Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Beethoven ma w sobie coś ponadczasowego. Wywiad z Rafałem Kłoczko

Jarosław Wnorowski
Jarosław Wnorowski
Rafał Kłoczko wyznaje zasadę „nie rewolucja a ewolucja”, więc drobnymi krokami będzie wprowadzał różne udoskonalenia.
Rafał Kłoczko wyznaje zasadę „nie rewolucja a ewolucja”, więc drobnymi krokami będzie wprowadzał różne udoskonalenia. mat. arch. FZ
Rafał Kłoczko - nowy dyrektor Filharmonii Zielonogórskiej - jak stał się muzykiem, jakie ma plany wobec kierowanej przez siebie placówki i jaki jest prywatnie, zapytałem podczas wywiadu na początku jego drogi w Zielonej Górze.

Panie Dyrektorze na wstępie naszej rozmowy serdecznie gratuluję objęcia funkcji dyrektora tak prestiżowej instytucji kultury, którą jest Filharmonia Zielonogórska.

Rafał Kłoczko: Dziękuję. Cieszę się, że będę mógł kontynuować dzieło Maestro Czesława Grabowskiego i jednocześnie rozwijać filharmonię w Zielonej Górze. Wyznaje zasadę „nie rewolucja a ewolucja”, więc drobnymi krokami będę wprowadzał różne udoskonalenia. Celowo nie dyryguje orkiestrą od razu we wrześniu, aby mieć czas na zapoznanie się z pracownikami Instytucji: muzykami, pracownikami administracji, marketingu, działu technicznego. Szczególnie z ich potrzebami, oczekiwaniami oraz z pomysłami na naszą Filharmonię.

Zaczniemy jednak od innego wątku, zadam Panu pytanie zapewne banalne, ale z pewnością interesujące naszych czytelników. Jakie były Pana początki przygody z muzyką?

Przede wszystkim, nie planowałem zostać muzykiem (śmiech). Od dziecka ojciec raczył mnie muzyką klasyczną, a ja do dziś pamiętam taką czarną płytę z III symfonią „Eroicą” Beethovena. Była tam też muzyka Brahmsa oraz muzyka promenadowa z utworem „Na perskim rynku” Ketelbey’a. Zawsze marzyłem później o tym aby to kiedyś wykonać i zagrałem to kiedyś w ramach orkiestry społecznej na fagocie (choć nie była to moja partia, ale „podkradłem” nuty wiolonczelom). Sprawiło mi to wtedy wielką przyjemność.

Super, że Pan jest dęciakiem i gra Pan na instrumencie, na którym szkołę muzyczną skończył Czesław Niemen, związany ze Świebodzinem.

Miło mi to słyszeć, a wracając do mojej muzycznej drogi, kiedy miałem 8 lat rodzice zapisali mnie i starszego brata do ogniska muzycznego. To była jedna godzina tygodniowo i uczyliśmy się grać na keyboardzie. Zakończyłem rok nauki grając tam „Czerwone jabłuszko”. Generalnie nie chciałem tego robić i miałem plany aby zostać księgowym i pracować w banku. Prywatna nauka muzyki była w połowie lat 90. koszmarnie droga. Mój brat poszedł w kierunku koszykówki, bo jest równie wysoki jak ja, a ja nadal grałem na keyboardzie. To trwało aż do piątej klasy szkoły podstawowej. Chciałem kontynuować, ale nauczycielka stwierdziła, że niekoniecznie. Ojciec powiedział mi wtedy, że jeżeli nauczę się grać poloneza „Pożegnanie ojczyzny” Ogińskiego to kupi mi keyboard z prawdziwego zdarzenia. Uparłem się aby uczyć się dalej w państwowej szkole muzycznej, która była bezpłatna i dawała solidne muzyczne wykształcenie. Ale już miałem 13 lat, byłem „za stary”. Wpisano mnie do pierwszego stopnia na perkusję. To był jedyny instrument na który mnie wzięli, bo na fortepian za późno, żaden smyczkowy nie przejdzie, a na puzon czy tubę byłem troszkę za młody. Jakoś nie lubiłem grać na tej perkusji. Miałem jednak przecudowną nauczycielkę, która zauważyła moje próby kompozytorskie (próbowałem na początku pisać cos na ksylofon) i skierowała mnie do Magdaleny Cynk-Mikołajewskiej – toruńskiej, uznanej już wtedy kompozytorki. To mi się bardzo przydało kiedy zdawałem później na studia muzyczne na kompozycję, bo przyniosłem stos płyt z moimi utworami. Chciałem w pewnym momencie zrezygnować ze szkoły muzycznej, ale wspólnie z rodzicami dyskutowaliśmy co dalej i tak trafiłem do klasy fagotu, tylko dlatego że nie wiedziałem co to jest.

Oj to piękny instrument, choć tak niedoceniany w orkiestrze.

Po raz pierwszy zobaczyłem fagot w szkole muzycznej w Toruniu przy ul. Mickiewicza. Byłem jednocześnie przerażony i zaskoczony przy pierwszym zetknięciu. Finalnie okazało się to świetnym wyborem, a ja założyłem wkrótce zespół na dwa fagoty, altówkę i flet. Graliśmy nawet na toruńskiej starówce, ale także na ślubach, zaręczynach i innych. Graliśmy mnóstwo repertuaru, robiłem sporo aranżacji, a skład nam się często zmieniał. I dzięki temu etapowi w moim życiu nauczyłem się wiedzy o instrumentach Wiele zawdzięczam Magdalenie Cynk, która zachęcała mnie abym wysyłał moje kompozycje na różne konkursy. Po maturze w klasie o profilu matematyka z niemieckim w I LO w Toruniu, poszedłem kolejno na germanistykę, marketing i zarządzanie, ale jakoś mi to nie odpowiadało. Pojechałem na Uniwersytet Technologiczno-Przyrodniczy do Bydgoszczy gdzie planowałem studiować na wydziale telekomunikacji i elektrotechniki. Nie byłem jednak nadal zachwycony tymi studiami, a szkołę muzyczną dałem w odstawkę i byłem już skłonny zabrać swoje dokumenty, czym nie byli zachwyceni moi rodzice – przecudowni ludzie, którym zawdzięczam to, że nie pozwolili mi wtedy zrezygnować. Wtedy był strach, co może robić muzyk, czy się gdzieś dostanę do pracy jako kompozytor. Nie każdy może być Krzysztofem Pendereckim czy Wojciechem Kilarem.

A jednak się Panu udało. Co się w takim razie wydarzyło?

Chodziłem do szkoły muzycznej prawie 8 lat i do jej ukończenia zostało mi zaledwie kilka miesięcy. Ojciec mi wtedy powiedział, że nie pozwoli mi zrezygnować, bo by sobie nie wybaczyłby, że mi na to pozwolił. I to mnie, myślę, ostatecznie uderzyło i przekonało. Dzisiaj wiem, ile pieniędzy, ile nerwów, ile wysiłku moi rodzice włożyli w moją muzyczną edukację. Słowa ojca bardzo mnie poruszyły. Pamiętam, że zamknąłem się w salce w szkole muzycznej, napisałem nokturn na fortepian i postanowiłem też, że dam sobie jedną szansę. Nie chciałem kiedyś żałować, że nie spróbowałem. Magdalena Cynk namówiła mnie, abym pojechał do Gdańska. Profesor, który miał ze mną konsultację od razu powiedział, że z takim dorobkiem już jestem do tamtejszej Akademii Muzycznej przyjęty. Tak zaczęła się moja przygoda na uczelni. Musiałem na akademii nadrobić sporo zaległości, zwłaszcza z historii muzyki. Siedziałem z nosem w partyturach. Po rozmowie z panią dziekan uzyskałem wkrótce zgodę, aby studiować jednocześnie teorię muzyki. Miałem także zajęcia z propedeutyki dyrygowania u Janusza Przybylskiego, jednej z legend polskiej dyrygentury. Tak naprawdę dzięki niemu zostałem ostatecznie dyrygentem. Chodziłem z nim na próby opery i orkiestry akademickiej. Po roku dostałem się na dyrygenturę i szybko zauważyłem, że to jest to, co chcę robić.

To rzeczywiście długa i ciekawa droga do celu. I jak barwnie Pan o tym teraz opowiada.

Oj tak, ale to jeszcze nie koniec. Po magisterce pojechałem zrobić doktorat z dyrygentury do Krakowa. Później podyplomówka w Wiedniu przy okazji stażu w Operze Wiedeńskiej.

No i ten niemiecki się wreszcie przydał.

To prawda. A ostatni rok spędziłem na SGH na kierunku Zarządzanie Kulturą, gdzie bardzo dużo się nauczyłem rzeczy praktycznych. W filharmonii łączę funkcję administracyjną z artystyczną więc te studia poukładały mi podstawową wiedzę przed objęciem stanowiska w Zielonej Górze.

Przejdźmy do spraw luźniejszych. Jakie sporty Pan lubi, bo przyjęło się, że muzycy niekoniecznie mają na nie czas.

Lubię pływanie oraz bieganie. Chodzę także na siłownię aby być w dobrej formie. Daję z siebie wtedy wszystko. Szukam już jakiegoś trenera osobistego w Zielonej Górze.

Ulubiony instrument orkiestry?

Jaki? Oczywiście moim ulubionym instrumentem jest orkiestra! I głos ludzki oczywiście. Wynika to pewnie z miłości do opery czy z miłości do pieśni romantycznej.

Ulubione miejsca na świecie i takie do których chciałby Pan wrócić?

To jest bardzo proste pytanie. Jeśli chodzi o Polskę, to Toruń – moje miasto rodzinne, jest takim miejscem. Za granicą bardzo podoba mi się portugalski archipelag Azorów na Atlantyku, absolutny raj na ziemi.

Pana pierwsze wrażenia z Zielonej Góry?

Jestem oczarowany kameralną starówką, cudowną różnorodnością kamienic, deptakiem i niesamowitą otwartością mieszkańców tego miasta.

A z innej beczki, co Pan w ludziach ceni najbardziej?

Lubię u ludzi uśmiech na twarzy i szczerość bo zawsze lepiej powiedzieć co nam leży na sercu niż to w sobie dusić. Doceniam otwartość na pomysły.

Zwierzęta w Pana życiu?

Ja jestem psiarzem. Kocham mojego psa Remusa, który jest u rodziców. Pies ma już 18 lat, ale ponieważ jest mieszańcem ma lepsze geny i dłużej żyje niż te rasowe. Dla mnie jest niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju.

Pana ulubiony kompozytor?

Mi się to bardzo zmienia, ale i tak zawsze wracam do Beethovena. On ma sobie coś tak bardzo ponadczasowego. Mimo utraty słuchu, dla muzyka na pewno czegoś tragicznego, było w nim tyle energii i woli do komponowania tak wspaniałej muzyki, która zachwyca cały świat. Mimo trudnego życia potrafił w IX symfonii w „Odzie do radości” powiedzieć, wykrzyczeć, że „wszyscy ludzie będą braćmi”.

A jakiej muzyki Pan na co dzień słucha?

Zaskoczę Pana. Lubię zespół Rammstein, a od dwóch lat jestem zakochany w Warszawskiej Orkiestrze Sentymentalnej. Jestem miłośnikiem muzyki takiej starszej Polski typu Demarczyk, Fogg, Faliszewski. To są moje klimaty. Także polska szkoła tanga. No i metal, ale najchętniej ten niemiecki.

Najchętniej Pan czyta?

Obecnie to regulaminy w moim nowym miejscu pracy, ale tak na serio to chętnie wracam do Milana Kundery. Pierwszy mój kontakt z tym pisarzem to był „Walc pożegnalny”. Do dziś uważam, że to jedna z najważniejszych książek które przeczytałem. „Nasze wspólne życie” Haliny Rodzińskiej to z kolei świadectwo pięknej miłości, książka, którą wszystkim polecam.

Gdy nie myśli Pan o muzyce to myśli o…?

O puzzlach na pewno, uwielbiam je układać. Ja ciągle potrzebuje poznawać nowych ludzi. Lubię się nieustannie z ludźmi spotykać, jestem istotą absolutnie społeczną.

Na koniec zapytam o plany muzyczne Filharmonii Zielonogórskiej choćby na ten sezon?

Ależ oczywiście chętnie odpowiem, bo spodziewałem się tego pytania. Chce wprowadzić jak największe zróżnicowanie. Będę obserwował reakcje muzyków oraz publiczności. Planuję zapraszać dyrygentów z różnych środowisk i dopasowywać repertuar także do nich. Będziemy mieli trochę koncertów kameralnych na różne obsady wykonawcze, Szykujemy cos naprawdę fajnego na Andrzejki z dobrym nazwiskiem na afiszu, zrobimy kilka koncertów kolęd nie tylko w Zielonej Górze, ale także w innych lubuskich miastach. W rocznicę śmierci Mozarta, 4 grudnia damy koncert w nocy z Requiem. Będziemy też częściej grać muzykę Tadeusza Bairda, patrona naszej filharmonii.

Dziękuję za ciekawy wywiad i życzę aby został Pan w Zielonej Górze na dłużej, co najmniej tyle kadencji ile profesor Czesław Grabowski. Życzę Panu wiele wytrwałości, a reszta się sama ułoży.

Również dziękuję za rozmowę i zapraszam na nasze koncerty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska