Sobota, późne popołudnie. Perła ziemi Lubuskiej. Łagów pełen jest ludzi. Dziś, obok „zwykłych” turystów zaczynają się zjeżdżać widzowie na koncert w amfiteatrze. Po jeziorach suną rowerki wodne, restauracyjne ogródki wypełnione są ludźmi. Przed stoiskami z goframi, lodami, przekąskami, poustawiały się kolejki. Ruch jest też przed wiejską biblioteką. Migają białe płaszcze z czerwonymi, joannickimi krzyżami. Ze środka wychodzi kobieta w stroju średniowiecznej mieszczki. Słychać śmiechy i pokrzykiwania: „Bracie Krzysztofie!”, „Bracie Robercie!”. To już ostatnie przygotowania.
Jeszcze ktoś poprawia rajtuzy, ktoś inny zakłada hełm. Brat Krzysztof rozdaje puszki., które przygotowała gmina. Dziś zbierać będą na pomoc pogorzelcom z poblis kiego Toporowa. Za chwilę w wakacyjną ciżbę wyruszy Patrol Joannicki.
***
- To jest coś fantastycznego, bo jesteśmy grupą ludzi o różnych profesjach, a powstał taki ruch, taka konsolidacja, takie szczęście, że z radością co tydzień wychodzimy na ulice i nie wiemy co nas spotka. Chodzić w rajtuzach? No niby słabo dla faceta. Ale my się nie wstydzimy. Na początku patrzyli na nas jak na szajbniętych, ale z czasem zaczął się poklask, akceptacja i deklaracje pomocy. No i za każdym razem jest to przygoda - mówi na odchodnym brat Waldek, w cywilu wrocławski prawnik po pięćdziesiątce.
- Dla jednych to są szmatki, dla innych nie - zaczyna filozoficznie brat Robert (na co dzień szycha w fabryce czekolady). - Jak tylko zadzwoni brat Krzysztof, że będzie patrol, a jestem na miejscu, to idę. Mam satysfakcję, że dajemy radość turystom. Ważne jest to, że po latach, patrząc na zdjęcia z nami, od razu uruchomi im się skojarzenie. „Aha! Joannici, czyli Łagów”.
- Mnóstwo ludzi się pyta, a kto to byli ci Joannici? A co to za stroje? Widać że się to się ludziom podoba - mówi Sylwia, pielęgniarka. Do Łagowa przyjeżdża od siedmiu lat, a do udziału w Patrolu namówił ją brat Krzysztof, mieszkający w sąsiedniej przyczepie na kampingu. Strój mieszczki kupiła sobie sama. - Oczywiście, z racji zawodu, mocno przemawia do mnie ta charytatywna strona Patrolu. A ludzie chętnie wrzucają do puszek Joannitów.
***
- Ty, patrz, rycerze!
- Nie to nie są rycerze, to Joannici!
- Można zrobić sobie z nimi zdjęcie?
- Nie wiem, zapytaj
Patrol wszedł właśnie do ogródka jednego z lokali. Przy stolikach zrobił się szum. Joannici nie zaczepiają nikogo, nie starają się być dodatkiem do kotleta. Rozkładają ulotki dotyczące zbiórki. Jeśli ktoś chce, chętnie pozują do zdjęcia. Po chwili wychodzą.
- No i co? Trzeba był sobie zrobić fotkę.
- Złapiemy ich nad jeziorem, będzie lepsze tło.
***
- Patrol zauważyłem w tym roku. Potem zadzwonił Krzysztof z propozycją dołączenia. Zapytałem, czy mogę wziąć żonę i córkę. Nie było problemu - mówi brat Krzysztof, czterdziestoparolatek, rodowity Łagowianin (zajmuje się serwisem opon). - Drażni mnie, że miejscowi to potrafią tylko narzekać, że nic się nie dzieje, ale sami dupy nie ruszą. Poszliśmy raz, drugi, no i wszyscy się wkręciliśmy. Żona jest tylko trochę zła, bo po pracy zamiast do domu, biegam do stolarni. Potrzebne są nam tarcze!
- Mój mąż to za dużo mówi - śmieje się Karina. - A mówiąc poważnie, fajne jest to, że rozwijamy się pod kątem charytatywnym. Mieszkam w Łagowie od 15 lat i dobrze jest też zrobić coś dla tego miejsca, dla ludzi. No i widzę, że sprawia to też przyjemność Amelce. Nikt jej nie każe chodzić z nami, a przebiera się i chodzi.
- Fajnie widzieć, że sprawiamy ludziom radość - przyznaje Amelia (10 lat). - No i prawda jest taka, że tak naprawdę jestem bardzo nieśmiała. A z nimi nie wstydzę się przebierać, pozować do zdjęć.
***
Alejka nad jeziorem w pobliżu słynnej łagowskiej bramy. Tu już nie ma przeproś. Joannici ustawiają się do zdjęć z kolejnymi osobami. Są starzy, młodzi, rodziny, dzieci. Właśnie jakiś emeryt podnosi dumnie plastikowy miecz. Po chwili kolejna osoba przejmuje oręż. Dwie dziewczyny obserwują zbiegowisko.
- Zrobimy sobie fotki? - pyta jedna.
- Nie chodźmy, widzisz że kolejka - odpowiada druga.
- Nie ma nieprzyjemnych uwag. A podpici młodzi ludzie nie dość że chętnie robią zdjęcia, to potrafią wrzucić do puszki i 50 zł - zauważa brat Waldek, który w Łagowie znalazł swoje miejsce na ziemi. - Ja po prostu rezonuję z tym miejscem - oświadcza. Zaczął przyjeżdżać do Łagowa w 2002. Na początku było to kilka weekendów w roku. W ostatnim policzył, że spędził w Łagowie ponad trzy miesiące.
- Czuję obowiązek asymilacji z miejscowymi. Przecież chodzę po ich ścieżkach, oddycham ich powietrzem. Dlatego mam poczucie że powinienem się w ten Łagów wkupić swoim zaangażowaniem. Rok temu poznałem Krzyśka, ale już od pięciu lat, raz w miesiącu biorę worek, obchodzę jezioro i zbieram śmieci. Czasem z córką, czasem z żoną. W ogóle najbardziej cieszę się z tego, że udało mi się przekonać do tego miejsca żonę - wyznaje. - A Joannici? Podróże kształcą i w wielu miejscach można spotkać takie atrakcje. Na przykład legionistów rzymskich pod Koloseum, z którymi można sobie pstryknąć focię. Tylko oni robią to zarobkowo, a my charytatywnie.
***
Siedzimy z bratem Krzysztofem (biznesmen po pięćdziesiątce z branży związanej z reklamą) na kampingu, na ławeczce nad jeziorem. Spokój, cisza, kaczki, jakiś perkoz podpłynie.
- No i jak nie kochać tego miejsca. Wystarczy odejść 100 metrów od zamku i jesteś w innym świecie - wzdycha. To on jest sprawcą i motorem joannickich patroli. Opowiada, że do Łagowa przyjeżdżał z rodzicami, potem na studiach bywał na Lubuskim Lecie Filmowym. Od dziesięciu lat jest już tu coraz bardziej na stałe. W ubiegłym roku był w Łagowie ok. 40 razy. Czasem na weekend, a czasem tylko na chwilę.
Zaczął czuć się tu u siebie, a co za tym idzie, zapragnął, by to miejsce było coraz lepsze.
- Zaczęło się od ptaków. Jest tu ich mnóstwo, podpływają do ludzi, a ci je karmią. Aż w końcu padł łabędź. Okazało się że powodem była kwasica. Poczytałem i zrobiłem tabliczki i plakaty, które informowały czym można karmić ptactwo - opowiada. - Zresztą sam popatrz.
Za kępą tataraku (a może to inna trzcina?) grupka dzieci karmi kaczki. Mozolnie rwą trawę i kępki podtykają ptakom pod dzioby. Kaczki jedzą ze smakiem.
- To jest naprawdę wielka satysfakcja - komentuje. Po kaczkach i łabędziach przyszedł czas na śmieci i tabliczki „Miałeś siłę przynieś pełne. Zabierz puste, są lżejsze”. No a w końcu przyszła pora na to, by w jakiś sposób rozruszać tą tubylczo-turystczną społeczność. Najpierw zaprosił do Łagowa dwójkę performerów ulicznych, którzy robili teatr ognia. Okazało się, że zebrali do kapelusza więcej niż w Międzyzdrojach. To dało mu do myślenia. Pamiętał, że w gminie są stroje Joannitów, zakupione przy okazji odbywającego się kilka lat temu Pikniku Joannickiego. Aneta Bączyk-Mazurkiewicz, dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej, okazała się osobą sprzyjającą oddolnym inicjatywom.
- Dwa lata temu skrzyknąłem znajomych i wzięliśmy udział, już jako Joannici, w akcji kwestowania na rzecz piętnastoletniej Wiktorii, która zachorowała na chłoniaka. Udało nam się zmobilizować wiele osób i spodobało nam się to - wspomina. - Spodobało nam się też to, że Wiktoria wyzdrowiała. Udało się zebrać sporo pieniędzy. No więc postanowiliśmy to kontynuować i zbierać na rzecz innych potrzebujących.
Ludzie skupieni wokół patrolu stanowią już sporą społeczność i nie zamierzają poprzestać na spacerowaniu w przebraniu po mieście. Nazwali się Inicjatywa Aktywny Łagów i dopiero zaczynają się rozkręcać.
- Na razie robimy trochę za takiego misia na Krupówkach, ale myślimy o założeniu stowarzyszenia. Gdy zaczęło się coś dziać, okazało się, ze pojawiają się nowe pomysły i jest ich coraz więcej - tłumaczy brat Krzysztof. - Są wśród nas ludzie związani ze sportem, z muzyką, sztuką, a łączy nas miłość do Łagowa. Chodzi nam po głowach coraz więcej rzeczy, od plenerów malarskich, rzeźbiarskich, po koncerty i inne aktywności. To jest dopiero początek.
Jak wyprać kurtkę puchową?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?