Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do rodzinnych Kresów wraca już tylko w snach

Beata Igielska
Helena Czuryło. Ma 95 lat. Lubi pracę w ogrodzie i rodzinne spotkania. Często ogląda telewizję i czyta codzienną prasę, zwłaszcza "Gazetę Lubuską”.
Helena Czuryło. Ma 95 lat. Lubi pracę w ogrodzie i rodzinne spotkania. Często ogląda telewizję i czyta codzienną prasę, zwłaszcza "Gazetę Lubuską”. fot. Beata Igielska
Rozmowa z Heleną Czuryło, mieszkanką Skwierzyny, pochodzącą z Kresów.

- Jak wyglądało pani dzieciństwo?- Urodziłam się w Iszkołdzi, w powiecie nowogródzkim. Miałam cztery siostry i trzech braci. Dużo pomagaliśmy rodzicom w polu i w ogrodzie, ale był też czas na zabawy. We wsi mieliśmy orkiestrę, która grała w soboty na potańcówkach. Z koleżankami chodziłam na kursy kroju i szycia. Byłyśmy pogodnymi i wesołymi dziewczynami. Tę sielankę przerwała wojna.

- Jak przetrwaliście okupację?- Mąż starszej siostry był polskim oficerem, więc musiał uciekać. Potem ona trafiła na Syberię, a my żyliśmy w niepewności i obawie o ich losy. Rosjanie spalili szkołę i strasznie panoszyli się w okolicy. Dużo pili, więc byli nieobliczalni. Po nich przyszli Niemcy, którzy nie byli lepsi. Rozstrzeliwali ludzi i zabierali ich do obozu za Baranowiczami. Nikt stamtąd nie wracał, więc żyliśmy w ciągłym strachu i w biedzie, bo wojsko zabierało żywność. Kto nie odstawiał mleka, musiał oddać krowę, a to była nieraz śmierć głodowa dla rodziny. Potem wrócili sowieci. Wielu młodych wciągali do swojego wojska i mordowali Polaków. Terror panował w dzień i w nocy.

- Co z tego okresu najbardziej utkwiło pani w pamięci?- Wylegitymowanie mnie przez sowieckiego żołnierza. Zabrał mi dowód, więc wciąż się bałam, że zostanę gdzieś wezwana i przepadnę bez śladu, tak jak wielu sąsiadów. Przez jakiś czas ukrywałam się nawet. Musiało minąć kilka miesięcy, zanim przestałam o tym ciągle myśleć. Przez brak dowodu miałam potem duże problemy, bo przed wyjazdem do Polski potrzebna była karta repatriacyjna, a ja nie mogłam jej dostać. Na szczęście znajomy załatwił mi dokumenty, ale były w nich błędy i potem trudno było to odkręcić po przyjeździe do kraju.

- Jak trafiła pani do Skwierzyny?- Najpierw późną jesienią 1945 r. przyjechałam z rodziną do Wrześni. Stamtąd trafiliśmy na rok do Strzałkowa, a potem zamieszkałam w Rąpinie koło Drezdenka. Tam odnaleźliśmy się z częścią bliskiej rodziny, m.in. z siostrą i jej mężem. Zarabiałam na życie szyciem, bo nie chciałam pracować w pegeerze. Maszynę kupiłam za sprzedane grzyby. Mieszkający w okolicy Wielkopolanie uważali byłych Kresowiaków za gorszych. Mówili nawet "panie, panowie i wy, ludzie zza Buga". Dziś podchodzę do tego z rozbawianiem, ale wtedy nie było to przyjemne. W latach 60. osiadłam z rodziną w Skwierzynie i tu na dobre zapuściłam korzenie.

- Tęskni pani za rodzinnymi stronami?- Kiedyś żal było wyjeżdżać, a teraz nie ma do czego wracać. Po naszym rodzinnym domu został tylko duży kamień. Teraz tu jest mój dom. Przywykłam do ogrodu, sąsiadów, znajomych, którzy są bardzo sympatyczni i mili. Nie wyobrażam już sobie siebie w innym miejscu. Do moich Kresów wracam teraz tylko w snach.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska