MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Głogowianka zabiła męża kijem. Sąsiedzi są w szoku

(don)
fot. archiwum policji
- Na zewnątrz sielanka. Wszystko cacy. On wpatrzony w nią jak w obrazek - opowiadają znajomi i sąsiedzi. Dlaczego więc 48-letnia głogowianka pobiła na śmierć swego męża kijem od szczotki?

12 kwietnia do bloku w centrum miasta przyjechało pogotowie ratunkowe. Na pomoc mężczyźnie, 52-letniemu Andrzejowi K. Lekarz stwierdził zgon.

Dyspozytor pogotowia zawiadomił policjantów, a ci zatrzymali troje domowników. Renatę K. - 48-letnią żonę zmarłego oraz jej dwoje dorosłych dzieci. Córkę i syna. - Otrzymała zarzut spowodowania ciężkich obrażeń ciała, których skutkiem był zgon jej męża - mówi prokurator rejonowa w Głogowie Liliana Łukasiewicz. - Przyznała się, grozi jej od 2 do 12 lat więzienia.

Miała pobić męża bukowym, grubym i ciężkim kijem od szczotki. Obecnie przebywa w areszcie śledczym we Wrocławiu, będzie tam trzy miesiące.
Córkę i syna puścili na wolność, ale za poręczeniem majątkowym po 500 zł. Są także objęci dozorem policyjnym. Utrudnianie śledztwa poprzez zacieranie śladów przestępstwa - to zarzut prokuratury wobec nich. Grozi im od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. - Odizolowaliśmy ich od matki, żeby nie mogli się porozumiewać - mówi prokurator Łukasiewicz.

Wszyscy wokół są w szoku. - Pan Andrzej to taki miły, spokojny, nikomu nie wadzący człowiek. Z pieskiem na spacery chodził, w żonę był wpatrzony - opowiadają o nim znajomi. Żonę bardzo kochał, szalał za nią. Dla niej wiele lat temu zostawił swoją pierwszą rodzinę - żonę i kilkoro dzieci.

Tragedia rozegrała się w czterech ścianach. W jednym z setek podobnych do siebie bloków, w centrum Głogowa. Sąsiedzi biją się w piersi, że nic nie widzieli, nic nie słyszeli. Z opowieści różnych ludzi, z którymi się spotkałam, układa się historia tego wieczoru i poranka.

Andrzej K. razem z żoną prowadzili bar piwny w centrum miasta. On był w pracy do 22.00. Zamknął bar, a potem poszedł jeszcze z kolegą na piwo. Ludzie mówią, że miał zadanie - przynieść żonie butelkę wódki, na sen. Tak jak przynosił wiele razy.
Jedna z sąsiadek opowiada, że około czwartej nad ranem wychodziła do pracy. Okno w mieszkaniu K. było uchylone, telewizor chodził na cały regulator. - Wtedy pomyślałam, że chyba zwariowali, żeby tak głośno włączyć telewizor. A teraz myślę sobie, że to może żeby coś zagłuszyć - opowiada.

Wszystko wskazuje na to, że tej nocy w domu byli wszyscy domownicy. W niewielkim mieszkanku - żona z mężem, córka pani Renaty z dzieckiem oraz jej syn.

Około siódmej rano przyjechało pogotowie ratunkowe. Andrzej K. już nie żył. Lekarz stwierdził zgon. - Andrzej, nie rób mi tego! - krzyczała podobno Renata K. Wyła i płakała z rozpaczy. Opowiadają tak sąsiedzi.

- Nie chce mi się wierzyć w to wszystko - mówi jedna z kobiet. Ale zaraz potem dodaje, że w sumie to nie wiadomo, co tam u nich za drzwiami się działo, bo nikt do nich nie chodził.

Andrzeja K. pochowano na cmentarzu przy ul. Świerkowej. Sąsiedzi nie wypatrzyli na pogrzebie ani Renaty K., ani jej dzieci. - Pogrzeb zorganizowała jego pierwsza żona. Były też jego dzieci z pierwszego małżeństwa. Wszyscy ludzie im składali kondolencje - opowiadają ludzie.

Dzieci pani Renaty, chociaż z Andrzejem K. mieszkały od wielu lat, jednak chyba do końca go nie zaakceptowały. Ludzie opowiadają, że Andrzej K. miał nawet konflikt z pasierbem.

- Prawda jest taka, że Andrzej ostatnio nie był w sosie. Czasami chodził ze spuszczoną głową i skarżył się, że już nie może wytrzymać - słyszę. Ale o co mu konkretnie chodziło? Tego dziś już nie wiadomo.

- On był spokojny, ugodowy, przyjacielski, ale wszystkich się bał - opowiada jego kolega. I zaraz rozpoczyna historię o tym, jak we wszystkim słuchał żony.
- Ona tylko głośniej coś powiedziała, a on już stawał na baczność - opowiada. Ktoś inny dodaje, że jego zdaniem Andrzej K. był przez żonę tyranizowany. - Podobno go już wcześniej biła, ale kto to wie - mówi.

Wiadomo jedno. W tym domu był alkohol. Pił on, i ona też prawdopodobnie piła. - Mamy takie informacje, że ten pan nadużywał alkoholu - mówi prokurator Liliana Łukasiewicz. - Ale jak to się przełożyło na tę tragedię, tego jeszcze nie wiadomo.
Razy zadane drewnianym kijem musiały być bardzo silne, bo Andrzej K. miał wiele urazów, był pobity na całym ciele - miał liczne siniaki, połamane żebra i rany na głowie.

Jeszcze nie wiadomo, co było bezpośrednią przyczyną jego zgonu - mogło to być wykrwawienie lub coś innego. Wypowiedzą się na ten temat lekarze z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska