Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ich "Dzień Zwycięstwa" rozstawiony po kątach

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Ryszard Drygasiewicz został prezesem bo, trzeba było wpisać kogoś takiego w papierach. Jego limuzyna jest traktor. Właśnie sieje.
Ryszard Drygasiewicz został prezesem bo, trzeba było wpisać kogoś takiego w papierach. Jego limuzyna jest traktor. Właśnie sieje. fot. Paweł Janczaruk
W Pięknych Kątach czas jakby się zatrzymał. W którym momencie? Chyba wówczas, gdy ludzie mieli nadzieję. Że kiedyś razem, wspólnie zaczną coś robić...

- "Dzień Zwycięstwa"? - odpowiada pytaniem na pytanie mieszkaniec Pięknych Kątów. - Aaaa, sowchoz. Wiesz pan co to sowchoz? Wiesz. To tutaj, w tej bramie.

Zielona tablica na bramie tak wypłowiała, że nie widać ani jednej literki. Kiedyś można było przeczytać, że oto wkraczamy do świata Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej "Dzień Zwycięstwa" w Pięknych Kątach. Ta brama to jakby wrota czasu...

Bo powstała w maju

Piękne Kąty... Może do prawdziwej urody nieco im jeszcze brakuje, ale jedno jest pewne - tutaj jest spokojnie. Wieś odległa o rzut beretem od Siedliska prezentuje się sielsko, anielsko i zdecydowanie nie z tej epoki. A z jakiej? Czy z tej, gdy gospodarzyli tutaj Schőnaichowie, a na centralnym placu miejscowego folwarku kończyły swój bieg tory rolniczych lokomobil, które umożliwiały uprawę na rozległych, ale grząskich nadodrzańskich polach? Nie, raczej czasów nieco późniejszych. Raptem połowy minionego wieku, epoki zwycięstwa.

- Skąd taka nazwa? - odpowiada pytaniem na pytanie Irena Mordal, księgowa spółdzielni. - Zapewne dlatego, że powstała w maju, to i się tak skojarzyła. W 1966 roku.
Księgową zastaliśmy w głównym budynku, wśród stert ziarna. Właśnie ładowała je łopatą na taczkę. W końcu czas siewów.

- Nie, nawet nie myśleliśmy o zmianie nazwy - dodaje. - A komu to przeszkadza? Czy to coś złego, że ludzie się cieszyli ze zwycięstwa? A teraz w tym wszystkim mieszać, we tych wszystkich dokumentach, pieczątkach... To naprawdę wydatek, na który nas kompletnie nie stać. I niepotrzebny.
Po chwili księgowa rusza na pomoc prezesowi Ryszardowi Drygasiewiczowi. Prezes w rękawicach i ze spływającą potem twarzą sypie ziarno do siewnika.
- Za mało siejemy - mówi strapiony.
- A ile ci wyszło? - pyta księgowa...
Pół wieku temu dziennikarze o tym by właśnie pisali. I o kwintalach z hektara.

Bo nic się nie opłaca

O "Dzień Zwycięstwa" walczy w tej chwili pięć osób, taka armią dysponuje w tej chwili spółdzielnia w Pięknych Kątach. Nawet pytani o największy zakład w miejscowości ludzie reagują wzruszeniem ramion. I nie rozumieją dlaczego tych kilka osób jeszcze się szamocze. O, rolnik taki jak chociażby Mazurkiewicz, to rozumieją...

- I po co wszystko? - pyta starszy mężczyzna, "laureat" rolniczej renty, który przekonuje, że dla rolnictwa to nie ma żadnej przyszłości. - Tylko mieć ziemię i brać unijne dopłaty, jak ci wszyscy rolnicy, którzy mieszkają w Warszawie, czy Zielonej Górze. Ja tam nawet przy domu nic nie sadzę...

Rolnicze spółdzielnie produkcyjne miały jeszcze niedawno koszmarną opinię. Stały się symbolem paskudnej komuny, która rozkułaczała i zabijała polskie rolnictwo. Spółdzielnie powstawały, gdy chęć jej założenia - nomen omen - zgłosiło co najmniej pięciu rolników. 60 lat temu gwarantowano przywileje - ulgi w podatkach, ubezpieczenie na starość, opiekę lekarską i ulgi w kształceniu dzieci. U progu lat 50. powierzono ich tworzenie aparatowi partyjnemu i urzędom bezpieczeństwa. Do kompletu obowiązkowe dostawy... Dziś próżno tłumaczyć, że w wielu krajach, a także w Polsce spółdzielczość rolnicza doskonale prosperuje...

W "Dniu Zwycięstwa" w Pięknych Katach trudno dopatrzyć się śladów triumfu, ba, sukcesu. Nieco zadbanego, ale muzealnego sprzętu, monstrualna kałuża na środku placu, przeżarty korozją punkt przechowywania sprzętu przeciwpożarowego. I tablica, gdzie kiedyś widniała nazwa.

Bo klimatyzacja za droga

"Dzień Zwycięstwa" gospodaruje na stu hektarach i o jak najwyższe plony walczy pięć osób.
- Gdyby pojawił się dobry kupiec powinniśmy to wszystko rzucić, sprzedać - sugeruje księgowa. - Przed rokiem za zboże dawali 20 zł. Byli tacy, co zbożem palili. My też próbowaliśmy. Lepiej ogień trzyma niż miał węglowy, ale serce boli. Trzoda się nie opłaca, bydło się nie opłaca... Nic się już nie opłaca.

ZUS płacą na czas, gros pieniędzy idzie na wypłaty. Szału nie ma, ot, wystarczy na to, aby rodziny przetrwały, ale o inwestowaniu nie ma mowy. Traktor, którym jeździ prezes liczy 26 lat. A gdzie klimatyzowana kabina, hi fi?

- Gdybyśmy kupili taki jeden ciągnik moglibyśmy się spakować natychmiast - tłumaczy Drygasiewicz. - Nasze mają co najmniej ćwierć wieku. Staramy się to wszystko jakoś łatać. I jeździ.
Przed laty na stolarni pracowało pięć osób, w grupie budowlanej osiem, przy produkcji podstawowej, w polu, robiło jakieś dziesięć osób.

- Pewnie, a w biurze to z dziewięć siedziało - sarkastycznie komentuje prezes.
- Już byś Rysiek takich głupot nie gadał - denerwuje się księgowa, która jeszcze biurową robotę pamięta.
- Jak nie, jak tak - i prezes wylicza - Prezes, zootechnik, mechanizator, księgowa, sprzątaczka...

Bo szczęścia nie mieli

Wieś mówi, że przegrali. Oni z tym się nie zgadzają. Nie stoją w kolejce do pośredniaka, mają alternatywę dla wysiadywania przed sklepem z tanim winem. Nie muszą przed dzieciakami się wstydzić, że nic nie mają, nie potrafią. Że są do niczego. Mają przecież swoją spółdzielnię, są przecież właścicielami. To wszystko jest ich, mimo że czas jakby zatrzymał się tutaj w chwili, gdy na plac wjechały nowe traktory. Albo i jeszcze wcześniej, gdy okazało się, że kułacy wygrali, a robotniczo-chłopski sojusz wcale nie musi prowadzić do zwycięstwa.

- Czego nam zabrakło? - odpowiada pytaniem na pytanie księgowa. - Może dodatkowej działalności? A może odrobiny szczęścia...? Na przykład w Rejowie spółdzielnia dobrze stoi. Oni poszli w specjalizację. Ale Stara Wieś sprzedała i rozmawiałam niedawno z nimi. To z nas się śmieją, że jeszcze się męczymy...
I księgowa wraca do łopaty zaznaczając, aby jej zdjęcia broń Boże do gazety nie dawać. Prezes odpala służbową "limuzynę" - traktor i jedzie w pole. Jakby się dało to sprzedaliby to wszystko w cholerę. Tak mówią. Ale widać, że gdy pojawi się ktoś nawet z tą grubą kasą, wyłoży pieniądze, będzie bolało. Bo i ten dawny folwark i te sto hektarów, stare traktory, maszyny pamiętające złotą erę produkcyjnych spółdzielni to kawał ich życia.

I ich nadziei na dzień zwycięstwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska