Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Falubaz mistrz, mistrz!

Marcin Łada 68 324 88 14 [email protected]
Prezes Robert Dowhan ma już koszulę ze "szlaką” z brązowego stadionu w Częstochowie. Zapowiedział, że obok powiesi toruńską... złotą, a później kolejne.
Prezes Robert Dowhan ma już koszulę ze "szlaką” z brązowego stadionu w Częstochowie. Zapowiedział, że obok powiesi toruńską... złotą, a później kolejne. fot. Maciej Murawski/GazetaPomorska
"Majster" jest w Zielonej Górze, choć przeciw Falubazowi sprzysięgła się w finale pogoda, a później arbiter niedzielnego meczu. Ta drużyna była jednak nie do zatrzymania.

KOMENTARZ

KOMENTARZ

Szczęście

Nie wiem, jak wy, ale nasza załoga jechała na rewanż do Torunia z przygodami. Na dzień dobry złapaliśmy gumę. Szybka wymiana i ruszyliśmy dalej. Zapas miał lekkiego kapcia, więc chcieliśmy go dopompować i wtedy strzelił wentyl. Zakręciliśmy.

Znalezienie czynnego zakładu wulkanizacyjnego graniczy w niedzielę z cudem, ale na przedmieściach Inowrocławia udała się nam ta sztuka. Majster z malutkiego i ukrytego na osiedlu domków jednorodzinnych warsztatu przyjechał nam pomóc. Powiedział, że ma miękkie serce, a do tego był akurat w okolicy na zakupach, bo mieszka w innej miejscowości. Mogliśmy ruszać dalej, a koledzy stwierdzili, że to dobry omen. Skoro my daliśmy radę, to żużlowcy tym bardziej.

Jeśli już jesteśmy przy szczęściu. Brakowało go przez dobre dwa tygodnie, kiedy czekaliśmy na pierwszą odsłonę finału, a dopisało w Toruniu. Deszcz nie oszczędził Motoareny i zamienił tamtejszy betonik w "szybką plastelinkę". Falubaz doskonale wiedział, jak się przygotować na takie warunki. Przypadek? Jak czynny w niedzielę zakład wulkanizacyjny.

A mrożący w krew w żyłach XIV wyścig? Arbiter dopatrzył się faulu Rafała Dobruckiego, którego nie było. Prawdopodobieństwo, że w powtórce Adrian Miedziński popełni błąd na prowadzeniu graniczyło z cudem, a jednak się zdarzyło. Jak zakład wulkanizacyjny...

Ale wcale nie uważam, że wszystko było tylko dziełem szczęścia. Zawodnicy pomagali mu przez cały sezon i mogli liczyć na wsparcie wyjątkowych fanów. Ci ostatni nigdy nie zwątpili w swych "rycerzy". Byli z zespołem, kiedy spadał i rozpaczliwie walczył o utrzymanie. Krytykowali, chwalili, trzymali rękę na pulsie. Falubaz to oni. Zadziorni, pomysłowi, czasem niegrzeczni. Ale przecież sami napisali: "Złoto dla zuchwałych". Brawo! Brawo! Brawo!

Marcin Łada

Życie napisało niesamowity scenariusz najważniejszego dwumeczu w sezonie. Październikowy weekend zapisał się w historii polskiego żużla naprawdę tłustymi literami. W sobotę niespotykane przedsięwzięcie przy Wrocławskiej, gdzie zielonogórzanie w przeciągu 16 godzin ułożyli nowy tor, a w niedzielę cud na toruńskiej Motoarenie. Falubaz pokonał Unibax 48:42 oraz 40:38 i założył złote medale drużynowych mistrzostw Polski.

Najlepsi kibice w kraju czekali na "majstra" 18 lat i dwa tygodnie. Jeszcze długo będziemy wspominali cztery nieudane podejścia do spotkania w Zielonej Górze. Ubijanie, udeptywanie i niepotrzebne oskarżenia o celowe podlewanie toru. Falubaz zamknął usta krytykom, wywiózł mokrą "szlakę", położył suchy dywanik i jeszcze pokonał obrońców tytułu. Bohaterem pierwszej odsłony był Grzegorz Zengota (13 pkt. oraz 1 w rewanżu). Po porannym treningu miał najbardziej niewyraźna minę, a wieczorem odstawiał rywali już na starcie. Sześć punktów zaliczki, które nasi wieźli do "Pierników" było głównie jego zasługą. Jedni mówili, że to mało, optymiści, że wystarczy. Na szczęście zawodnicy i trener nie kalkulowali.

Na Motoarenie było zwykle twardo, ale nie w niedzielę. Nawierzchnia na prostej startowej uginała się jak gąbka. Skąd my to znamy? Z Zielonej Góry. Pobieżne oględziny potwierdziły się podczas spotkania. Zielonogórzanie nie mieli większych problemów z wygrywaniem startów i dyktowali później warunki na dojeździe. W tym elemencie brylowali przede wszystkim Piotr Protasiewicz (8 i 3 bonusy oraz 8 i 2) i Fredrik Lindgren (10 i 1 oraz 8 i 2). Bardzo walecznie na wyjściu spisywali się z kolei Rafał Dobrucki (9 oraz 7) i ten, który sprawił największą niespodziankę, Niels Kristian Iversen (0 oraz 7). Duńczyk nie bał się starć na żyletkę, choć jeszcze rano leżał podłączony do kroplówki w szpitalu. Zatrucie pokarmowe i dodatkowa porcja płynów wyzwoliły w nim agresję, na którą czekaliśmy cały sezon. To on był także bohaterem ostatniej akcji w niesamowitym XIV wyścigu.

Przypomnijmy, przed biegami nominowanymi Falubaz prowadził w dwumeczu 88:80 i żeby zachować szansę na zwycięstwo, gospodarze musieli uderzyć na 5:1. W pierwszym podejściu byli blisko sukcesu, ale na drugim okrążeniu doszło do karambolu. Prowadzący Adrian Miedziński zauważył, że "Rafi" chce mu uciec pod łokciem. Zbliżył się do kredy i zmusił rywala do przymknięcia gazu. W tym samym czasie za plecami (!) Dobruckiego do ataku po zewnętrznej szykował się Wiesław Jaguś.

Niestety, "Jagoda" wykonał manewr przejścia pod deski równocześnie ze zwalniającym Dobruckim i naciął się na jego tylne koło. Arbiter Andrzej Terlecki popełnił błąd i wykluczył naszego zawodnika. Kamery dowiodły, że sprawcą przerwania biegu był żużlowiec z Torunia. Gdyby nie powtórka, waleczna postawa Iversena i wielki pech "Miedziaka", moglibyśmy być świadkami ogromnego skandalu.
- Nie wypieram się, że przymknąłem gaz. Adrian Miedziński przeciął mój tor jazdy i nie mogłem wjechać mu na plecy - ocenił później Dobrucki.

Zastanawiające jest także to, że Terlecki dokładnie widział faule gości, a puścił na przykład lotny start Ryana Sullivana...
- Wybaczamy sędziemu błędy, bo był dziś ósmym zawodnikiem w Toruniu - skwitował szczęśliwy po zwycięstwie Grzegorz Walasek (3 oraz 6). My też.
To już historia. Teraz przyszedł czas na wymianę szalików i koszulek. Od 25 października jedyną poprawną pisownią jest: Falubaz Zielona Góra - pięciokrotny mistrz Polski w latach: 1981-82, 1985, 1991 i 2009.

- Jestem tak wzruszony, że nie zwracam uwagi ani na deszcz, ani na błoto, które mam na sobie. Udowodniliśmy dziś, że zasługujemy na złoto. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy w nas wierzyli. Pesymistom także. Długo na to czekaliśmy i małymi kroczkami zmierzaliśmy na szczyt. Mam nadzieję, że na nim zostaniemy - mówił prezes Robert Dowhan.

- Gratulujemy tym wszystkim, których dziś brakuje: Wieśkowi Pawlakowi, Arturowi Pawlakowi, Andrzejowi Zarzeckiemu i Rafałowi Kurmańskiemu - dedykował "Greg".
- Mam już kilka siwych włosów, a przybyło dużo więcej - przyznał Protasiewicz. - Nie chcę nikomu kadzić, ale zasłużyliśmy sobie ciężką pracą całego klubu. To nasz wielki sukces.
Najbardziej cieszyli się ci, którzy z racji wieku nie mają jeszcze w kolekcji złotych medali DMP: Patryk Dudek (2 oraz 3) i Zengota.

- Tym bardziej cenny, że wywalczony z drużyną z mojego miasta, której zawsze kibicowałem. Będę o nim pamiętał do końca życia - powiedział "Zengi".

Zielonogórzanie popijali szampana i z radością bawili się świeżutkimi medalami, a "Anioły" w ciszy pakowały sprzęt. - Rozczarowanie? Falubaz był po prostu lepszy w dwumeczu i tego się nie da ukryć - ocenił prezes Unibaksu Wojciech Stępniewski, kiedy zgasły już jupitery.- Deszcz na pewno pomógł w tym wszystkim, ale dla nas, organizatorów, najważniejsze było rozegranie zawodów. Mogliśmy to przekładać, kombinować, orać...

Stępniewski miał pretensje jedynie do postawy Roberta Kościechy. Dodał, że myślami jest już przy składzie na kolejny sezon. Zmian nie będzie dużo, ale ich jakość zrobi wrażenie.
U nas na razie święta, ale temat transferów pewnie jeszcze wróci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska