączką. Z kolei jacket to kamizelka pełniąca dwie podstawowe funkcje. Pierwsza to nosidło do butli. Druga to utrzymywanie pływalności. Aby móc swobodnie utrzymać się na pożądanej głębokości lub zmienić ją na inną, musimy regulować ilość powietrza, którą wpuszczamy do zbiorników, w jakie wyposażony jest jacket. (www.divers24.pl)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska