Za oknem zmierzch, ulicę Chrobrego w Skwierzynie oświetla żółte światło latarni. Z. Kurzawski opowiada mi o swoim dzieciństwie. Urodził się w 1929 r. w Międzychodzie, który dziewięć lat wcześniej przyłączony został do odrodzonego po zaborach państwa polskiego. Na mocy Traktatu Wersalskiego z 1919 r. Skwierzyna została w Niemczech i nazywała się Schwerin an der Warthe.
– Po wybuchu drugiej wojny Niemcy wysiedlili moją rodzinę do Rzeszy. Kiedy ojciec wrócił z kampanii wrześniowej, razem z rodzicami i braćmi zostaliśmy deportowani do Skwierzyny – wspomina.
Rodzina miała wiele szczęścia. Do Skwierzyny wywieziono wielu mieszkańców Międzychodu - nauczycieli, powstańców wielkopolskich i przedstawicieli lokalnych elit, których potem rozstrzeliwano i chowano w bezimiennych mogiłach w Puszczy Noteckiej. Kurzawscy trafili do majątku rodziny Grueneberg. Ojciec Jan został skierowany do pracy w krochmalni. - Nosiłem mu wodę do picia i wracałem z krochmalem - opowiada.
W 1940 r. w gospodarstwie powstał obóz francuskich jeńców wojennych. Dwa kolejne utworzono w Krobielewie i za Popowem. Osadzeni w nich Francuzi dostawali paczki czerwonego krzyża, a w nich herbatę, konserwy i czekoladę, która w latach wojny była prawdziwym rarytasem. Kilkunastoletni Zygmunt zaczął handlować z jeńcami. Przynosił im wędzoną słoninę i wracał do rodziców z czekoladą. Skąd miał słoninę? Z miejscowej rzeźni, w której pracowali Polacy z obozu w Słońsku. Ryzykował przy tym życiem swoim i bliskich. Gdyby został przyłapany przez Niemców, cała rodzina skończyłaby na szubienicach.
- Chodziłem pod rzeźnię wycinać pokrzywy dla kaczek i kur. Brałem koszyk i ubierałem długi płaszcz. W ogrodzeniu była dziura, w której jeńcy chowali połączone sznurkiem połcie słoniny. Zawieszałem je na karku, chowałem pod płaszczem i wracałem do domu. Nawet się nie bałem, bo nie zdawałem sobie sprawy z ewentualnych konsekwencji - snuje swoją opowieść.
Dzieciństwo Z. Kurzawskiego skończyło się 5 marca 1941 r., czyli w dniu jego 12 urodzin. podobnie jak rodzice oraz starci bracia został przymusowym robotnikiem. Oporządzał zwierzęta, zajmował się końmi.
- Właścicielka majątku Felicja Grueneberg była dla nas bardzo dobra. Dawała nam ubrania i buty. Jej służąca Dora była dla nas jak druga matka. Przed wejściem Rosjan obie uciekły w głąb Niemiec. Po zakończeniu wojny przez wiele laty utrzymywaliśmy kontakty. Felicja przyjeżdżała do Polski i przysyłała nam listy - mówi.
Pan Zygmunt doskonale pamięta dzień 30 stycznia 1945 r., kiedy przez miasto przejechały radzieckie czołgi, a mieszkańcy pochowali się po piwnicach. Zaczęła się gehenna niemieckich cywili. Przez miasto przelała się fala morderstw, gwałtów, rabunków i podpaleń. Po utworzeniu polskiej administracji sytuacja nieco się uspokoiła, a latem opuszczone przez Niemców domy zaczęli zajmować przesiedleńcy ze wschodu.
Rodzina Kurzawskich została w Skwierzynie. Zygmunt początkowo zajmował się gospodarstwem. W 1950 r. ukończył szkołę i potem zrobił kurs kombajnisty. W 1955 r. ożenił się z Bronisławą. Doczekali się dwóch synów - Mirka i Marka, a on sam zaczął pracować w pogotowiu ratunkowym. Wolne chwile spędzał na rybach i w ogródku. I tak doczekał emerytury. Co jest najważniejsze w życiu? - Rodzina - odpowiada bez namysłu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?